Taką symboliczną sceną powinien się zaczynać ten wywiad: Barbara Sowa przychodzi do gabinetu prezesa telewizji publicznej i co widzi? Kurski, żeby sobie obejrzeć „Teleexpress”, musi włączyć NC+.
Dlaczego nie chce pan ze mną rozmawiać o polityce?
A cóż ja mogę biedny wiedzieć o polityce. (śmiech) Nie jestem już politykiem.
Fotel prezesa TVP to polityczny stołek. Sam pan się o tym niedawno przekonał.
Prezes telewizji nie może być politykiem. Ale dobrze, by prezes był byłym politykiem.
Czyżby?
Ludzie, którzy zależą od polityków, a udają niezależne autorytety, są o wiele bardziej sterowalni. Oni tylko próbują to pudrować. Ale dużo gorzej sobie radzą w sytuacjach presji, stresu, konieczności podejmowania decyzji. Ja z każdym ważnym politykiem w Polsce, może poza Ryszardem Petru, jestem na ty. Nie boję się presji, radziłem sobie z nią setki razy w życiu. Jestem partnerem dla świata polityki.
Dla Jarosława Kaczyńskiego też jest pan partnerem?
Oczywiście, że nie, bo prezes PiS jest najpotężniejszą osobą w Polsce. Ale nie przeraża mnie to, że mogę się spotkać z krytyką ze strony jakiegokolwiek polityka.
To ustalmy pewne fakty: jest pan prezesem TVP, byłym prezesem czy pełniącym obowiązki?
Jestem prezesem, bo nie zapadła żadna uchwała, która by mnie odwoływała ze stanowiska. Została wyznaczona data konkursu, a do tego czasu nic się nie zmienia.
Małgorzata Raczyńska, z którą się minęłam w drzwiach pana gabinetu, to groźna rywalka w konkursie na prezesa TVP? Nazwisko przyjaciółki domu Kaczyńskich pojawiło się na giełdzie jako pierwsze.
Pani Raczyńska przyszła wyjaśnić, że nie miała nic wspólnego z jakąkolwiek próbą osadzenia jej na funkcji prezesa w telewizji publicznej. Powiedziała mi, że posłużono się jej nazwiskiem bez jej woli i wiedzy. Bardzo sobie cenię tę deklarację.
To może Mariusz Max Kolonko jest poważnym konkurentem?
Po przeczytaniu jego wywiadu dla „Wprost”, w którym przedstawiał swoją wizję TVP, nasuwa mi się słynny cytat z Leca: „Poetę tego cechowało szlachetne ubóstwo myśli”.
Kolonko uważa, że wybór szefa TVP jest zawsze ustawiony, i proponuje, by prezesa publicznej telewizji wybierali widzowie w SMS-owym konkursie.
Konkurs SMS-owy też może być ustawiony, bo ktoś może wykreować nadzwyczajną liczbę wskazań SMS-owych, posługując się prepaidami z magazynu.
Miałby pan szansę w takim konkursie?
Nie wiem. Ale takie dywagacje nie mają sensu. Popularność nie przekłada się na realne poparcie. Jacek Kuroń dostał niewiele ponad 9 proc. głosów w wyborach prezydenckich w 1995 r., a nie można mu było wówczas odmówić popularności. Rzekomo najbardziej niepopularna osoba w kraju, Jarosław Kaczyński, okazuje się najwybitniejszym politykiem 27-lecia wolnej Polski, który doprowadził do bezprecedensowego zwycięstwa obozu dobrej zmiany. Donald Trump i Hillary Clinton są najbardziej znienawidzonymi postaciami w Ameryce, a będą walczyć o fotel prezydenta tego kraju.
Pana wygwizdała publiczność Opola.
