Partia rządząca nie ma na razie żadnych nowych ustaw o rynku środków masowego przekazu. Co nie znaczy, że nie powstaną.
Po enuncjacjach Jarosława Kaczyńskiego – trzy dni przed wyborami w Radiu Maryja i TV Trwam i dwa dni po nich w PAP – a także niedzielnym wystąpieniu Zbigniewa Ziobry i poniedziałkowych materiałach „Wiadomości” TVP temat repolonizacji, dekoncentracji czy innej metody utemperowania mediów niechwalących rządu rozgorzał z nową mocą. W stacjach o. Tadeusza Rydzyka prezes PiS mówił o „brutalnej” interwencji w kampanię ze strony prasy „nie ukrywajmy tego, niemieckiej po prostu” – chodziło o tabloid „Fakt”. „Na przyszłość musimy zapobiec tego rodzaju sytuacjom” – zaznaczył Kaczyński.
Rozwinął ten wątek w rozmowie z Polską Agencją Prasową, podkreślając, że „media w Polsce powinny być polskie”. Zapewnił wprawdzie, że „w tej chwili” nie toczą się prace nad projektem dekoncentracji mediów, lecz dodał: „ale nie wykluczam, że będą rzeczywiście podjęte”. Ich celem byłoby zwiększenie grona mediów, „które patrzą na rzeczywistość bardziej realistycznie”. „Może uda się doprowadzić do tego, żeby były jakieś miary – nie narzucone siłą, nie ograniczeniami prawnymi, tylko pewnymi regułami, które wszyscy akceptują” – stwierdził Kaczyński.
Szef koalicyjnej Solidarnej Polski minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro mówił z kolei w dniu wyborów prezydenckich w TVP: „Nie powinno być tak, że część mediów staje się tak naprawdę sztabem wyborczym jednego z konkurentów i prowadzi do tego czarną, brudną kampanię wymierzoną w urzędującego prezydenta”. Nie miał jednak na myśli stacji, z którą rozmawiał i jej ataków na prezydenta Warszawy, lecz telewizje i gazety krytyczne wobec Andrzeja Dudy.
Zakusy na media wciąż pozostają w sferze pogróżek
Od osób zbliżonych do koalicji rządzącej dowiadujemy się, że pogróżki pod adresem tych mediów mają wywołać dyskusję o regulacjach w sferze debaty publicznej, bo władza dotychczas nie ma scenariusza konkretnych działań. Przy okazji PiS bada opór wobec takich posunięć.
Repolonizacja czy dekoncentracja są stosowane jako hasła do ataku, lecz jako praktyczne rozwiązania okazały się do tej pory bezużyteczne. W przypadku tej pierwszej metody przejmowania kontroli nad mediami pierwszą zasadniczą przeszkodą są przepisy unijne, które nie pozwalają dyskryminować innych państw Wspólnoty. Z kolei na represje wobec firm z kapitałem amerykańskim nie zgodzi się największy sojusznik Polski. Notabene atakowany przez PiS „niemiecki” wydawca „Faktu” to dziś właśnie firma po części amerykańska. Połowę udziałów Ringier Axel Springer Polska ma bowiem szwajcarski Ringier, a drugą Axel Springer, gdzie większościowym udziałowcem od ub.r. jest fundusz KKR z USA.
Dekoncentracja – będąca w zamyśle zawoalowaną wersją repolonizacji – też będzie trudna do przeprowadzenia. Bo jeśli np. miałaby uderzyć w Agorę zakazem jednoczesnego posiadania gazety i radia – to tym samym uderzy w imperium o. Rydzyka. Gdyby miała ograniczyć pozycję TVN na rynku reklamy telewizyjnej – to zaszkodzi Polsatowi, który stosunki z rządem ma nienaganne.
– Od ponad dwóch lat nic się nie zmieniło w kwestii ustaw dotyczących mediów – mówi nam wiceminister kultury Paweł Lewandowski. – Opracowane wtedy założenia do projektu ustawy nazywanej dekoncentracyjną czekają na decyzję polityczną. Żadnej ustawy repolonizacyjnej w ministerstwie nie pisaliśmy – podkreśla. – Natomiast inicjatywa uregulowania zawodu dziennikarza miała pomóc środowisku. To był pomysł analogiczny do ustawy dotyczącej statusu artysty zawodowego: chodziło o zabezpieczenie socjalne dla tych osób. Został jednak źle zrozumiany – jako próba ograniczania wolności prasy i odgórnego decydowania, kto może być dziennikarzem. Dlatego zrezygnowaliśmy z prac nad tymi przepisami – zapewnia Lewandowski.
Zakusy na media wciąż pozostają więc w sferze pogróżek. Co nie znaczy, że nie zmaterializują się jako ustawa pewnej sejmowej nocy.
– Przykład Węgier pokazuje, że rząd może sobie podporządkować także media prywatne. Z tym że w Polsce opozycja polityczna i niezależnie od władzy media są silniejsze niż tam – mówi Jan Ordyński, wiceprezes Towarzystwa Dziennikarskiego. – Myślę, że w razie wprowadzania jakichś przepisów największe niebezpieczeństwo grozi prasie, szczególnie regionalnej. W lepszej sytuacji są media, których bronią Stany Zjednoczone. Być może jesienią narastające problemy ekonomiczne sprawią, że PiS znów odpuści sobie media, nie chcąc otwierać zbyt wielu frontów – choć widać, że dla Jarosława Kaczyńskiego to ważny temat – dodaje.
Na razie wojnę o media wygrywa Jacek Kurski, który ma wkrótce odzyskać prezesurę w TVP, gdzie na razie pracuje jako członek zarządu. I nie zwalnia tempa. W powyborczy poniedziałek „Wiadomości” ostro zaatakowały media, które nie wspierały Andrzeja Dudy. Dostało się też kancelarii premiera i spółkom Skarbu Państwa. TVP wytknęła im reklamy w „Fakcie”, „Gazecie Wyborczej”, „Polityce” i „Rzeczpospolitej”.
Model czeski i węgierski
Mówiąc PAP, że sytuacja w polskich mediach powinna się zmienić, prezes PiS Jarosław Kaczyński jako pozytywny przykład podał Czechy. O ile w Polsce solą w oku partii rządzącej są media z obcym kapitałem, to znad Wełtawy zagraniczne koncerny już uciekły. Handelsblatt, Verlagsgruppe Passau, Ringier Axel Springer, Rheinisch-Bergische Verlagsgesellschaft i Bauer wycofały się głównie z powodu płytkiego rynku reklam. Największe czeskie gazety „Lidové Noviny” i „Mladá Fronta Dnes” należą do premiera Andreja Babiša (pośrednio, bo formalnie przekazał je do funduszu powierniczego).
Organizacja Reporterzy bez Granic (RSF) niepokoi się, że dziennikarze krytyczni wobec poczynań władzy są w Czechach narażeni na obelgi polityków i internetowe kampanie oszczerstw. Bardziej odporne na rządowe wpływy są czeskie media publiczne. Dzięki temu kraj ten w rankingu wolności prasy utrzymał w br. 40. pozycję wśród 180 państw świata. Polska spadła z 59. na 62. Jeszcze niżej, na 89. miejsce, spadły Węgry – dla niektórych przedstawicieli PiS niedościgniony ideał. Tam „kwestię mediów” rozwiązano, tworząc Środkowoeuropejską Fundację Prasy i Mediów, która dominuje rynek, bo ma ok. 500 gazet, stacji radiowych i telewizyjnych oraz serwisów internetowych. Nieliczni niezależni dziennikarze nie mogą już nawet swobodnie rozmawiać z politykami w parlamencie.