Kobiety wciąż muszą walczyć, by je usłyszano. Nie wystarczą do tego internetowe hashtagi i mocne hasła. Z pomocą przychodzą muzyka i warsztaty śpiewu
Na XIX warszawskiej Manifie nie brakowało krzyku. Organizatorki marszu z Porozumienia Kobiet 8 Marca dosadnie wyraziły swoją wściekłość na przemoc systemową. Z mobilnej sceny posypały się wulgaryzmy. Słowa miały razić, budzić i pokazać: Polki muszą być usłyszane.
Coroczne manifestacje, międzynarodowe strajki i okazyjne protesty – kobiety coraz częściej wychodzą na ulice, jednak największa zmiana następuje w sferze życia codziennego. W mediach społecznościowych mocy nabierają wyrazy poparcia dla kobiet: #womenpower, #girlspower, #gogirls, #siłakobiet i #strongwomen. – Nie możesz być tym, czego nie widzisz – mówi Joanna Stopyra-Fiedorowicz, psycholożka społeczna i właścicielka Beauty Management PR & Marketing to Women, która stoi za raportem WomenPower Index. Wraz ze swoim zespołem Stopyra-Fiedorowicz przeanalizowała media społecznościowe w 2016 r. i wskazała na tendencję rozwojową badanych hasztagów. Niemal 96 proc. z nich opublikowały kobiety. Na Facebooku funkcjonują grupy Dziewuchy Dziewuchom i lokalne girl gangi, kontynuujące tradycję kręgów kobiet. Popularne hasztagi w czasach #metoo zyskują na sile, pozwalają uwierzyć w solidarność i to, że świat stanie się lepszym – bezpieczniejszym – miejscem dla kobiet. By to nastąpiło, musimy się usłyszeć.
Viagra tylko na receptę
„Media nas kształtują. Mówią nam, kim jesteśmy i kim możemy być”. Kierując się tą dewizą, amerykański ośrodek Women Media Center bada obecność kobiet w mediach. Pod lupę trafiają nie tylko programy telewizyjne bądź filmy (tu pomocny jest test Bechdel – zdają go produkcje z co najmniej dwoma bohaterkami, które rozmawiają ze sobą o czymś innym niż o mężczyznach), lecz także np. ceremonie rozdania nagród (tylko sześć kobiet bez towarzyszącego im mężczyzny prowadziło gale Oscarów, Emmy i Złotych Globów od 1929 r.).
W Polsce media monitorowane są przez Stowarzyszenie Kongres Kobiet. Dane są druzgoczące: „Przeważającą ilość redaktorów, dziennikarzy, rozmówców w programach stanowią mężczyźni”. W żadnym z badanych programów i audycji publicystycznych wśród zaproszonych gości nie było więcej niż 20 proc. kobiet. Nawet gdy reporterzy przeprowadzają sondy uliczne wśród przypadkowych przechodniów, częściej wypowiadają się mężczyźni. Polki nie są dostatecznie reprezentowane w mediach, czego kuriozalnym przykładem są debaty ekspertów na tematy takie jak dostęp do antykoncepcji. W styczniu, gdy projekt ustawy liberalizującej prawo aborcyjne, zgłoszony przez komitet Ratujmy Kobiety, przepadł w Sejmie, Bogdan Rymanowski zaprosił do dyskusji w programie „Kawa na ławę” wyłącznie mężczyzn. Prześmiewczą wersję podobnych konwersacji przygotowała Krytyka Polityczna, przedstawiając program „Przy kawie o sprawie”, w którym to publicystki pochylają się nad problemem moralności męskiej masturbacji i zastanawiają się, czy viagra powinna być dostępna wyłącznie na receptę. Trzeci odcinek jest zatytułowany „Czy należy bić mężczyzn?” i odnosi się do problemu przemocy domowej, a konkretnie 5 proc. jej ofiar.
#MediaBezKobiet
Kpina z absurdalnych dyskusji to narzędzie, po jakie sięgnęła pomysłodawczyni „Przy kawie o sprawie”, dziennikarka Krytyki Politycznej Agata Diduszko-Zyglewska. - Jedyne, co porusza ludzi, to satyra i śmiech. Postanowiłam pokazać sytuację Polek w krzywym zwierciadle. Spodziewałam się, że będzie to tylko środowiskowy żart, a tymczasem nagrania obejrzało już ponad 200 tys. osób – również spoza kręgów lewicowych. Udało nam się wyjść poza naszą bańkę i sprowokować ludzi do rozmowy – mówi.
