Prezydencki projekt umożliwia dochodzenie roszczeń, które na normalnej drodze cywilnej już dawno uległyby przedawnieniu - mówi w wywiadzie dla DGP Andrzej Springer, BWHS Bartkowiak Wojciechowski Hałupczak Springer.
Andrzej Springer, BWHS Bartkowiak Wojciechowski Hałupczak Springer / Dziennik Gazeta Prawna
Jak pan ocenia prezydencki projekt ustawy frankowej (właśc. o zasadach zwrotu niektórych należności wynikających z umów kredytu i pożyczki), który ogranicza się w zasadzie do kwestii obowiązku zwrotu kredytobiorcom przez banki nadmiernych spreadów? Taką możliwość będą mieli ci, którzy zaciągnęli zobowiązanie pomiędzy 1 lipca 2000 r. a 26 sierpnia 2011 r.
Ustawa idzie dosyć daleko, jeśli chodzi o skutki, bowiem obejmuje swoim zakresem czynności, które miały miejsce nawet 16 lat temu. Umożliwia więc dochodzenie roszczeń, które na normalnej drodze cywilnej już dawno uległyby przedawnieniu. Przypomnę tylko, że roszczenia o zwrot bezpodstawnego wzbogacenia przedawniają się po upływie 10 lat, a roszczenia o zwrot odsetek po trzech latach. Ta ustawa przesuwa te granicę; i dotyczy to również umów zamkniętych oraz kredytów spłaconych. W tym sensie może to budzić wątpliwości konstytucyjne.
Nie znalazło się w niej natomiast zapowiadane wcześniej przewalutowanie.
Owszem, najdalej idących postulatów ten projekt nie spełnia. Nie będzie przewalutowania, ale trudno się było tego spodziewać. Tego rodzaju rozwiązanie oznaczałoby nadmierną ingerencję, w dodatku z mocą wsteczną, w istniejące oraz już zakończone stosunki umowne. To również budziłoby wątpliwości konstytucyjne, nie mówiąc już o tym, że gdyby tak daleko idące rozwiązanie zostało wprowadzone, to mogłoby zachwiać stabilnością systemu bankowego. Skutki byłyby niekorzystne nie tylko dla samych banków, ale i dla całej gospodarki, czyli również zwykłego Kowalskiego. Myślę, że to świadomość tych skutków dla stabilności obrotu najpewniej zdecydowała, że projektodawca nie zdecydował się na ten krok.
Jednak w uzasadnieniu do projektu jest wprost powiedziane, że kredyty walutowe – pomimo określenia ich tym mianem i powiązania oprocentowania ze stawką LIBOR – w rzeczywistości ani z ekonomicznego, ani z prawnego punktu widzenia nimi nie były. Kredytobiorcy nie otrzymywali przecież franków, lecz wysokość zadłużenia była ustalona w odniesieniu do tej waluty.
Tu pojawia się pewna niespójność uzasadnienia z tym, co mamy w treści projektu. Z jednej strony mamy tezy, że udzielane przed wejściem w życie ustawy antyspreadowej w 2011 r. (Dz.U. z 2011 r. nr 165, poz. 984) kredyty nie były kredytami walutowymi w sensie ekonomicznym i prawnym, a z drugiej akceptuje się mechanizm indeksowania do waluty obcej, limitując tylko marżę spreadu. Projektodawca nie tylko potwierdza więc, że sama konstrukcja była legalna, ale wręcz definiuje, czym jest godziwy zysk banku, wyznaczając go na poziomie 0,5 proc. Banki mają być zobowiązane do zwrotu marży przekraczającej tę granicę.
Skoro ustawa frankowa nie przewiduje przewalutowania, to czy de facto do takiego efektu mogą doprowadzić sądy, jeśli będą kwestionować legalność klauzul indeksacyjnych?
W kwietniu pojawiło się takie orzeczenie Sądu Rejonowego w Warszawie (sygn. akt VI C 1713/15), gdzie sąd stwierdził, że postanowienia kredytu dotyczące zasad ustalania kursów franka są niewiążące, natomiast cała pozostała treść umowy w dalszym ciągu obowiązuje. Wobec tego należy ją traktować tak, jakby to była umowa o kredyt udzielony w złotówkach, tylko że na zasadach właściwych dla kredytów frankowych: czyli oprocentowanie na podstawie stopy LIBOR zamiast znacznie wyższego oprocentowania, które dla kredytów złotowych określa się na podstawie stopy WIBOR. To orzeczenie uwodzi formalną elegancją. Sąd powołał się na wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie (VI ACa 441/13), który w ramach kontroli abstrakcyjnej uznał abuzywność jednej z takich klauzul, więc dokonując kontroli indywidualnej, poszedł tą ścieżką. Tylko, co warto podkreślić, orzeczenie sądu apelacyjnego również potwierdza, że sama konstrukcja kredytu waloryzowanego kursem waluty obcej (w tym: stosowanie przy uruchomieniu kredytu kursu kupna, a przy spłatach rat – kursu sprzedaży CHF) jest dopuszczalna i legalna. Takie kredyty nie były bezprawne per se.
Rzecznik finansowy twierdzi inaczej.
To zbyt daleko idące stanowisko, dla którego trudno znaleźć poparcie w judykaturze. Wręcz przeciwnie, z orzecznictwa sądów wynika, że kredyty takie stosować można – gdyby było inaczej, nie dałoby się stwierdzić ich abuzywności (klauzula może być albo nieważna, albo abuzywna). Potwierdziły to zresztą ustawa antyspreadowa z 2011 r. i dyrektywa unijna z 2014 r. (2014/17/UE). Zaś stanowisko Sądu Najwyższego wyrażone w sprawie 1,2 tys. klientów mBanku (II CSK 768/14) wskazuje, że sądy wyższych instancji mogą nie być skłonne do wyciągania tak daleko idących wniosków z ewentualnego ubezskutecznienia klauzul dotyczących ustalania kursu wymiany. Jeżeli nawet przyjąć, że banki stosowały zbyt wysoką marżę na spreadzie, to nie jest to powód, żeby usuwać z umowy cały mechanizm waloryzacji. Wracając więc do poprzedniego wątku: kwietniowy wyrok był incydentalny, a dominująca linia orzecznicza idzie w kierunku dokładnie przeciwnym.