W Opolu nie mogłem przejść metra, żeby ludzie nie chcieli sobie robić ze mną selfie. Setki przyjaznych sytuacji. Przed koncertem wiedziałem, że w środku jest bojówka KOD, bo ochroniarze konfiskowali ich transparenty, tłumacząc, by nie mieszali święta polskiej piosenki z polityką. Miałem do wyboru wyjść albo zrezygnować. I nie byłbym sobą, gdybym stchórzył. KOD-owcy zostali do końca, widownia już wtedy opustoszała. Proszę sprawdzić nagrania, gwizdała co setna osoba. Ale pogłos był wielki, bo 30, 40 gwiżdżących osób w amfiteatrze sprawia wrażenie, jakby cały tłum to robił.
Pytam o tę popularność nie bez przyczyny. Przewodniczący Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański zarzucił panu, że zamiast ciężko pracować, pan się lansuje.
Przez pierwsze miesiące w ogóle się nie pojawiłem na wizji.
A w lipcu wystąpił pan na różnych kanałach aż 98 razy.
W kanale info, w którym serwisy są co pół godziny – to niemiarodajne wskazanie. Zresztą 96 proc. Polaków wie, kim jestem, więc nie muszę się lansować. Jestem pod tym względem spełniony. Ale zawsze gdy mam do oznajmienia dobrą nowinę związaną z TVP, to będę się na wizji pojawiał. A telewizja zaliczyła przecież historyczne sukcesy. Euro 2016 przyciągnęło 11 mln ludzi. Być może gdyby Polska nie wyszła z grupy, to byłbym krytykowany, ale miałem sportową intuicję oraz odwagę kupić mecze od Polsatu. I nawet według Nielsena Polacy chętniej oglądali mecze w TVP niż w Polsacie. Do tego obsługa szczytu NATO na cały świat odbyła się bez najmniejszej wpadki. TVP Info w czasie Światowych Dni Młodzieży wygrało z Polsatem i TVN. A w czasie igrzysk w Rio na 21 najpopularniejszych programów telewizyjnych aż 17 pozycji należało do TVP.
Ale jakim kosztem? Szef sportu w Polsacie, gdy kupiliście od nich pakiety licencji piłkarskich, ironizował: „Kto bogatemu zabroni”. Nieoficjalnie padła kwota 70 mln euro.
Zapłaciliśmy mniej, kwota jest objęta tajemnicą. Okienko zakupowe zamykało się w połowie lutego, gdybym nie kupił licencji na rozgrywki FIFA 2018–2022, to potem przez cztery lata nie byłoby już żadnego dużego przetargu.
Ile straciliście na Euro 2016?
Rzadko udaje się zarobić na meczach reprezentacji narodowej. Tym razem też się nie udało. Po pierwsze, mieliśmy bardzo mało czasu na sprzedaż reklam, a Polsat miał go znacznie więcej. Po drugie, na naszych przychodach zaważyło oszustwo grupy komercyjnej (widzowie w wieku 16–49 lat bądź, jak przyjmuje TVP, 16–59 lat – red.). Rozliczanie reklam w takiej grupie powoduje, że telewizja traci, bo mamy starszego widza od konkurencji. Za to udało się zarobić na igrzyskach. Pakiet praw kosztował 10 mln euro, a zarobiliśmy na tym 60 mln zł. Nie liczę jednak kosztów produkcji relacji.
Dlaczego nie pokazujecie wyników finansowych spółki? Macie coś do ukrycia?
