O zamieszaniu wokół polis kapitałowych, strategii lidera polskiego rynku ubezpieczeń na następną kadencję oraz udziale w konsolidacji sektora bankowego mówi w rozmowie z DGP prezes PZU Andrzej Klesyk
Jak pan ocenia poczynania nadzoru oraz towarzystw ubezpieczeniowych w sprawie polis inwestycyjnych?
Są dwie strony tego medalu. Produkt sam w sobie nie jest zły. Natomiast niektóre jego cechy powodują, że staje się on nieatrakcyjny dla klienta, na przykład w momencie, kiedy chce z niego zrezygnować. Część zakładów ubezpieczeń, szczególnie te, które postawiły niemal tylko i wyłącznie na sprzedaż polis inwestycyjnych, wprowadziły drakońskie opłaty za odstąpienie od umowy. Dodatkowo produkt miał bardzo niskie rentowności, rzędu kilku procent w okresie 10 lat. Nic więc dziwnego, że klienci, którzy nie byli w pełni o tych zasadach poinformowani, są zdenerwowani. Nie można przecież mówić, że jest to polisa inwestycyjna, skoro tak naprawdę to polisa co najwyżej z ochroną kapitału. Trzeba powiedzieć wprost – w wielu przypadkach było to nabijanie klienta w butelkę. Na tych praktykach ucierpiał wizerunek całej branży. Wielu z ubezpieczycieli wcale na sprzedaży tego produktu tak wiele nie zarobiło. Zyskali przede wszystkim pośrednicy, którzy te produkty dystrybuowali. Nie dziwię się więc nadzorowi, że zareagował i chce uregulować ten segment rynku. Nie jestem tylko pewien, czy najnowsze pomysły, takie jak możliwość bezkosztowego odstąpienia od wieloletnich umów, idą w dobrym kierunku.
W grudniu PZU ma zamiar zaprezentować strategię na lata 2015–2020. Jakie są jej podstawowe założenia?
Po pierwsze, co oczywiste, ubezpieczenia pozostaną naszym podstawowym biznesem. Dodatkowo będziemy chcieli się rozwijać w segmentach, które znajdują się bezpośrednio w okolicach działalności ubezpieczeniowej. Naturalnym przedłużeniem naszego biznesu jest na przykład zarządzanie aktywami. Już dziś jesteśmy największym w regionie graczem w tym segmencie. Aktywa, którymi zarządzamy w tym momencie, wynoszą ponad 50 mld zł. Mamy na tym polu dużo większe ambicje. Planujemy też mocniej wejść w ochronę zdrowia, ale na chwilę obecną nie od strony ubezpieczeniowej. Chcemy zacząć budować sieć świadczeniodawców, którzy w przyszłości, jeżeli służba zdrowia zostanie otwarta na ubezpieczenia dodatkowe, będą mogli być naszymi partnerami w tej dziedzinie.
Kilka miesięcy temu byliście wymieniani jako potencjalny inwestor w BGŻ. Czy zakup banku wciąż jest w polu zainteresowania PZU?
Teraz mamy około 5–7 mld zł wolnego kapitału. Za te pieniądze nie można kupić żadnego dużego banku. Ale można być jednym z uczestników konsolidacji systemu bankowego w Polsce. Z całą pewnością nie jesteśmy więc zainteresowani posiadaniem i operacyjnym zarządzaniem bankiem. Także z tego względu, że jak dotąd żadnemu ubezpieczycielowi na świecie nie wyszło to na dobre. Jeżeli jednak będzie możliwość zaistnienia jako partner albo jako katalizator czy główny rozgrywający w konsolidacji sektora bankowego w Polsce, to PZU będzie tym zainteresowany. Będziemy to jednak traktować jako inwestycję kapitałową, a nie strategiczną. Uważam, że jesteśmy do tego predestynowani choćby z tego względu, że jesteśmy instytucją z rodzimym kapitałem, regulowaną przez KNF. Podkreślam, że nie interesuje nas zwykły zakup jednego banku. Współwłaścicielem takiej instytucji można przecież zostać, kupując akcje na giełdzie. Natomiast jeżeli się okaże, że z dwóch lub trzech banków można zrobić jeden, dużo większy, jeszcze bardziej efektywny, to z takiej okazji nie zrezygnujemy.
Czyli uważa pan, że dalsza konsolidacja sektora bankowego w Polsce jest nieunikniona?
Uważam, że malutkie banki, a takie są te spoza pierwszej dziesiątki, przy obecnych potrzebach technologicznych i wymogach kapitałowych, z definicji nie mają racji bytu. Proszę zwrócić uwagę, jak na nasz rynek patrzą inwestorzy zagraniczni. Santander bardzo mocno się tu rozpycha, jest już numerem trzy i wcale bym się nie zdziwił, gdyby jego apetyt na tym się nie skończył. Podobnie BNP. Prowadzi mnie to do prostego wniosku, że konsolidacja w polskiej bankowości będzie postępować, nawet jeśli nie będzie wynikała z działań podmiotów polskich.
Dlaczego PZU nie udało się przejąć BGŻ?
Na pewno nie przez cenę, zaoferowaliśmy w zasadzie tyle samo, co BNP. Nie chcę wchodzić w szczegóły. W każdym razie żałuję, że nie wyszło.
Jak będzie wyglądał polski rynek ubezpieczeniowy w przyszłym roku?
