Wobec zapowiedzi dekoncentracji rynku mediów obawy budzą przepisy, które dotąd nikomu nie szkodziły
W projekcie prawa komunikacji elektronicznej znalazły się zapisy pozwalające cofać rezerwacje częstotliwości. Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej będzie mógł wydać taką decyzję, jeśli stwierdzi, że na skutek transakcji handlowej „doszło do nadmiernego skupienia częstotliwości przez podmiot lub grupę kapitałową”.
Jej utrata nie grozi stronom transakcji, jeśli wcześniej zgłosiły UKE swoje zamiary i regulator potwierdził, że nie prowadzą one do nadmiernego skupienia. Jakie skupienie częstotliwości jest „nadmierne”? Tego ustawa nie określa, pozostawiając decyzję prezesowi UKE (jutro Sejm zajmie się powołaniem na to stanowisko Jacka Oko).
W uzasadnieniu projektu Ministerstwo Cyfryzacji stwierdza, że przekształcenia własnościowe mogą „całkowicie zmienić obraz rynku wynikający z założeń określonego postępowania selekcyjnego”. Podkreśla też, że uprawnienia UKE są niezależne od prerogatyw UOKiK w zakresie koncentracji. „Prezes UKE nie wypowiada się w zakresie samej możliwości dokonania określonej transakcji handlowej, a jedynie ma uprawnienie do cofnięcia rezerwacji, jeżeli ta transakcja doprowadzi do nadmiernego skupienia częstotliwości” – stwierdza resort.
Innymi słowy, w sprawie pełnego przejęcia Radia Zet przez Agorę UOKiK będzie kontynuował analizę, którą obecnie prowadzi – a UKE swoją drogą sprawdzi, jak to wpłynie na gospodarkę częstotliwościami.
Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska, zrzeszający firmy technologiczne, zwrócił się do Ministerstwa Cyfryzacji z postulatem usunięcia tych przepisów lub wyłączenia z nich nadawców radiowych i telewizyjnych.
Organizacja przywołuje przy tym argumenty sprzeczności z prawem Unii Europejskiej i naruszenia konstytucyjnych praw nadawców. Przede wszystkim wskazuje, że kwestionowane regulacje nie mają uzasadnienia w Europejskim kodeksie łączności elektronicznej (EKŁE), który nowe prawo implementuje – bo EKŁE wymaga, by zasady gospodarki częstotliwościami były „określone w sposób precyzyjny, spójny i przewidywalny”, a „żaden z tych warunków nie jest spełniony”.
Nie dość, że projekt ustawy nie zawiera definicji „nadmiernego skupienia częstotliwości”, to jeszcze stwierdza, że może do takiej sytuacji dojść na skutek każdej „transakcji handlowej”. Zdaniem IAB tak szeroki zakres przedmiotowy sprawia, że krytykowane przepisy mogą obejmować także transakcje zawierane między spółkami w ramach jednej grupy kapitałowej. Co więcej, uprawnienia UKE w tej dziedzinie sięgają do pięciu lat wstecz, co zarazem wyznacza długość okresu „braku pewności obrotu prawnego” dla dysponentów częstotliwości.
Kolejnym zarzutem wobec planowanych regulacji jest ich sprzeczność z prawem unijnym z uwagi na brak rekompensaty kosztów cofnięcia (lub zmiany) rezerwacji częstotliwości. Ponadto IAB zwraca uwagę, że omawiane przepisy „mogą stanowić duplikację kontroli w przypadku transakcji, które i tak podlegają ocenie prezesa UOKiK lub nawet Komisji Europejskiej”. Organizacja ostrzega, że „w konsekwencji wprowadzenia omawianych przepisów Prezes UKE zyska samodzielną władzę (bez udziału Prezesa UOKiK) dyskrecjonalnego decydowania o transakcjach handlowych na rynku telekomunikacyjnym i medialnym”.
IAB przypomina również, że w przypadku nadawców każda rezerwacja częstotliwości „przyporządkowana jest konkretnemu programowi radiofonicznemu lub telewizyjnemu, stąd trudno jest mówić o nadmiarze takich częstotliwości”. Konkluduje, że „proponowane rozwiązanie jest nadmiarowe, nieproporcjonalne i naruszające zasadę swobody gospodarczej, jak również inne zasady wyrażone w Konstytucji RP”.
Tylko że kwestiowane przez IAB regulacje już obowiązują. Uprawnienia do cofania (lub zmiany) rezerwacji częstotliwości przyznała prezesowi UKE nowelizacja prawa telekomunikacyjnego z marca ub.r. I na razie regulator ani razu z nich nie skorzystał – ani wobec nadawców radiowych i telewizyjnych, ani wobec operatorów telekomunikacyjnych.
Dlaczego IAB oponuje teraz przeciwko przeniesieniu tych przepisów do aktu prawnego, który zajmie miejsce prawa telekomunikacyjnego? Na to pytanie nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
– Decyzja prezesa UKE o cofnięciu rezerwacji oznaczałaby de facto cofnięcie koncesji, a te przyznaje nadawcom Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji – mówi Juliusz Braun, były przewodniczący KRRiT, a obecnie członek Rady Mediów Narodowych. – Co więcej, dokonywana przez UKE rezerwacja jest wtórna wobec koncesji, w której dane częstotliwości wpisano. Nie wydaje mi się więc, by UKE w ogóle mógł bez uzgodnienia z Krajową Radą podejmować takie decyzje wobec radia lub telewizji – dodaje.
Nie dziwi go jednak, że przepisy, które dotychczas funkcjonowały bez problemów, teraz mogą budzić obawę. – W obecnej atmosferze wzmożonej dyskusji o dekoncentracji czy repolonizacji mediów i rozważania, jaką metodę wybierze do tego PiS, takie narzędzie wygląda groźnie – mówi Braun.
Partia rządząca dążyła do zmiany układu sił na rynku mediów już w pierwszej kadencji, nie przerodziło się to jednak w żadną ustawę. Zapowiedzi powrotu do tematu mediów pojawiły się wkrótce po wyborach prezydenckich. Politycy prawicy uzasadniają to potrzebą zwiększenia pluralizmu, choć ich wypowiedzi – w tym powoływanie się na przepisy wprowadzane we Francji przed 30 laty – wskazują raczej na dążenie do rozdrobnienia rynku, czego skutkiem będzie zubożenie mediów, a w dalszej perspektywie zmniejszenie ich liczby. – Cofnięcie rezerwacji przez UKE to byłaby z pozoru tylko decyzja techniczna. Prawnicy składaliby odwołania, wysuwali argumenty i analizowali, jakie skupienie częstotliwości jest nadmierne, ale nadawanie zostałoby wyłączone – stwierdza Braun.
Kwestionowane regulacje już obowiązują – od marca ub.r.