Skądże. Sytuacja jest paradoksalna, bo przejęliśmy telewizję w bardzo złej sytuacji finansowej, ze sfałszowanym bilansem. Poprzedni zarząd zostawił nam budżet na 2016 r. z przychodami w wysokości 1,539 mld zł i wydatkami na poziomie 1,538 mld zł. Problem w tym, że prezes Janusz Daszczyński udał głupiego i nie przyjął do wiadomości, że od 1 stycznia wchodzi w życie nowa ustawa o VAT, która owatowuje wydatki z abonamentu. To podwyższyło nasze wydatki o 70 mln zł. Poza tym prognoza KRRiT dotycząca wpływów abonamentowych nie wynosi 407 mln, jak zapisano w planie, lecz 335 mln zł. Na dzień dobry poprzednicy wykazali, że mamy równowagę, w sytuacji gdy w rzeczywistości był powiększający się deficyt. Wynik TVP za pierwsze półrocze był na plusie – to 20 mln zł, ale to akurat renta sytuacyjna. Wynika to z renty rabatowej dla emerytów i rencistów, którzy płacą z góry abonament za cały rok. Ta górka przypada na początek roku. Wyniki wpływów abonamentowych w drugim półroczu będą dramatycznie gorsze.
Członek RMN Juliusz Braun twierdzi, że budżet TVP został zmanipulowany, bo obniżył pan wartość zapasów w archiwach programowych.
Moi poprzednicy nie kupili dobrych filmów z Universalu czy Disneya, czy z innych największych wytwórni filmowych, tylko nabyli złom. Czyli filmy, które mają się amortyzować przez powtórki.
A co ma pan konkretnie na myśli, mówiąc o złomie?
A choćby „King Kong”, który szedł niedawno przez trzy godziny na Dwójce. Nie dość, że nie zgromadził widowni, to jeszcze nie pozwolił nam zarobić na reklamach, bo TVP nie może przerywać programów blokami reklamowymi. Jesteśmy na takim działaniu w plecy o prawie 200 tys. zł. Spółka podjęła więc dobrą decyzję, by urealnić wartość zapasów gotowych do powtórek. To żadna manipulacja. Braun się myli.
Jest aż tak źle, że wzięliście kredyt?
Nie braliśmy kredytu, tylko wyemitowaliśmy obligacje. Ale po kolei. Po pierwsze, wiedzieliśmy, że mamy w budżecie co najmniej 140 mln zł mniej na dzień dobry, a po drugie, czekały nas ambitne zakupy praw sportowych. A więc zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że dziura w naszych finansach na ten rok urośnie do ponad 200 mln zł. A nie mogliśmy obciążyć TVP kredytem, bo telewizja nie ma majątku, który można by zastawić pod klasyczną pożyczkę komercyjną – budynek, w którym rozmawiamy, już jest zresztą zastawiony przez poprzedników. Ale spółka dokonała spektakularnej, pierwszej w historii telewizji emisji obligacji, które spotkały się z życzliwym przyjęciem rynku. Rynek nie żądał od nas szalonych programów zaciskania pasa ani zastawiania majątku, tylko zaufał naszej wiarygodności kredytowej. I zgodził się na emisję obligacji do kwoty 300 mln zł dla ratowania płynności.
Rynek, czyli kto?
Bank BGK za zgodą ministra skarbu. Funkcjonalnie obligacje pełnią funkcję podobną do kredytu w rachunku bieżącym.
Kiedy mija termin wykupu?
Mamy kilka lat. Spokojnie będziemy już wtedy objęci wpływami z abonamentu. To wyjątkowo przyjazny oraz tani instrument. To sukces, którym się nie chwalę.
Ile pieniędzy już wykorzystaliście?
20 mln zł na zabezpieczenie płatności pensji w sierpniu.
Wpływy TVP z reklam spadły w związku z malejącą oglądalnością?
Nie. I chciałbym stanowczo zadać kłam twierdzeniom, jakoby rzekomy spadek oglądalności przełożył się na mniejsze wpływy z reklam.
Rzekomy? Zaliczyliście w pierwszym półroczu spadek dwa razy większy niż komercyjna konkurencja z wielkiej czwórki.
Najlepszym dowodem na to, że spadku nie ma, jest zachowanie reklamodawców. Mimo wykazywanych przez Nielsena wyników wpływy z reklam wynoszą 100 proc. założonego planu.
