Algorytmy sztucznej inteligencji nadzorujące media społecznościowe zaczęły wcielać w życie odwieczne marzenie ludzi, żeby wszyscy byli dla wszystkich zawsze mili.

Dostęp do strony IPN na Facebooku został ograniczony w wyniku błędu naszych zautomatyzowanych narzędzi i został już przywrócony. Bardzo przepraszamy za wszelkie niedogodności” – tym lakonicznym komunikatem Facebook 9 lutego zamknął sprawę zablokowania na cztery dni anglojęzycznego konta IPN. Znalazł się na nim post opisujący plany germanizacji polskich dzieci podczas II wojny.
Ze względu na absurdalność cenzorskich działań FB sprawa zrobiła się głośna. W obronie profilu IPN polski rząd przesłał nawet oficjalną notę do szefostwa korporacji – te ją przyjęło, nawet przeprosiło. Tu sprawę można by odłożyć ad acta, gdyby nie to, że jest kolejnym przykładem cenzurowania treści przez władające internetem korporacje.
Wbrew polonocentrycznemu widzeniu świata nie był to zamach ani na prawdę, ani chęć wyciszenia dyskusji o niemieckich zbrodniach. Wydarzyło się coś znacznie niebezpieczniejszego.
Nowa wspaniała cenzura
Algorytm sztucznej inteligencji uznał treści za niecenzuralne, więc zadbał, żeby zniknęły z FB. Dekadę temu nie miałoby to aż tak wielkiego znaczenia. Jednak w ostatnich latach wszelkie życie intelektualne zaczęło się przenosić do mediów społecznościowych. Te idee, które pozostają poza nimi, są dostrzegane już tylko przez nielicznych pasjonatów, którym nadal chce się czytać książki lub śledzić papierową prasę.
Nie mogą one jednak porwać mas, bo dla nich głównym kanałem komunikacji są Facebook, Twitter, Instagram czy TikTok, pozwalające na współtworzenie treści. Dały one ludziom swobodę mówienia o czym tylko chcą, na dowolny temat. Jeśli robili to przekonująco, to ich przekaz mógł dotrzeć do milionów. Właśnie: mógł – bo to już powoli przeszłość, ponieważ taki stan rzeczy podważa zastany porządek.
Państwa, które mają niewiele wspólnego z demokracją, rozwiązują problem w tradycyjny sposób. Albo media społecznościowe objęte są nadzorem cenzury i policji politycznej (Chiny), albo się je całkowicie odłącza (Uganda). Natomiast kraje demokratyczne, uznające wolność słowa za fundament swojego ustroju politycznego, zaczęły odczuwać dyskomfort. Dopóki debata publiczna toczyła się za pośrednictwem tradycyjnych mediów, rzadko przebijały się w niej treści kontrowersyjne. Tymczasem okazało się, że pokaźna liczba użytkowników mediów społecznościowych nie ma ochoty przestrzegać tabu. Dzięki wolności w internecie liberalne elity dowiedziały się, jak różnorodne jednostki tworzą społeczeństwo oraz jak ekstremalne poglądy potrafią głosić. Dowiedziały się, że nie istnieje idea lub teoria, w które nie potrafiłoby uwierzyć choć niewielkie grono osób.
Pierwsze w dziejach upublicznienie tej kompletnej odmienności społeczeństwa wywołało przerażenie. Liberalne media podniosły larum, że demokracja jest zagrożona. Platformy społecznościowe obarczono winą za wyborczy triumf Donalda Trumpa, brexit, popularność Marine Le Pen, Geerta Wildersa czy Matteo Salviniego. Tymczasem jeszcze niedawno amerykańskie korporacje nie paliły się do cenzurowania sieci. Warto przypomnieć, że Facebook do takiej kontroli został zachęcony naciskami rządów oraz wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (C-18/18 z 3 października 2019 r.).
To orzeczenie było pokłosiem sprawy, jaką wytoczyła korporacji posłanka do austriackiego parlamentu Eva Glawischnig-Piesczek. Poszło o to, że w 2016 r. pewien użytkownik FB opublikował news dotyczący stanowiska ówczesnej liderki austriackich Zielonych w kwestii przyjmowania uchodźców i opatrzył go komentarzem – delikatnie mówiąc – politycznie niepoprawnym. Posłanka zażądała od platformy usunięcia postu mającego ją znieważać oraz szerzyć nienawiść. Facebook odmówił, ale po kolejnych wyrokach i apelacjach sprawa trafiła do TSUE. Ten zaś uznał, że po wyroku sądu platforma ma obowiązek usunąć nie tylko konkretny post naruszający dobra pokrzywdzonej osoby, lecz także wszystkie posty „identyczne” oraz „równoznaczne”.