Jeżeli chodzi o przypis składki, to obawiam się, że cały sektor może się w przyszłym roku skurczyć, szczególnie po stronie ubezpieczeń komunikacyjnych dla klienta indywidualnego. Od kilku miesięcy obserwujemy w tym segmencie absurdalną wojnę cenową. Jest ona prowadzona szczególnie przez firmy działające u nas jako oddziały, które nie do końca są regulowane przez polski nadzór. Z pozycji klienta taka sytuacja może się wydawać dobra, ale tylko w krótkim okresie. Gdy zaczną spływać duże szkody, może okazać się, że odbije się to negatywnie na wysokości odszkodowań i jakości likwidacji szkód. Na razie nie widzę niestety przesłanek do tego, by tych kilku agresywnych graczy zrozumiało, że kroczą drogą donikąd. Rynek pozostałych ubezpieczeń majątkowych będzie się rozwijał w tempie kilku procent. Ma ogromny potencjał z tego względu, że jak na razie tylko niewielki odsetek mieszkań jest ubezpieczonych.
Ubezpieczenia życiowe dzielimy na trzy podstawowe segmenty. Pierwszy to ubezpieczenia grupowe. Ten rynek będzie stabilny i, podobnie jak w ciągu kilku ostatnich lat, w przyszłym roku powinien urosnąć o 2–3 proc. Ubezpieczenia ochronne niestety ciągle raczkują. Część ekspertów jest zdania, że ta część rynku zaczyna się naprawdę rozwijać dopiero wtedy, kiedy PKB przekracza około 20 tys. dol. na mieszkańca. Zbliżamy się już do tego poziomu, ale wciąż nie widzimy pozytywnych sygnałów w tym segmencie rynku.
Oczekuję natomiast wzrostu zainteresowania klientów produktami inwestycyjnymi. Ciągle jest wiele osób, które nie korzystają z produktów inwestycyjnych, a mają dużo gotówki w banku. Niestety, produktom inwestycyjnym nie służy zamieszanie wokół polis z funduszami kapitałowymi oraz wysokie marże zarządzających funduszami.
Wprowadziliście bezpośrednią likwidację szkód. Wielu konkurentów ma wam to za złe. Jak pan ocenia te inicjatywę z perspektywy czasu?
W ramach Polskiej Izby Ubezpieczeń pracowaliśmy nad projektem bezpośredniej likwidacji szkód, który miałby obowiązywać na całym rynku. Wszyscy byli niby za jego wprowadzeniem, ale niektórzy gracze twierdzili, że będą na to gotowi najwcześniej za dwa lata, czyli nigdy. Dwa lata to dla nas za długo, klienci od takiej firmy jak PZU oczekują jakości tu i teraz. Dlatego ogłosiliśmy, że jednostronnie wprowadzamy taką opcję dla naszych klientów. Zgodnie z nią, jeżeli klient ma OC w PZU i będzie miał stłuczkę z kierowcą ubezpieczonym w innej firmie, to ma możliwość scedowania wszystkich spraw związanych z likwidacją szkody na PZU. W takiej sytuacji to my zajmujemy się wszystkim, a następnie występujemy z regresem do towarzystwa ubezpieczeniowego sprawcy. Oczywiście klient nie musi z tego rozwiązania korzystać i może samodzielnie dochodzić świadczenia w towarzystwie, z którym de facto nie łączą go żadne relacje. Jest to zatem rozwiązanie bardzo proklienckie.
Tuż po wprowadzeniu tego rozwiązania rynek odsądzał nas od czci i wiary. Ale okazało się, że kilka firm mogło od razu wprowadzić takie rozwiązanie u siebie, mimo iż wcześniej twierdziły co innego. Prawdopodobnie w pierwszym półroczu przyszłego roku rozwiązanie to zostanie przyjęte dla prawie całego rynku.
Na rynku działa bardzo wiele kancelarii odszkodowawczych, które pomagają klientom w uzyskiwaniu od zakładów ubezpieczeniowych wysokich świadczeń. Co pan myśli o ich działalności?
Ubezpieczenia są biznesem regulowanym. Problem polega na tym, że działalność kancelarii odszkodowawczych to wolnoamerykanka. Nie widzę niczego złego w profesjonalnej pomocy przy dochodzeniu roszczeń. Niepokoją mnie jednak sygnały na temat patologii, które coraz częściej na tym rynku występują. Uregulowanie działalności tych podmiotów chroniłoby przede wszystkim klientów. Na przykład słyszymy o przypadkach, że przedstawiciele kancelarii odwiedzają ofiary wypadku w szpitalach tuż po zdarzeniu i podsuwają im do podpisania wątpliwej jakości umowy. Początkowo wszystko ma być łatwo i bezpłatnie, a później okazuje się, że 40 proc. odszkodowania należy się kancelarii odszkodowawczej. Dla mnie takie działanie jest nieetyczne. Podobnie jak opóźnienia w przekazywaniu odszkodowań. Otrzymujemy sygnały, że odszkodowanie, które zakłady ubezpieczeń wypłacił w terminie, jest przetrzymywane przez kilka miesięcy na koncie kancelarii odszkodowawczej. Takie praktyki muszą budzić sprzeciw, stąd nasz – całej branży – postulat uregulowania tego fragmentu rynku ubezpieczeń.
W przyszłym roku oczekuję wzrostu zainteresowania klientów produktami inwestycyjnymi