To właśnie Krytyka Polityczna wraz z Fundacją Kobiety Nauki przygotowała bazę Ekspertki.org, która udostępnia kontakty do specjalistek z różnych dziedzin życia społecznego i gospodarczego: od administracji publicznej poprzez edukację, innowacje i IT, infrastrukturę, finanse, po zdrowie. Ogólnopolski spis ekspertek działa od 2015 r. Argument, że brakuje kompetentnych kobiet chętnych do wystąpień publicznych, już dawno jest nieaktualny, a jednak #MediaBezKobiet trwają w najlepsze. Jak wynika z raportu Europejskiego Instytutu ds. Równości Mężczyzn i Kobiet, w Polsce 70 proc. prezenterów i dziennikarzy zatrudnionych w mediach to mężczyźni. To oni stanowią również 80 proc. osób wypowiadających się w mediach z pozycji eksperckiej. Zwrócił na to uwagę łódzki oddział grupy Dziewuchy Dziewuchom. Aktywistki wysłały do mediów apel dotyczący udziału kobiet w debatach oraz zagwarantowania równości płci w stacjach radiowych i telewizyjnych. Pod listem podpisało się ponad 2 tys. osób oraz około 60 organizacji prokobiecych. Dziewuchy apelują o zapewnienie równego dostępu do mediów publicznych i prywatnych. „Pamiętajmy, że media dysponują ogromnym potencjałem w zakresie kształtowania świadomości Polek i Polaków, w szczególności ludzi młodych. Od nas wszystkich zależy ich postawa w dorosłym życiu, która powinna opierać się na poszanowaniu drugiej osoby i równym traktowaniu członkiń i członków społeczeństwa. Jest to nasza wspólna odpowiedzialność. Wykonajmy tę pracę jak najszybciej i jak najlepiej”.
Po pierwsze: nie umniejszaj
Niechęć do wystąpień publicznych to głównie konsekwencja wychowania młodych Polek. - To pokłosie długoletniej tresury, jaką jest wychowanie dziewczynek, by były ciche i introwertyczne. Standard w panującej kulturze patriarchalnej – twierdzi Agata Diduszko-Zyglewska. Kobiety dokonują autocenzury, bo nie są pewne swoich kompetencji, mimo że nierzadko wykształceniem i wiedzą górują nad kolegami z pracy. Zdominowana przez mężczyzn przestrzeń publiczna nie wydaje się środowiskiem przyjaznym dla kobiet. Jak podkreśla Fundacja MamyGłos: „To media powodują, że tak duża liczba nastolatek nie lubi swojego ciała czy cierpi na zaburzenia żywienia. Ale to jest odpowiedź oczywista. Nas oprócz tego martwi też to, że w mediach nie widać ekspertek ani mocnych, wielowymiarowych bohaterek”. Wystarczy wskazać konkretne filmy: „W »Mulan« smok Mushu wypowiedział o 50 proc. więcej słów niż główna bohaterka (która uratowała całe Chiny), w »Małej Syrence« dziewczyny wypowiedziały tylko 32 proc., a nawet w »Krainie Lodu« – filmie o dwóch siostrach – kobiety wypowiedziały tylko 41 proc. kwestii”. Jak twierdzą członkinie zarządu MamyGłos – Kamila Gołdyka, Sylwia Vargas, Aleksandra Sobiech, Natalia Brodewicz oraz Weronika Zimna – „Nauka z tego jest dobitna: milcz, kobieto, mężczyzna wie więcej i więcej ma do powiedzenia. A skoro nikt nastolatkom nie powiedział, że mają głos, muszą usłyszeć to od nas”.