Jak chce się pan pochwalić, to chętnie cytuje wyniki oglądalności Nielsena, a jak coś jest nie tak, to Nielsen dostaje po głowie.
Nawet jak wygrywamy, to uważam, że te wyniki i tak są zaniżone. Największy spadek np. został zanotowany w pierwszej połowie roku, kiedy lecieliśmy na starej ramówce. Nie zmieniła się telewizja, lecz zmieniło się medialno-narracyjne otoczenie wokół telewizji. TVP została zdefiniowana jako PiS-owska. I wtedy poleciały wyniki. To oznacza, że panel Nielsena jest niezwykle podatny na tego rodzaju interpretacje. Szybko okazało się, że ze względów oszczędnościowo-logistycznych jest on oparty na absurdalnej w polskich warunkach substytucji cech. Nielsen zastępuje widzów z konserwatywnej prowincji widzami z wielkich miast i obrzeży o tych samych obiektywnych cechach, jak: wiek, wykształcenie, dochód, liczba dzieci. Ignoruje natomiast cechy subiektywne, decydujące o tym właśnie, kto i co ogląda.
A skąd pan to wie? Nielsen temu zaprzecza.
Prezes Nielsena mi wszystko tłumaczyła w obecności czterech dyrektorów z TVP. Na moje pytanie, czy ich panel oddaje również idealnie odwzorowane cechy kulturowe, tożsamościowe, polityczne i religijne, odpowiedziała: „Absolutnie nie, to nieprofesjonalne, nie wolno o to pytać”. Nonsens, bo w USA Nielsen pyta się, czy ktoś jest republikaninem, czy demokratą, homo czy hetero. Tu jest clou błędu polskiego Nielsena. Dla oglądalności telewizji w warunkach tak poważnego konfliktu politycznego, który się przekłada na konflikt medialny – a w Polsce bardziej się nienawidzą TVN z Republiką niż PiS z Platformą – bez odwzorowania cech polityczno-tożsamościowych odpowiadających naszemu uniwersum nie będziemy mieli prawidłowych wyników. Krótko mówiąc, nie można zastępować małżeństwa spod Lubartowa małżeństwem w Piasecznie, bo ci pierwsi częściej oglądają TVP, a ci drudzy pewnie TVN. Poprosiliśmy Nielsena o kody pocztowe, bo wiemy, że większość polskich powiatów nie ma ani jednego panelu badawczego. I co? Odmowa. Odpowiedź Nielsena, że ujawnienie kodów zdemaskuje panel, potwierdziła naszą wiedzę, że jest on skoncentrowany w kilkunastu miejscach, a nie równomiernie w całym kraju. Nielsen jest monopolistą, jego badań nie można zweryfikować i firma może się na wszystkich wypiąć. Inaczej niż ośrodki badające poparcie dla partii politycznych. Partyjnych sondażowni mamy kilka, jest konkurencja i weryfikacja wyników w wyborach.
Nielsenowi można zaś zrobić audyt. Poza tym czemu nie znajdzie pan sojusznika w tym sporze? Na przykład w Polsacie, który też ma widzów na prowincji. Jakoś nikt inny nie podnosi pana zarzutów.
Nielsen nie zgadza się na wiarygodny audyt. Audytor musi być z zagranicy i muszą go zaakceptować. Kpina. Myślę, że Polsat znalazł jakieś sposoby, żeby zabezpieczyć swoje interesy w obszarze telemetrii. Ale oczywiście rozmawiamy na ten temat także z konkurencją.
Nie stać was na zbudowanie własnego panelu?
Ogłosiliśmy dialog techniczny i jesteśmy przed ostatecznym podjęciem decyzji. Chcemy zbudować nowe konsorcjum do telemetrii, które miałoby wsparcie ważnych podmiotów publicznych.
Jakich?