Treści „równoznaczne” można interpretować szeroko. Wystarczy jeden wyrok nakazujący usunięcie wskazanego np. postu homofobicznego, a firma zostanie zobowiązana do usunięcia wszelkich o takiej wymowie. Narzędzia ku temu już są. Korporacje technologiczne doskonalą algorytmy zdolne do analizowania internetowych treści oraz uczenia się. Jedynie dzięki nim daje się śledzić to, co pojawia się na forach, uzupełnianych każdego dnia miliardami nowych postów i filmów. Aby cenzura była skuteczna, „cenzor” musi posiadać możliwość natychmiastowego blokowania tego, co uzna za niebezpieczne. Wprawdzie algorytmy działają autonomicznie, jednak wedle wytycznych wpisanych w nie przez twórców. W tym miejscu zaczyna się system cenzury, który jeszcze się nie ukształtował, lecz dopiero raczkuje i uczy na błędach.
Mysi raj
Chcąc przewidzieć jego dojrzały kształt, należy spojrzeć na idee, jakie dominują na Zachodzie. Ogólnie fundament politycznej poprawności sprowadza się do dwóch nakazów: wszyscy muszą być mili dla innych, a okazywanie agresji jest nie do przyjęcia. Tolerancja nie dotyczy łamiących tabu. Jego naginanie skutkuje sztucznym zaniżaniem zasięgów, a złamanie – to ban zarówno dla informacji, jak i autora. Kara dotkliwa, bo oznacza wykluczenie z wirtualnej społeczności, która powoli staje się ludziom bliższa od realnej.
Algorytmy i ich twórcy dopiero się uczą, a więc działają metodą prób i błędów. Jednak system stopniowo się doskonali, a cel, do jakiego dąży, przywodzi na myśl napisaną przed 60 laty powieść Stanisław Lema „Powrót z gwiazd”. Jej bohater, dzięki paradoksowi wolniej płynącego czasu dla ciał poruszających się z prędkością bliską światła, po 127 latach wrócił na Ziemię niewiele starszy. Ku jego ogromnemu zaskoczeniu ani jego przybycie, ani to, co odkrył, nikogo nie zainteresowało. Zastał ludzkość tkwiącą w kokonie bezpieczeństwa. Stało się tak dzięki poddawaniu każdego człowieka tuż po urodzeniu „betryzacji”. Za pomocą zabiegu chemicznego na mózgu ludzie przestawali być zdolni do agresji. Z ich życia zniknęły przemoc, wojny, konflikty. Po powrocie Hal Bregg zastał świat jednostek niezdolnych nie tylko do podboju kosmosu, lecz także dokonywania odkryć czy formułowania świeżych idei. A najgorsze – absolutne bezpieczeństwo nie dawało szczęścia. „I naraz przyszła refleksja, zadziwiająca mnie przez to, że sam nigdy bym się jej nie spodziewał, gdyby ktoś przedstawił mi tę sytuację tylko jako teoretyczną możliwość: wydało mi się, że ten zabieg niweczący w człowieku zabójcę jest… okaleczeniem” – rozmyślał bohater powieści Lema. Świat, w którym wszyscy byli dla siebie zawsze mili, powolutku umierał.
Literacką wizję przyszłości można uznać za fantasmagorię, lecz warto zauważyć ciekawy eksperyment rozpoczęty w lipcu 1968 r. przez amerykańskiego badacza zachowań zwierząt Johna B. Calhouna. Zorganizował on dla czterech par myszek świat idealny. Wszystko było w nim dostosowane do potrzeb gatunku: przestrzeń, temperatura, wyżywienie, rozrywki, ochrona przed chorobami – i absolutnie żadnych zagrożeń.
Początkowa mysia społeczność rozwijała się błyskawicznie, mnożąc się na potęgę. Jednak kolejne pokolenia „mysiego raju” popadały w stagnację. Liczyła się tylko konsumpcja, nie miały ochoty nawet na rozmnażanie się. W szczytowym momencie populacja myszy liczyła ok. 2,2 tys. osobników. Po czym, choć nadal miały idealne warunki, kolejne pokolenia okazywały coraz mniej liczne i jeszcze bardziej bierne. „Mysi raj” wymarł sam z siebie. Ostatnia z myszek, nie okazując chęci do czegokolwiek, zdechła w 1588. dniu eksperymentu. Całą społeczność zabił brak jakichkolwiek wyzwań.
Uczynienie z mediów społecznościowych „mysiego raju” – przy wykorzystaniu algorytmów – będzie możliwe. Da się też zadbać o odcięcie w internecie dróg ucieczki do alternatywnych światów. Tylko że na koniec otrzymamy świat bez wolności słowa, sporów, wyzwań i idei. Co taka sytuacja wróży demokracji oraz krajom Zachodu, nietrudno zgadnąć.