Prawie trzydzieści lat temu pewien amerykański ekonomista dostrzegł, że rozpowszechniające się wszędzie komputery mają zaskakująco mały wpływ na wydajność ludzi.

DŁUGA POZYCJA
Rewolucja komputerowa zmieniała rzeczywistość dnia codziennego, ale była zupełnie niewidoczna w danych o produktywności – liczba towarów i usług na pracownika nie rosły szybciej niż przed rewolucją (a nawet wolniej). Nazwano to paradoksem produktywności, który do dziś zadziwia wielu ekonomistów i jest źródłem ich sporów. Różni mędrcy mówią o czwartej rewolucji technologicznej, a wydajność pracy rośnie bardzo wolno.
Na niższym poziomie podobne paradoksy widać w wielu dziedzinach – ta sama technologia w jednej branży może całkowicie zmienić reguły gry, a w innej być nieobecna. Jedno z takich zjawisk zwraca moją szczególną uwagę. Dlaczego wyraźny postęp w dziedzinie tzw. uczenia maszynowego, czyli zdobywania i przetwarzania przez komputery informacji z otoczenia, w ogóle nie przekłada się na koszty usług finansowych? Szybkość zbierania i przetwarzania informacji rośnie w niewyobrażalnym tempie, a mój fundusz inwestycyjny wciąż pobiera opłaty, które uniemożliwiają mi osiągnięcie zadowalającego zysku. Ale po kolei.
W sierpniu pojawiła się informacja, że Uber szykuje się do wprowadzenia bezzałogowych taksówek. Ten ruch to najlepszy dowód, jak mocno posunęła się zdolność komputerów do zbierania i analizowania nieschematycznych danych – komputer potrafi już nie tylko zastosować zadany algorytm, ale ma również zalążki sztucznej inteligencji, potrafi sam rozpoznawać nowe schematy i dostosowywać do tego swoją aktywność. W tym samym czasie, gdy czytałem informację o Uberze, natrafiłem na nowe badanie francuskiego ekonomisty Thomasa Philippona na temat technologii w finansach („The Fintech Opportunity”). Pokazuje on, jak niewiele konsumenci zyskali na znaczącym postępie w technologiach analizy danych czy przesyłania informacji. Jednostkowy koszt pośrednictwa finansowego, czyli ile klient płaci za jednego dolara usługi finansowej, jest dziś na podobnym poziomie co 100 lat temu – ok. 1,5–2 proc. A to pomimo że technologie uczenia maszynowego oraz komunikacji powinny znacząco obniżyć koszty analiz, zarządzania ryzykiem, dokonywania transakcji, reklamy itd. Philippon twierdzi, że „finanse mogą i powinny być znacznie tańsze”.
Analiza ekonomisty dotyczy USA, ale zjawisko wysokich cen usług finansowych obserwowane jest na całym świecie. W Polsce również. Weźmy fundusze inwestycyjne, w których ulokowane jest ok. 250 mld zł. Wiele klas funduszy ma tak wysokie koszty, że praktycznie uniemożliwiają one klientom jakikolwiek zarobek. W ostatnich dziesięciu latach fundusze akcji czy obligacji korporacyjnych, czyli takie, które powinny dać klientom zwrot wyższy niż lokata bankowa (ze względu na ryzyko wysokiej zmienności), dawały zwrot średnio niższy niż lokaty. I prawdę mówiąc, wątpliwe jest, czy to się zmieni. Jeżeli zwrot z akcji będzie wynosił ok. 7–8 proc., czyli wyraźnie powyżej nominalnego wzrostu PKB, to opłaty w funduszach akcyjnych rzędu 3–4 proc. praktycznie redukują do zera atrakcyjność lokowania pieniędzy w tego typu instytucjach. Czyż nie jest to dziwne?
W bankach jest tylko trochę lepiej. Świetnie radzą sobie one z wykorzystywaniem technologii do oferowania klientom przyjaznych usług mobilnych, ale bardzo słabo z oferowaniem klientom usług korzystnych dla ich portfela. Przeciętny oszczędzający nie ma żadnych narzędzi, które w prosty i intuicyjny sposób wspomogły jego decyzje dotyczące depozytów. Banki wydają ogromne pieniądze na reklamy i konstruują produkty w taki sposób, by klienci nie mieli łatwej możliwości ich porównania – takie ich wilcze prawo. Ale żyjemy w czasach, kiedy przerzucanie pieniędzy między depozytami nie powinno zajmować więcej niż kilka minut w miesiącu lub kwartale. Tak się nie dzieje.
Żeby było jasne – nie postuluję całkowitej automatyzacji usług finansowych. Wielu procesów nie da się zautomatyzować (komputer nigdy nie wyszuka ciekawego start-upu na rynku), wiele decyzji wymaga odpowiedzialności, której komputer nie ponosi, wielu ryzyk nie da się skwantyfikować. Ale jestem przekonany, m.in. dzięki lekturom tekstów Philippona, że przełożenie automatyzacji na korzyść klienta może być znacznie wyższe niż dziś.
Na Zachodzie widać promyczki nadziei. W ostatnich dwóch latach szybko zaczęły się rozwijać firmy doradców-robotów, które oferują klientom automatyczne narzędzia doboru instrumentów finansowych do inwestycji. Firma doradcza AT Kearney szacowała niedawno, że do 2020 r. doradcy-roboty będą zarządzać ponad 2 bln dol. tylko w Stanach Zjednoczonych (ponad 10 proc. PKB tego kraju). Cała ta rewolucja przebiega jednak bardzo powoli, a do Polski dotrze zapewne nieprędko. Zaledwie kilkanaście miesięcy po ukazaniu się rzeczonego raportu AT Kearney okazało się, że rynek doradców-robotów rozwija się znacznie wolniej od oczekiwań. Niska cena nie wystarczy, by przyciągnąć klientów, potrzebne są jeszcze kosztowne reklamy, a to już zabija model biznesowy.
Jest kilka przyczyn, które hamują rozwój technologicznych firm w sektorze finansowym. Po pierwsze, są to przyzwyczajenia klientów. Ludzie nie lubią nowinek w świecie, w którym gra toczy się o ich życiowe oszczędności; lubią też mieć bezpośredni kontakt z osobą, która objaśni im świat finansów, z instytucją, którą znają od dawna i której ufają. W sondażu przeprowadzonym przez stowarzyszenie CFA ponad 60 proc. respondentów stwierdziło, że osobiste doradztwo jest dla nich ważniejsze niż dostęp do technologii. Prawda jest więc taka, że płacąc firmom finansowym, ludzie nabywają nie tylko usługę finansową, ale również jakąś usługę psychologiczną. Jak u wróżek.
Po drugie, i pewnie ważniejsze, finanse to bardzo wrażliwa branża, która ma duży wpływ na stabilność gospodarki. To sprawia, że ustawodawcy i nadzorcy dbają przede wszystkim o stabilność branży, poświęcając często interesy klientów i abstrakcyjną ideę postępu. Bariery wejścia na rynek są wysokie, by odstraszyć oszustów typu Amber Gold i zapobiec wstrząsom finansowym i politycznym. Technologie już umożliwiają znaczące ograniczenie takich wstrząsów, ale decydenci dostosowują się powoli.
Prędzej pewnie będziemy jeździć bezzałogowymi, tanimi taksówkami, niż doświadczymy rewolucji technologicznej w finansach. Ale nadejdzie dzień, kiedy lokowanie oszczędności będzie bardziej przyjazne i tańsze niż dziś. Z wyraźną korzyścią dla naszych portfeli.