Tego nie mogę powiedzieć. Ale chodzi o podmioty publiczne i gospodarcze, które są zainteresowane badaniem wielomilionowej bazy potencjalnych klientów. I wesprą pieniędzmi drogi panel, bo powinien on liczyć co najmniej 10 tys. osób, a nie 1,6 tys. gospodarstw. To się rozstrzygnie w ciągu kilku tygodni.
Ludzie, którzy zależą od polityków, a udają niezależne autorytety, są o wiele bardziej sterowalni. Ale dużo gorzej sobie radzą w sytuacjach presji. Ja z każdym ważnym politykiem w Polsce, może poza Ryszardem Petru, jestem na ty. Nie boję się presji, radziłem sobie z nią setki razy w życiu. Jestem partnerem dla świata polityki
W Polsce działały w przeszłości dwa ośrodki. Ale rynek i tak korzystał z danych Nielsena. A domy mediowe miały pole do popisu, bo żonglowały panelami, żeby wyciągnąć od TVP jak najlepszą kasę.
To zjawisko można nazwać zagarnianiem spreadu między wskazaniami Nielsena i OBOP, które różniły się czasem nawet o kilka procent, przez domy mediowe. Oni rozliczali się walutą niekorzystną dla TVP, a miało to jedną przyczynę – świadome zaniedbanie. W tamtym okresie TVP miała ponad 40 proc. udziałów w rynku, nawet według Nielsena. W tym momencie zgodzić się na praktyki rynkowe, w których domy mediowe ogrywały telewizję – płaciły telewizji, posługując się panelem Nielsena, a zgarniały kasę od reklamodawców, posługując się panelem OBOP – to kryminalne wręcz narażenie spółki na szkodę przez zaniechanie. Gdyby TVP przejawiła determinację, mogłaby obronić pozycję OBOP. Nie zrobiła tego, to makabryczne zaniedbanie. Gdy zobaczyłem Juliusza Brauna odwołującego mnie w RMN, to ogarnął mnie śmiech. Bo to człowiek, który odpowiada za oddanie OBOP i narażenie TVP na gigantyczne straty idące przez te wszystkie lata w setki milionów złotych. Podobnie jak za niewybudowanie platformy cyfrowej TVP.
Projekt stworzenia platformy cyfrowej TVP upadł znacznie wcześniej.
Ale Braun to usankcjonował. Taką symboliczną sceną powinien się zaczynać ten wywiad: Barbara Sowa przychodzi do gabinetu prezesa telewizji publicznej i co widzi? Kurski, żeby sobie obejrzeć „Teleexpress”, musi włączyć NC+.
Zrobiliście audyt, poszły jakieś wnioski do prokuratury?
Poszły trzy wnioski. Pierwszy dotyczy zakupu mieszkania należącego do TVP za połowę wartości przez ważnego dyrektora. Skubnął nam mieszkanie warte 800 tys. zł za 400 tys. zł. Drugie to zawiadomienie dotyczący Leasing Team. Poprzedni zarząd ukrył opinię prawną uznanego autorytetu mówiącą o tym, że umowa leasingowa ma charakter pozorny i jest niekorzystna dla TVP. Trzecie doniesienie dotyczy umowy, którą podpisał w trybie pozabilansowym prezes Braun z jednym z producentów telewizyjnych, gwarantującą, że przychody za kreację bardzo popularnego serialu będą rosły o 10 proc. co roku. Nawet jeśli będziemy mieli deflację i wszystkie ceny spadną. No niech mi pani pokaże, jaki interes publiczny czy interes spółki się w tym przejawia?
Może to bardzo popularny serial, bez którego TVP nie może się obejść.
Bardzo popularne seriale też nie mogą się obejść bez TVP. Wspomniana umowa nie trafiła do rejestrów spółki, producent przyszedł do nas i położył kwit na stół, kompletnie nas zaskakując. To obrazuje rozpasanie oligarchii producenckiej, z jaką przyszło nam walczyć. Ale złapaliśmy już byka za rogi i wiemy, gdzie te pieniądze wypływają. W ciągu kilku miesięcy obniżyliśmy koszty produkcji wielu tytułów o 25–30 proc.
