Amerykańskie sądy powstrzymały wykluczanie z rynku chińskich aplikacji internetowych.
Sędzia okręgowy w Waszyngtonie Carl Nichols zablokował realizację ograniczeń, które administracja prezydenta Donalda Trumpa chciała nałożyć na chińską aplikację TikTok. Wcześniej podobną decyzję w odniesieniu do komunikatora WeChat wydała sędzia Laurel Beeler z Kalifornii. TikTok, służący do dzielenia się w internecie krótkimi materiałami wideo, i WeChat miały zniknąć z internetowych sklepów z aplikacjami. Nakazał to amerykański Departament Handlu, powołując się na względy bezpieczeństwa. Uzasadniał, że Komunistyczna Partia Chin może użyć TikToka i WeChat „do zagrożenia bezpieczeństwu narodowemu, polityce zagranicznej i gospodarce Stanów Zjednoczonych”.
Decyzja Departamentu Handlu była konsekwencją sierpniowych rozporządzeń wykonawczych Trumpa. Przy czym WeChat firmy Tencent miał dodatkowo utracić dostęp do usług hostingowych, a kod i funkcje aplikacji nie mogłyby być wykorzystywane w oprogramowaniu i usługach opracowanych lub dostępnych w USA. W stosunku do TikToka ostrzejsze restrykcje zostałyby wprowadzone dopiero 12 listopada. Aby ich uniknąć, właściciel aplikacji – firma ByteDance – musiałaby do tego czasu rozwiać „obawy związane z bezpieczeństwem narodowym”, czyli wejść w spółkę z firmą amerykańską.
Jednak argumenty o zagrożeniu ze strony aplikacji nie przekonały amerykańskich sądów. Oboje sędziowie zakwestionowali dowody na to, że chiński rząd ma dostęp do danych amerykańskich użytkowników, czyli podważając obawy o ryzyka dla bezpieczeństwa narodowego. Cytowany przez Reutersa sędzia Nichols, orzekający w sprawie TikToka, stwierdził, że choć „rząd dostarczył wiele dowodów na to, że Chiny stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego”, zabrakło w tym konkretnych dowodów na zagrożenie stwarzane przez TikToka, a także na to, że zakaz pobierania i aktualizacji tej aplikacji jest „jedynym skutecznym sposobem przeciwdziałania temu zagrożeniu”.
Na niedostateczne dowody w sprawie WeChat wskazała również sędzia Beeler. Ponowne posiedzenie w tej kwestii wyznaczyła na 15 października. Zarówno właściciel TikToka, jak i druga chińska firma, Tencent, do której należy WeChat, zaprzeczają, jakoby ich aplikacje były używane do szpiegowania Amerykanów. TikTok ma w USA ok. 100 mln użytkowników, natomiast z WeChat korzysta dziennie średnio 19 mln osób. Komunikator jest szczególnie popularny wśród mieszkających w USA Chińczyków.
Wygrana bitwa daje właścicielowi TikToka więcej atutów w rozmowach z Amerykanami o długofalowym rozwiązaniu problemu. ByteDance porozumiewa się bowiem z amerykańskimi firmami Oracle i Walmart co do partnerstwa na tym rynku. Kwestią sporną jest, która strona będzie posiadała większość w spółce udostępniającej TikToka w USA. Wśród republikanów w Waszyngtonie dominuje chęć, by więzi nowej firmy z dotychczasowym chińskim właścicielem zostały ucięte lub zminimalizowane. Z kolei strona chińska chce w tej spółce zachować większość.
Z analizy sytuacji, jaką TikTok przedstawił sądowi, wnioskując o uchylenie zakazu udostępniania aplikacji w USA, wynika, że nawet tymczasowe usunięcie z rynku mogłoby poważnie zaszkodzić firmie. Jak podaje Reuters, Chińczycy wskazali np., że już po oświadczeniu sekretarza stanu Mike’a Pompeo, iż prezydent Trump rozważa wprowadzenie zakazu, aplikacja, której dotychczas przybywało ponad 400 tys. użytkowników dziennie, zanotowała spadek przekraczający 500 tys. aktywnych użytkowników dziennie. Gdyby zakaz miał obowiązywać przez pół roku, to – jak oszacowała tymczasowa szefowa TikToka Vanessa Pappas – od 80 proc. do 90 proc. codziennych użytkowników już by do aplikacji nie wróciło.
Obliczenia bazują na doświadczeniach TikToka z rynku indyjskiego, gdzie w 2019 r. aplikacja została na pewien czas zakazana (w tym roku Delhi pozbyło się jej ostatecznie). W przypadku zniesienia zakazu po dwóch miesiącach ubytek dziennych aktywnych użytkowników wyniósłby 40–50 proc. Wykluczenie z amerykańskiego rynku miałoby też skutki globalne. TikTok uzasadniał, że treści użytkowników z USA znajdują wielu odbiorców i w innych krajach anglojęzycznych, jak Australia, Kanada czy Wielka Brytania. Do tego doszłoby pogorszenie relacji z reklamodawcami, zwłaszcza że ci z USA oferują lepsze stawki niż klienci na innych rynkach.