Fundacja MamyGłos ma ambicję wypromować wśród nastolatek prawa, historię i kulturę kobiet. Prowadzą warsztaty m.in. z ciałopozytywności, kodowania, krytycznego myślenia i edukacji seksualnej. Udało im się zorganizować darmowe konsultacje psychologiczne. Zainicjowały Śniadaniowe Kluby Dyskusyjne i spotkania z MegaBabkami, gdzie dziewczyny mogą spotkać się z inspirującymi kobietami. Zastanawiają się, „jak bardzo inaczej wyglądałby np. świat IT, gdyby na lekcjach informatyki dzieciaki uczyły się o tym, że pierwszy programista świata miał na imię Ada i był kobietą? Albo o tym, że misja Apollo mogła się wydarzyć tylko dzięki kilkunastu tysiącom stron kodu napisanego przez Margaret Hamilton?”. Coraz częściej działania fundacji to oddolne inicjatywy zaangażowanych nastolatek. Dziewczyny skupione w Klubach Lokalnych są bardziej aktywne, cenią siłę i pozycję kobiet, są bardziej pewne siebie. Jednym z podstawowych zaleceń MamyGłos to przeciwdziałanie uciszaniu kobiet. „Nie umniejszaj doświadczeń dziewczynek i kobiet poprzez słowa: nie histeryzuj, nie wyolbrzymiaj. To właśnie między innymi dlatego tylko 2 proc. ofiar przemocy seksualnej mówi o tym doświadczeniu komukolwiek. A przecież przemoc seksualna to, według badania Fundacji STER z 2015 r., doświadczenie powszechne. Ponad 90 proc. kobiet i dziewczyn doświadczyło jakiejś jej formy”.
Uciszanie – równia pochyła
Umniejszanie, uciszanie, trenowanie w wątpieniu we własne siły i w samoograniczaniu się – to temat jednej z najgłośniejszych publikacji na polskim rynku z 2017 r. Rebecca Solnit w książce „Mężczyźni objaśniają mi świat” pisze: „Istnieje pewien rodzaj tupetu, który utrudnia kobietom działanie na wszelkich polach: powstrzymuje je przed zabieraniem głosu, a zarazem sprawia, że nawet jeśli odważą się go zabrać, ich głos pozostaje niesłyszalny, zmusza młode kobiety do milczenia, pokazując im (podobnie jak na przykład zjawisko molestowania na ulicy), że ten świat nie należy do nich”. By wyjaśnić to zjawisko zwane „mansplainingiem”, Anna Dzierzgowska, tłumaczka książki Solnit, ukuła termin „panjaśnienie”, a Agnieszka Graff w felietonie z 2016 r. zaproponowała „męsplikację”. Tymczasem w 2018 r. coraz częściej mówi się o „femvertisingu” – tendencji w reklamach, która podkreśla wartość i potencjał kobiet, w przeciwieństwie do seksistowskich, opartych na stereotypach przekazów.
Jednocześnie wciąż istnieją bariery dla kobiet w życiu publicznym. Podczas dyskusji „Ministra, ekspertka, reporterka. Kobiety w mediach i debacie publicznej” zorganizowanej przez Biuro Informacyjne Parlamentu Europejskiego w Polsce oraz Uniwersytet SWPS prof. Barbara Głębicka-Giza zwróciła uwagę, że „biorąc pod uwagę strukturę organizacyjną firm medialnych w Polsce, im wyższe stanowisko, tym kobiet jest mniej”. W zarządach firm medialnych „kobiet właściwe nie ma”. Według prof. Głębickiej-Gizy dane te potwierdzają istnienie szklanego sufitu. Marzena Mazur, psycholożka biznesu i założycielka Klubu Kobiet Mówiących na Głos, podkreśla, jak głęboko zakorzeniony w kobietach jest syndrom uzurpatora. Z jego powodu, mimo osiągnięć, ekspertki nie czują się kompetentne. Nie dają sobie przyzwolenia, by zostać usłyszane. W wystąpieniu na platformie TEDx Talks Marzena Mazur opowiedziała również o efekcie haremu, czyli pracowaniu – za mniejsze pieniądze – na sukces swojego szefa. Dlaczego kobiety nie chcą mówić własnym głosem? W szkołach dla mówców upowszechnia się tylko jeden styl przemawiania: znaczenie ma zagarnianie przestrzeni, tubalny głos i szerokie gesty. Marzena Mazur chciała stworzyć miejsce, w którym kobiety nauczą się mówić na swój sposób – tak powstał Klub Kobiet Mówiących na Głos.
Oddech, napięcie, rezonans
Powstawanie głosu jest ściśle związane z oddychaniem i zjawiskiem rezonansu. Kinga Miśkiewicz, wokalistka i nauczycielka emisji głosu, mówi: - Kobiety często mają spłycony oddech, bo starają się oddychać torem piersiowym, a nie przeponowym. Nauczone są, by wciągać brzuch, a oddychanie przeponą wymaga właśnie poszerzenia talii. To wpływa negatywnie na barwę i nie pozwala im się zrelaksować. Często też nienaturalnie zawyżają swój głos, chcąc uzyskać w ten sposób przychylność słuchacza. Daje to odwrotny efekt: jak wynika z badań, zaufanie wzbudzają głosy brzmiące niżej.