Ile osób jeszcze zamierza pan zwolnić?
Moim celem nie jest zwalnianie kogokolwiek. Ale na płace miesięcznie idzie 20 mln zł, a ludzi w TVP jest 2,8 tys. Tak więc zwolnienie 300 osób oznacza oszczędność rzędu 11 proc. Ta kwota nie decyduje o płynności telewizji, ale jest marnotrawiona w sytuacji, kiedy płacimy za nic.
Dlaczego za nic?
Jest grupa ludzi, którzy nieźle zarabiają. Po dawnych latach pozostała praktyka dopisywania ludzi do kosztorysów. To wręcz instynktowna maniera kilku lokalnych „spółdzielni”: wy mnie dopiszecie do swojego, a ja do swojego. Nikt tego nie zweryfikuje. Jak pani widzi, program, w którym dziennikarz rozmawia z gościem przez 10 minut, to może się potem okazać, że przy jego tworzeniu na liście płac jest czasem ponad 30 osób. To są oczywiste przerosty. Ale jestem człowiekiem Solidarności i moim celem nie jest wyrzucanie ludzi z pracy. Nigdy bym nie chciał tego robić.
Pan nie wyrzuca, tylko awansuje. Wszyscy kierownicy zamiast dymisji dostali „awanse”.
Potrafię się przyznać do błędu. Ale jeśli błąd był nieintencjonalny, tylko ktoś się zwyczajnie nie sprawdził, to znajduję dla takiego człowieka inne miejsce w spółce, bo już wiem, na co go stać, a na co nie. Może nie wyżej, ale z boku. To awans boczny. Ale gdy był rodzaj zła intencjonalnego, to się żegnamy.
Marzenie Paczuskiej, szefowej „Wiadomości”, wytknął pan już jakieś zło intencjonalne? Zadzwonił pan do niej z reprymendą?
Nie. Czasem się kontaktujemy, ale na zasadzie czystego doradztwa, a nie w trybie reprymendy. Paczuska jest tego formatu osobą, że sobie na to nie pozwoli. Prędzej odejdzie, niż pozwoli sobie coś narzucić.
Jest pan zadowolony z poziomu „Wiadomości”?
Jak na te trudne warunki, w których trzeba się było rozstać z tyloma osobami, to jestem zadowolony. Są coraz lepsze.
Artykuł „Washington Post” o rażącej manipulacji w TVP i cenzurowaniu słów Baracka Obamy podczas szczytu NATO pana nie zabolał?
Nie, bo przeczytałem wyjaśnienia ambasady USA o tym, że tłumaczenie słów Obamy było poprawne.
Ucięto cały początek słów Obamy, zmieniając wymowę wypowiedzi. Wyszło na to, że prezydent wygłosił pochwałę naszej demokracji, a on przede wszystkim wyraził obawy.
Każdy materiał polega na selekcji. Wydaje mi się, że sprawy, które były ważne dla Polski przy wizycie i szczycie NATO, zostały uwypuklone.
Wie pan, że obecny szef „Teleexpressu” Klaudiusz Pobudzin jest gwiazdą mediów społecznościowych, a jego nazwisko stało się już synonimem manipulacji? Wśród dziennikarzy upowszechniło się nawet powiedzenie nawiązujące do łyżwiarstwa: tak jak można skoczyć poczwórnego axla, tak można wykręcić podwójnego pobudzina.
Bardzo zdolny dziennikarz, uwielbiany przez koleżanki i kolegów. Jak wszedł do redakcji „Teleexpressu” po raz pierwszy, to akurat ktoś miał urodziny. Pobudzin wziął skrzypce i zagrał solenizantowi „Sto lat”. Błyskawicznie został zaakceptowany. Pozytywna postać.
