Jeśli zamknąć w jednym pokoju dziennikarzy z różnych redakcji – TVP i TVN, „Gazety Polskiej” i „Gazety Wyborczej”, wPolityce.pl i OKO.press itd. – by określili wspólne standardy zawodowe, to zapewne się zgodzą, że informacje powinny być rzetelne. Problem pojawi się jednak przy definiowaniu owej rzetelności. Bo wystarczy poczytać gazety, przejrzeć publikacje w internecie, obejrzeć „Wiadomości” i „Fakty”, by stwierdzić, jak odmiennie można rozumieć to samo pojęcie.
Nic więc dziwnego, że środowisko dziennikarskie nie ma wspólnej reprezentacji. Ci, którzy popierają rządy Prawa i Sprawiedliwości, skupiają się raczej wokół Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ci, którzy sprzyjają opozycji, wolą np. Towarzystwo Dziennikarskie. Wielu nie identyfikuje się z żadną organizacją. Tymczasem w programie wyborczym PiS zapisano „utworzenie samorządu, który dbałby o standardy etyczne i zawodowe, dokonywał samoregulacji oraz odpowiadał za proces kształtowania adeptów dziennikarstwa”.
Jak nowy samorząd będzie interpretował rzetelność i inne podstawowe pojęcia? Kto w nim zasiądzie? Jakie zyska uprawnienia? Tego program nie precyzuje. Czytamy w nim jednak, że „ze względu na odpowiedzialność i szczególne zaufanie, jakim cieszy się profesja dziennikarza, należałoby również stworzyć zupełnie odrębną ustawę regulującą status zawodu”. Dalej pada deklaracja, że ustawa nie będzie „w żadnym stopniu ograniczać zasady otwartości zawodu dziennikarza”. To czemu mają służyć jej zapisy? I jak PiS chce regulować status dziennikarzy?
– Nie ma i nigdy nie było mowy o zamykaniu dostępu do zawodu. Nie ma też projektu tej ustawy. Nie chcemy dziennikarzom niczego narzucać. Chcielibyśmy natomiast stworzyć płaszczyznę dialogu – mówi Paweł Lewandowski, wiceminister kultury odpowiedzialny za media. Przypomina, że postulat stworzenia reprezentacji środowiska pojawił się w PiS już cztery lata temu i popierali go sami dziennikarze. – To ma być samorząd ponadpartyjny, ponad podziałami. Mógłby się wypowiadać w kwestii standardów zawodowych oraz np. warunków zatrudnienia dziennikarzy – wyjaśnia. – Zaprosimy do rozmowy reprezentantów wszystkich związków, stowarzyszeń i towarzystw oraz dziennikarzy niezrzeszonych. Możemy się różnić, ale powinniśmy dyskutować w ramach wspólnych standardów – stwierdza.
Różnice są jednak tak duże, że każą wątpić nie tylko w płaszczyznę dialogu, lecz także w jakikolwiek wspólny język. Gdy na początku br. Rada Etyki Mediów uznała za nieetyczne materiały TVP o prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu, zarząd główny SDP oświadczył, że to tylko subiektywna ocena „wąskiej grupy osób”, która „nie reprezentuje środowiska dziennikarskiego”. Kiedy zaś w lipcu Empik odmówił sprzedaży „Gazety Polskiej” z nalepką „Strefa wolna od LGBT”, Centrum Monitoringu Wolności Prasy przy SDP grzmiało przeciwko cenzurze. Nic złego nie widziało jednak w samej nalepce dyskryminującej mniejszości seksualne.
– Jeżeli dziennikarze sami nie dojdą do porozumienia w sprawie samorządu, to my tego za nich nie zrobimy, nie będzie żadnej presji – zapewnia wiceminister Lewandowski.
Marchewką dla podzielonego środowiska jest obietnica likwidacji wymierzonego w dziennikarzy art. 212 kodeksu karnego. Wraz z samorządem powstałaby „gwarancja nienadużywania mechanizmów medialnych w sposób nieetyczny”. Ale pozostaje kluczowe pytanie, jak rozstrzygać, które media są etyczne. W dalszych rozdziałach programu partii rządzącej wyraźnie widać, że to media publiczne mają być wzorem dla innych. Mimo kojących zapewnień o dialogu perspektywa regulacji zawodu dziennikarza na wzór reportera „Wiadomości” jawi się więc złowrogo.