Jacek Paszkowski, nauczyciel metody Feldenkraisa, która polega na pracy z ciałem w formie edukacji somatycznej, stwierdza: - Bardzo często po lekcjach doświadczamy odmiennego głosu. Zwykle pełniejszego, głębszego, o niższej tonacji. Takiego, który bardziej się nam podoba. Bo głos naturalny to taki, któremu nic nie stoi na przeszkodzie, który jest generowany optymalnie funkcjonującym aparatem i oddechowym, i głosu. A w optymalnym działaniu przeszkadzają nam przede wszystkim napięcia, które z jednej strony są fizyczną manifestacją naszego wewnętrznego stanu, a z drugiej strony są wynikiem tego, jakich przyzwyczajeń przez lata nabraliśmy. Jeśli pomyślimy, że ciało jest instrumentem i działa poprzez napięcia mięśniowe, to każde napięcie będzie zmieniać nasz głos.
Gdy czujemy się niepewnie, garbimy się i kulimy ramiona, co ma wpływ na jakość głosu. Jak piszą Agata Szkiełkowska oraz Ewa Kazanecka w podręczniku „Emisja głosu – wskazówki metodyczne”, „Z jednej strony głos jest odbiciem naszych wewnętrznych stanów emocjonalnych, z drugiej strony to właśnie emocje wpływają na jego jakość i sposób tworzenia. (...) Skrajne emocje trwające krótko, ale powtarzające się w czasie, mogą powodować chwilową lub okresową utratę głosu. Stany emocjonalne o zabarwieniu negatywnym trwające dłużej są często przyczyną czynnościowych zaburzeń głosu zwanych fononeurozami”. Nieustanne uciszanie kobiet dosłownie doprowadza do oniemienia.
Bunt na scenie
Jednak nie wystarczy mówić – kobiety chcą krzyczeć, śpiewać, eksperymentować. Głośno wyrazić swoje emocje. Od Kory i Katarzyny Nosowskiej przez Marię Peszek oraz Barbarę Wrońską po Monikę Brodkę czy Natalię Grosiak - od lat przybywa popularnych wokalistek, które chcą opowiadać nie tylko o rozstaniach, powrotach i romantycznych tęsknotach. Natalia i Paulina Przybysz na polskim podwórku rozpromowały ideę siostrzeństwa dzięki haśle „siła sióstr”, a teraz - już w osobnych artystycznych projektach - nawiązują do doświadczeń kobiety w opresyjnym społeczeństwie. Paulina Przybysz w 2017 r. wydała album „Dzielne Kobiety”, a Natalia – „Światło nocne”. W tytułowym utworze śpiewa o tym, że miasto jej nie chroni, więc musi uzbroić się w męskie atrybuty, zaś nadchodzący Jezus będzie kobietą.
Kobiety sięgają też po bardziej bezkompromisowe środki wyrazu. Jest pełen gniewu duet SIKSA, w którym wokalistka Alex Freiheit daje skrajnie emocjonalny performance i zapowiada koniec historii – a początek herstorii (w języku angielskim „herstory” wskazuje jednoznacznie na to, że bohaterką opowieści jest kobieta – red.). Jej występy to punkowa z ducha pyskówka, która ma na celu obudzić wszystkie dziewczyny świata. Jest zespół Drekoty, który tworzą Ola Rzepka, Natalia Pikuła oraz Olga Czech. Ich nowy album „lub maszyna dzika trawa” zderza energetyczną muzykę z wrażliwością tekstów. Jest Gang Śródmieście, na który składają się Burkini (Karolina Czarnecka), Dziary (Magda Dąbrowska) i Bikini (Nela Gzowska). Na ich płycie „Feminopolo” znajdują się piosenki stworzone w oparciu o nadesłane zespołowi listy. Jest trio Wilcze Jagody (znów Nela Gzowska oraz Ania Włodarczyk i Zosia Hołubowska), oniryczne brzmienia rodem z lat 80. opatrujące zaangażowanymi, feministycznymi tekstami. Ich twórczość wpisuje się jednocześnie w nurt D.I.Y. – zrób to sama – sztuki tworzonej oddolnie, poza wielkimi wytwórniami i komercyjnym obiegiem.
