Prawie 16,5 tysiąca rodzin już ma problemy ze spłatą zobowiązań we frankach. Teraz to potencjalni bankruci. Ale z każdej sytuacji jest wyjście.
Krótka historia psucia się kredytów we franku / Dziennik Gazeta Prawna
Andrzej Topiński, główny ekonomista BIK, były prezes PKO BP i p.o. prezes NBP / Dziennik Gazeta Prawna
Według danych Biura Informacji Kredytowej około 10 tys. frankowych kredytów można już uznać za stracone. To takie, w których opóźnienie w spłacie jest dłuższe niż 90 dni, kredyty są windykowane albo już częściowo umorzone. Kolejne 6,5 tys. to rachunki opóźnione powyżej 30 dni, czyli takie, których nie należy do końca skreślać.
A raczej nie należało, bo analitycy nie mają złudzeń, że ostatnie umocnienie franka spowoduje spustoszenie w tej grupie kredytobiorców. – Na pewno duża część będzie miała problem ze spłatą, skoro już spóźniała się o ponad miesiąc. Czyli zalegała z minimum jedną ratą – ocenia Michał Krajkowski, analityk DK Notus.
Eksperci zwracają uwagę na to, że umocnienie franka przypadkowo zbiegło się w czasie z liberalizacją przepisów o upadłości konsumenckiej. Według zasad obowiązujących od tego roku sąd będzie musiał przyjąć każdy wniosek o ogłoszenie bankructwa, o ile zadłużenie nie jest efektem niedbalstwa dłużnika.
– Na 99 proc. praktyka będzie taka, że ryzyko zmiany kursu będzie uznawane za mieszczące się w przesłankach do ogłoszenia upadłości. To tym bardziej prawdopodobne, że w jednym z warszawskich sądów jeszcze na starych zasadach ogłoszono bankructwo konsumenta-dłużnika z kredytem we frankach – uważa Bartosz Groele, wiceprezes Instytutu Allerhanda.
Taki wyrok to dla banku sytuacja gorsza niż zwykła windykacja. Umocnienie kursu franka oznacza wzrost zadłużenia przeliczonego na złote – i to spłaty tej kwoty domaga się bank. Przejęcie nieruchomości i jej sprzedaż – w ramach procedury windykacyjnej nie załatwi sprawy, bo często wartość domu lub mieszkania jest niższa niż wielkość długu. Dlatego bank może dochodzić spłaty reszty jeszcze przez wiele lat.
Inaczej jest w przypadku upadłości konsumenckiej. – Mieszkanie jest sprzedawane przez syndyka, pieniądze trafiają do banku, a spłata reszty kredytu zależy od tego, czy dłużnik ma jakiś potencjał dochodowy. Jeśli przy uwzględnieniu miesięcznych wydatków potrzebnych do egzystencji okaże się, że nie ma żadnej nadwyżki, to pozostałe zobowiązania są umarzane – wyjaśnia mecenas Groele.
Bankowcy liczą na to, że klienci będą chcieli się z nimi dogadać. Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, ma nadzieję, że przepisy o upadłości konsumenckiej nie będą nadużywane. – Niezmiernie ważne będzie też to, żeby powstała dobra praktyka orzekania w takich sprawach. Żeby to były przypadki, które rzeczywiście kwalifikują do takiego postępowania, sytuacje nadzwyczajne – zaklina prezes.
Prawnicy, z którymi rozmawialiśmy, podkreślają, że upadłość konsumencka to tylko jedno z kilku rozwiązań. – W naszej ocenie w zaistniałej sytuacji należy rozważyć możliwość zastosowania klauzuli, na podstawie której dochodzi do nadzwyczajnej zmiany stosunków w trakcie wykonywania zobowiązania – uważa Emil Zalewski z działu procesowego Kancelarii Galt. – Można wtedy na drodze sądowej dochodzić dostosowania zobowiązania do zmienionych warunków i domagać się oznaczenia innego sposobu wykonania zobowiązania – dodaje prawnik. Według niego zastosowanie tego przepisu byłoby zasadne, jeśli „nadzwyczajna zmiana” polegająca na radykalnym wzroście kursu franka wobec złotego utrzymywałaby się dłużej. – Gdyby nie było to możliwe, można domagać się rozwiązania umowy – dodaje.
Innego zdania jest jednak Daniel Pawluczuk z Kancelarii PZ Capital. Według niego taka klauzula nie może mieć zastosowania, ponieważ zakłada ona, że rozwiązanie umowy jest w interesie obu jej stron. – Tymczasem rozwiązanie umowy kredytowej z pewnością nie jest w interesie banku – argumentuje adwokat. W jego opinii podstawą prawną może być natomiast podważenie zasad współżycia społecznego, dobrych obyczajów i uczciwości. Jego kancelaria prowadzi już od 2013 r. wiele takich spraw.