Ale ja pytam o warsztat. Pobudzin awansował z lokalnej telewizji internetowej na szefa programu informacyjnego.
Proszę bardzo, obejrzyjmy jakiś jego materiał.
Słynny był jego materiał o tym, że manifestacja KOD się nie odbyła. Generalnie w dziennikarstwie trudno zrobić newsa z tego, że coś nie miało miejsca. A jednak...
Czym to się różni od newsa, że nie ma „marszu miliona” PiS? Ktoś sobie wymyślił, że PiS chce „marszu miliona” na 3 maja, a w „Faktach” TVN na jedynce dali materiał pod hasłem: „Klęska PiS-u, nie ma marszu miliona”. Symetryczna sytuacja.
To po co równacie do poziomu, który sami krytykujecie?
Materiał Pobudzina był o tym, że demonstracje KOD, które organizowano z pewną regularnością, dogasają.
Pobudzin wymazał też z historii wejścia Polski do NATO Geremka, Kwaśniewskiego i Wałęsę.
Tam było o Wałęsie, że on proponował RWPG bis i NATO bis. Pobudzin pokazał prawdę. Myśmy się przyzwyczaili, że środowisko Unii Demokratycznej i Wałęsy ma stempel pod tytułem „NATO jest nasze”. To jest nieprawda historyczna. Znam tę sprawę świetnie. Pierwszym rządem, który był za NATO, był gabinet premiera Jana Olszewskiego. Wałęsa do końca bronił zaś koncepcji NATO bis, czyli sojuszu wojskowego krajów postsowieckich, ale bez Rosji. Geremek też bardzo długo był przeciwny NATO, lecz wypadło na niego, że 12 marca 1999 r. – gdy wstępowaliśmy – był ministrem spraw zagranicznych.
Jasne, i nie kiwnął palcem, żeby się przyczynić do akcesji.
Kiwnął, ale realizował plan narzucony wcześniej przez Billa Clintona. Byłem w USA i pamiętam, jak w 1996 r. w Detroit w czasie kampanii prezydenckiej Clinton zapowiedział rozszerzenie NATO. W ten sposób chciał pozyskać głosy emigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej. Przez lata daliśmy sobie wmówić, że do Unii i NATO wprowadzali nas ci, którzy nas od nich odsuwali. Pobudzin zaszokował, bo na niego wypadło zdemaskowanie kłamstwa założycielskiego.
Studio Yayo to taki suchar, że aż śmiech. Ja im sugerowałem, żeby się nazywali Kabaret Paździerz lub Kabaret Skeczów Nieśmiesznych. Żeby tę swoją stylistykę wzięli w cudzysłów. To bardzo tani program, kosztuje symboliczne pieniądze. Cena jak za filmowanie wesela. A jest grono wiernych fanów, o czym świadczy liczba odsłon na YouTubie
Nie brakuje panu telewizyjnych fachowców?
Dlaczego tak pani uważa?
W czasie tragedii w Nicei i zamachu w Turcji TVP Info kompletnie sobie nie poradziła z profesjonalną relacją.
Właśnie dlatego zmieniłem kierownictwo TAI. Nie chciało przyjąć do wiadomości krytyki. Może nie powinienem tego robić jako prezes, nie powinienem odsłaniać korespondencji ze swoim współpracownikiem, ale pokażę pani SMS-y z 14 lipca, kiedy doszło do tragedii w Nicei.
Kurski wyciąga telefon i pokazuje treść SMS-ów do kierownictwa TAI. Pierwszy wysłał dwie minuty po północy, ostatni po godz. 2 w nocy.
Kurski: W Nicei zamach terrorystyczny, co najmniej 30 ofiar, TVN24 ma wydanie specjalne, a u nas na Info leci powtórka „Teleexpressu”.
Odpowiedź: Nie odpalimy anteny do 6 rano. 10 minut przed atakiem koniec emisji, ludzie poszli do domów, zostaje pasek.
