- W obliczu wprowadzenia ustawy frankowej i podatku bankowego co najmniej kilka banków stanęłoby na granicy upadłości - uważa Krzysztof Kalicki, prezes Deutsche Bank Polska.
Na początek cytat. „Oczywiście, że komisja ma sens. Banki podwyższają opłaty, a nie mają do tego podstaw”. Tak niedawno powiedział minister finansów Paweł Szałamacha. Pana zdaniem sejmowa komisja finansów publicznych z udziałem prezesów banków to dobry pomysł, by kontrolować opłaty bankowe?
Każdy pomysł, który pozwala przedyskutować sprawę, a nie zmierza do działań autorytarnych, jest dobry. Trzeba zrozumieć, jakie problemy ma sektor bankowy i jakie stoją przed nim wyzwania.
Deutsche Bank jako pierwszy, już w grudniu, podniósł marżę kredytów hipotecznych. Była to jednocześnie największa podwyżka. To w związku z podatkiem?
Podnieśliśmy marżę, bo mieliśmy najniższą na rynku i dopiero po tej podwyżce zbliżyliśmy się do konkurencji. Deutsche Bank musi zmienić strukturę swoich aktywów i mniej iść w kierunku kredytów hipotecznych, a bardziej w stronę małych i średnich przedsiębiorstw, kredytów korporacyjnych i kredytów dla konsumentów. Musimy tak kształtować tę strukturę, by była ona akceptowana przez nadzór bankowy, który takie zalecenia nam wcześniej wydał. To łączenie zatem nie ma sensu, bo ustawa została przyjęta dopiero w styczniu, a my decyzję o podwyżce podjęliśmy na początku grudnia.
Ale projekt był już wtedy znany.
Tak, ale jak to u nas, nigdy nie wiadomo, jak takie plany się skończą. Zresztą w ostatniej chwili nie obyło się bez dużych zmian w projekcie.
Straszenie klientów tym, że banki przeniosą podatek na opłaty, jest sposobem budowania nieprawdziwego przekazu, bowiem konkurencja wymusi na bankach niepodnoszenie opłat. Taka jest narracja po stronie projektodawców tej ustawy.
Jako ekonomista byłbym nieuczciwy, gdybym powiedział, że zgadzam się z taką tezą. Moje niektóre koszty zewnętrzne wzrosły o 80 proc.
Jakie konkretnie?
Bankowy Fundusz Gwarancyjny, wydatki związane z upadkiem Banku Spółdzielczego w Wołominie czy wpłaty na Fundusz Wspierania Kredytobiorców hipotecznych. Tych kosztów mieliśmy bardzo wiele. Cały sektor utracił przez nie 8 mld zł przychodów. Niektórzy politycy wypominają nam, że sektor zarobił 16 mld zł, ale zapominają, że wartość kapitału wyniosła 160 mld zł. To pokazuje, że stopa zwrotu w sektorze bankowym jest bardzo niska, a po tych dodatkowych kosztach jeszcze zmaleje. To nie jest niewyczerpane źródło i pieniądze nie pojawiają się znikąd. Trzeba też pamiętać, że to są środki deponentów, a my jako instytucja zaufania publicznego za te nie odpowiadamy.
Jeśli wejdzie ustawa frankowa w obecnie proponowanym kształcie i pojawi się podatek bankowy, to ile banków zbankrutuje w tym roku?
Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Projekty, jak mówi prezes Marek Belka, są z piekła rodem. W mojej ocenie co najmniej kilka banków stanęłoby na granicy upadłości. Proszę pamiętać, że upadłość niesie ze sobą konieczność wypłacania depozytów, co pociąga kolejne lawinowe kłopoty w innych bankach. Wypłacenie dziesiątek miliardów złotych depozytów byłoby zagrożeniem dla całego polskiego systemu finansowego. To projekt niebezpieczny nie tylko dla stabilności banków, ale także dla stabilności państwa.
A gdyby był sam podatek bankowy?
Myślę, że wtedy nastąpi tzw. proces przystosowawczy. Banki będą musiały z jednej strony zwiększyć przychody, a do tego mają kilka narzędzi. Są to m.in. zwiększenie wolumenów, zwiększenie cen albo zmniejszenie kosztów. Zmniejszenie kosztów oznaczałoby prawdopodobnie cięcie zatrudnienia i zamykanie części najmniej opłacalnych oddziałów. Nie ma innego wyjścia. Na Węgrzech ten podatek spowodował horrendalny wzrost kosztów usług finansowych. Od 2007 r. wzrosły one o 94 proc., a w Polsce w tym samym czasie o 47 proc. Gdyby uwzględnić inflację, koszty usług finansowych u nas praktycznie nie rosły.
Obserwując sytuację wokół podatku bankowego, można dostrzec swojego rodzaju schizofrenię. Bankowcy zgodnie mówią, że wszystkie dodatkowe obciążenia zostaną przerzucone na klientów. Gdy jednak pyta się ich wprost o podwyżki, twierdzą, że nie mają one związku z nowymi podatkami.
Na pewno nowe obciążenia będą mieć jakiś wpływ, ale to jeszcze nie nastąpiło. Proces dostosowawczy w finansach może trwać ponad dwa lata. Nie będzie on skokowy i rozłoży się w czasie. Jest jednak nieunikniony.
Ciągle mówimy o naszym sektorze bankowym w ujęciem wewnętrzno-polskim. Tymczasem dookoła tych szoków także może nie zabraknąć. Widzimy choćby dużą niepewność wokół stóp procentowych na zagranicznych rynkach. Czego pan się najbardziej obawia?
Najbardziej obawiam się szybkiego wzrostu stóp procentowych, choć uważam, że ten scenariusz nie jest bardzo prawdopodobny. Pojawiła się co prawda nieduża inflacja w Europie, Azji Południowo-Wschodniej i Azji Południowej, ale nie wydaje mi się, by polityka Fedu, Europejskiego Banku Centralnego czy banku centralnego Chin szła w kierunku zacieśniania polityki pieniężnej ze względu na jakiś średni czy minimalny poziom inflacji. Obecnie jest to raczej polityka luzująca. Jednocześnie koszty surowców i wiele innych czynników działają po stronie podażowej w sposób tłumiący inflację.
Co mogłoby spowodować nagłe zaostrzenie polityki pieniężnej?
Nie mam przekonania, że taki scenariusz wyraźnie się rysuje. Może za to pojawić się inny scenariusz, tzn. inflacja połączona ze stagnacją, czyli tzw. stagflacja. Mieliśmy z tym styczność w latach 70., gdy tempo wzrostu gospodarczego było bliskie zeru, a jednocześnie pojawiła się inflacja wynosząca kilka procent.