Dziewczyny coraz częściej się organizują i wspierają: wylęgarnią muzycznych talentów jest Karioka Girls Rock Camp dla uczestniczek do 19. roku życia, które chcą spróbować swoich sił w graniu. Za organizacją tych obozów stoją Małgo Grygierczyk, Ewa Langer i Anka Górska. Edycja Lucciola Ladies Rock Camp jest skierowana do starszych dziewczyn. Tu przyjeżdżają nawet 60-latki, by nauczyć się grać, założyć zespół, odważyć się i wyjść na scenę. W klubach cykl imprez Girls to the Front promuje dziewczyńskie zespoły, a założycielki GTTF – Ola Kamińska i Agata Barbara Wnuk – wydają również feministycznego zina pod tym samym tytułem. Nie trzeba śpiewać, żeby zabrać głos. Na slamach poetyckich można wykrzyczeć lub wyszeptać swoje emocje publiczności albo napisać do magazynu „G’rls ROOM” bądź czasopisma „Kosmos dla dziewczynek”.
Zresztą nie trzeba nawet wychodzić z domu. Sutari, trio stworzone przez Kasię Kapelę, Basię Songin i Zosię Zembrzuską, sięga po narzędzia kuchenne. W ich rękach mikser, tarka czy wanna wypełniona wodą służą jako instrumenty. Artystki podobnie traktują swoje głosy, wydobywając z siebie całe spektrum dźwięków: ludowe zaśpiewy czy ptasie okrzyki. Folkową scenę reprezentują też Same Suki, grupa muzyczek założona przez Helenę Matuszewską i Magdalenę Wieczorek-Duchewicz. Jako „rewolucyjna kobieca formacja folkowa” grają między innymi na sukach biłgorajskich, melodiami nawiązują do tradycji ludowej, a ich teksty otwarcie mówią o kobiecej seksualności. O odzyskanie – bądź stworzenie – głosu kobiety w kulturze walczy Chór Kobiet. To eksperyment zapoczątkowany przez reżyserkę Martę Górnicką. 23-osobowy chór to trochę teatr, trochę opera, trochę kabaret. Nie zatrzymuje się na słowach – kobiety wyrażają w nim swoją herstorię i emocje również za pomocą echolalii, przegiętych dźwięków i żywiołu.
Strajkuj i daj głos
Edyta Jarząb, artystka, która interesuje się głosem jako pomostem między sferą publiczną a prywatną, zwraca uwagę na zjawisko opisane przez psychoterapeutę Alexandra Lowena – syndrom kobiety na piedestale. - To kobieta, której jest tylko pół: od pasa w górę. Zupełnie jak syrena. Kobiety w galopującym kapitalistycznym wyścigu poświęcają swoją cielesność, a często także źródło siły - mówi.
Magazyn DGP, 9-11 marca / Dziennik Gazeta Prawna
Edyta Jarząb traktuje śpiew jako praktykę społecznego oporu. Przy okazji pierwszego Czarnego Protestu zorganizowała wokalną rozgrzewkę „Strajkuj i daj głos”, a w Muzeum Sztuki Nowoczesnej prowadziła warsztaty z syreniego głosu, zainspirowane pieśniami kupalnymi i rusalnymi. Zachęcała, by przypomnieć sobie „moc, która tkwiła w głosach naszych prababek, siłę białego głosu, siłę słowiańskich kobiet. Stwórzmy społeczność kobiet, które nie boją się przemawiać, krzyczeć, śpiewać. Kobiet, które słychać”. Śpiew biały (lub: otwarty, śpiewokrzyk) sięga do korzeni – to technika wykonywania muzyki ludowej z terenów dzisiejszej Polski, Ukrainy i Bułgarii. - Kobiety często śpiewały w swoim własnym gronie, podczas różnych obrzędów, ale i w czasie pracy na polu, na weselach i pogrzebach – mówi Jarząb. - Obecnie kobietom brakuje swobody oraz radości wspólnego tworzenia. Kobiece ciało staje się polem symbolicznej walki o władzę. A silny głos pochodzi od silnej osoby. Wydobywa się głęboko z ciała, mocno stojącego na ziemi, z dzielnie pracującą przeponą i otwartym gardłem.
Jak to osiągnąć? Według Edyty Jarząb ważne jest oduczenie się wielu nawyków. I oczywiście: - Jak najwięcej śpiewać. Gardła nie żałować.
W programach telewizyjnych wśród zaproszonych gości nie bywa więcej niż 20 proc. kobiet. Nawet gdy reporterzy przeprowadzają sondy uliczne wśród przechodniów, częściej wypowiadają się mężczyźni