K: To niech wracają. Nie masz procedury awaryjnej?
O: Próbuję wbić obrazek z emisji. Powinniśmy nadawać od pierwszej, ale oglądać będzie niewielu. Traktujmy to jako ćwiczenia.
K: Wydanie specjalne. Sam pasek to straszna wiocha, wszystkie zachodnie telewizje informacyjne dają sygnał z Francji, a u nas ogródki działkowe. To jest masakra! Przecież to się zaczęło koło 23. Jak to możliwe, że doszło do takiej sytuacji. Daj obrazek z Francji!
O: Obrazek za 5 minut. No niestety pierwsze info po zamknięciu anteny. Najgorszy czas dla Info.
K: Weźcie Tadeusiak, niech komentuje na żywo, tłumaczy tego laifa z Francji.
O: Do tego trzeba wejść do reżyserki. To potrwa 15–20 minut.
Krótko mówiąc, zarządzałem anteną do godz. 2 w nocy. Nie dali rady, to fakt. Nie mieli procedury awaryjnej ani alertu newsowego. To była kompromitacja, bo studio z Francji wystartowało dopiero o godz. 1.20. Całkiem niezłe, ale było już za późno. A następnego razu, gdy doszło do zamachu w Turcji, zrobili odwrotnie. Mieli bardzo dobre studio, ale o godz. 1 w nocy zeszli z transmisją – w kulminacyjnym momencie. Zażądałem zmian, spotkałem się z odmową. W konsekwencji nie ma już tych ludzi z nami. Potrafię się przyznać do błędu, ale wyciągam wnioski.
Codziennie ogląda pan stacje TVP do późnej nocy?
Staram się śledzić zwłaszcza TVP Info.
Śmieszy pana kabaret „Studio Yayo”?
Świetny!
Przecież to suchar.
Taki suchar, że aż śmiech. Ja im sugerowałem, żeby się nazywali Kabaret Paździerz lub Kabaret Skeczów Nieśmiesznych. Żeby tę swoją stylistykę wzięli w cudzysłów. To bardzo tani program, kosztuje symboliczne pieniądze. Cena jak za filmowanie wesela. A jest grono wiernych fanów, o czym świadczy liczba odsłon na YouTubie.
A Jan Pietrzak też pana śmieszy? Zacytuję: Senyszyn – „pudernica”, Petru – „cymbał”, wyborcy Niesiołowskiego – „mendy, wszy i gnidy”. Jakim cudem takie żarty poleciały na antenie publicznej?
Jana Pietrzaka oraz wielu innych satyryków w telewizji nie było przez lata, mam wrażenie, że teraz próbują odreagować tamten okres. Ludzie mają prawo do taryfy ulgowej w okresie przejściowym. Po nim będziemy oczekiwali przestrzegania etykiety – chociaż jestem ostatnim, który chciałby cenzurować artystów.
W jesiennej ramówce brakuje zapowiadanych megaprodukcji TVP. Gdzie te wielkie seriale historyczne, którymi mieliśmy podbijać świat?
Chciałbym być rozliczany za ramówkę jesienną 2017 r. W realizacji będzie wtedy, mam nadzieję, serial o Adamie Mickiewiczu i o rotmistrzu Witoldzie Pileckim, w koprodukcji z BBC. To pójdzie na 100 krajów. Pewnie za cenę kompromisów scenariuszowych, ale uważam, że dobro wymaga reklamy i odwoływania się do środków masowej wyobraźni, żeby opinia zachodnia mogła zrozumieć narrację. Wiosną będzie zaś żeńska wersja „Czasu honoru”. Planujemy też dwa seriale o żołnierzach wyklętych i polską wersję tureckiego „Wspaniałego stulecia”, czyli telenowelę kostiumową pokazującą najlepsze lata Rzeczypospolitej.
To ma być zachęta do rzetelnego płacenia za abonament?
Właśnie tak.