Rząd chce dać sobie kilka dni na ocenę tego, co się stało i w którym kierunku będzie zmierzał frank. – Nie wykluczamy działań, ale najpierw musimy zobaczyć, co się będzie działo, przecież za chwilę Szwajcarzy mogą chcieć osłabienia franka – zdradza jeden z członków rządu. We wtorek ma się zebrać Komitet Stabilności Finansowej. I ocena wydana przez komitet może być kluczowa dla tego, czy jakieś działania będą podjęte.
Ale jeśli kurs franka się nie zmieni (w piątek wynosił 4,33 zł), rząd znajdzie się pod dużą presją w tej sprawie. PiS już zapowiedział, że jeśli gabinet Ewy Kopacz nie podejmie kroków, to partia Jarosława Kaczyńskiego zgłosi projekt ustawy. Według niej osoby mające kredyt w szwajcarskiej walucie w ciągu miesiąca od wejścia w życie ustawy będą mogły zadeklarować, że chcą spłacać kredyt po kursie z 14.01, czyli dnia sprzed decyzji banku centralnego Szwajcarii. Oznacza to, że ci, którzy wybiorą oświadczenie woli, przeszliby na sztywny kurs 3,60 zł na cały okres spłaty kredytu. Z kolei ci, którzy nie wybraliby tego oświadczenia, nadal spłacaliby według bieżącego kursu, czyli ryzykowali, jeśli kurs jeszcze wzrośnie, ale też korzystali, jeśli spadnie poniżej notowań z 14.01.
– Sektor bankowy nie otrzymałby góry złota, na którą nie zarobił. My to opieramy na znanej w polskim prawie klauzuli nadzwyczajnej zmiany okoliczności umowy. W ten sposób minimalizujemy ryzyko skutecznego zaskarżenia ustawy przed Trybunałem Konstytucyjnym – wyjaśnia poseł PiS Paweł Szałamacha.
W rzeczywistości banki nie zarabiają na spadku kursu złotego. Wzrostowi wartości kredytów towarzyszy w przeliczeniu na złote zwiększenie ich zobowiązań w walutach obcych.
OPINIA
Ulżyć zadłużonym. Ale kto za to zapłaci?
To, na ile znacząco umocnienie franka szwajcarskiego wobec złotego odbije się na sytuacji osób spłacających kredyty mieszkaniowe, będzie zależało od tego, na ile zmiana kursu jest trwała. Przeważa opinia, że obecny poziom kursu utrzyma się dłuższy czas. Jeżeli przyjąć, że typowy kredyt miał miesięczną ratę w wysokości 1,5 tys. zł, to po kilkunastoprocentowym wzroście kursu rata urośnie o blisko 200 zł. Jeśli ktoś ma napięty domowy budżet, to nie jest to nieobojętne, ale też nie jest to kataklizm, z którym nie można sobie dać rady. Na pewno nie od razu będzie się to przekładało na niemożność spłacania zadłużenia. Problemy mogą pojawić się z czasem, kiedy tych dodatkowych dwusetek uzbiera się więcej. Złoty wobec franka słabnie nie po raz pierwszy. W poprzednich przypadkach, w 2008 i 2012 roku, osłabienie złotego wobec franka nie spowodowało wyraźnego pogorszenia spłacalności kredytów walutowych.
Warto pamiętać, że frankowicze są generalnie lepiej sytuowani niż osoby, które zaciągały kredyty w złotych. Tak działała rekomendacja S, którą nadzór bankowy wprowadził w 2006 r. Wymagała, by osoby biorące kredyt walutowy miały wyższą zdolność kredytową niż chcący wziąć kredyt w złotych.
Nie przypuszczam więc, by w skali sektora bankowego konsekwencje umocnienia franka miały duże znaczenie. Co do pojawiających się propozycji ulżenia frankowiczom – każde rozwiązanie kosztuje. I jest problem: kto miałby zapłacić. Wydaje się, że najmniej bolesne byłoby w indywidualnych przypadkach wydłużenie okresu kredytowania, co pozwala na obniżenie raty. Z drugiej strony to rozwiązanie zwiększa całkowity koszt kredytu.
Trzeba też mieć świadomość tego, że sytuacja spłacających kredyty walutowe z poszczególnych roczników jest mocno zróżnicowana. Generalnie frankowicze przez długi czas płacili mniej niż osoby biorące kredyty w takiej samej wysokości, w złotych: nawet jeśli rata rosła ze względu na osłabienie złotego, to cały czas zarabiali na niskim oprocentowaniu. Dopiero w połowie 2013 r., na skutek obniżek stóp procentowych w Polsce, wysokość spłat w złotych i we frankach się zrównała i od tego czasu kredyt w złotych jest tańszy.
W najmniej korzystnej sytuacji są ci, którzy zaciągnęli kredyt we frankach mniej więcej od połowy 2007 r. do wybuchu kryzysu we wrześniu 2008 r., kiedy notowania franka były najniższe. Nasze analizy wskazują jednak, że w kredytach z 2008 r. udział należności straconych jest mniejszy w przypadku kredytów walutowych, a nie złotowych. Powodem może być to, że wtedy kredyty walutowe brały osoby zamożniejsze.