Inflacja jest bardzo niska. Odsetki od lokat bankowych także. Wielu tych, którzy mają oszczędności (niekoniecznie duże), szuka sposobu korzystniejszego ich zainwestowania – w nadziei na większe zyski. Dotyczy to nie tylko zwykłych ciułaczy, lecz także firm – te nierzadko również mają nadwyżki i chcą je dobrze zagospodarować. Co wybrać?
Akcje? Niekoniecznie – wymienia się je, słusznie zresztą, wśród typowych inwestycji obarczonych dużym ryzykiem, a to nie brzmi zachęcająco. Obligacje? Wielu wydaje się (niesłusznie), że to dużo lepsze rozwiązanie. Fundusze inwestycyjne (z oferty TFI)? W tym wypadku panuje powszechne przekonanie, że są przykładem lokat umiarkowanie ryzykownych (choć wiele zależy od tego, z jakimi funduszami mamy do czynienia, np. akcyjne uchodzą za bez porównania bardziej niepewne niż obligacyjne). Rzecz bowiem w tym, że w ich przypadku w pomnażaniu pieniędzy pomagają nam (a właściwie wyręczają nas) specjaliści wysokiej klasy. Owszem, zdarzają im się wypadki przy pracy, ale to podobno margines.
A jaka jest rzeczywistość? Różna. W Katowickiem działa bardzo duża, kontrolowana przez samorząd wojewódzki, firma – Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów (GPW). Jej obroty sięgają setek milionów złotych rocznie, tyle też wynoszą jej szacowane zasoby finansowe (odłożona przez lata gotówka). Jest więc co inwestować. Zostawmy na boku historię – niezmiernie ciekawą – zmiany statusu spółki z non profit na for profit, wejścia do niej w miejsce Skarbu Państwa prywatnych akcjonariuszy, w tym dobrze znanych na rynku finansowym, którzy mają chrapkę na zgromadzone przez nią pieniądze (i tym samym zwielokrotnienie własnych) oraz wszystkich operacji, które się z tym wszystkim wiązały i wiążą. Pozostańmy przy inwestycjach. Nie ukrywajmy – fatalnych. O jednej głośno ćwierkają ożywione na wiosnę wróbelki. Ale o tym za chwilę.
Pierwsza inwestycja dotyczyła poręczenia obligacji śląskiej firmy Inteko – które nie zostały wykupione. „Pociągnęło to za sobą zajęcie przez banki kwoty przekraczającej 11 mln zł oraz trudności w odzyskaniu 20 mln zł z obligacji” – informowała GPW, tłumacząc kilkanaście tygodni temu utworzenie gigantycznych odpisów i rezerw w poczet wyników za 2013 r. (zeszłoroczna strata netto prawdopodobnie sięgnie ok. 170 mln zł, ale raport roczny nie jest jeszcze znany, zaś WZA zatwierdzające sprawozdania planowane jest na czerwiec).
Uczestników rynku kapitałowego – w tym potencjalnych, szukających okazji do większego zarobku niż na lokatach – może zainteresować inny fragment informacji: „zainwestowano również ok. 100 mln zł w instrumenty wysokiego ryzyka, jakimi okazały się certyfikaty funduszy inwestycyjnych zamkniętych, co z kolei spowodowało konieczność utworzenia odpisu aktualizacyjnego w kwocie 98,5 mln zł”. Wygląda na to, że – ni mniej, ni więcej – GPW straciło lub liczyło się ze stratą prawie wszystkich pieniędzy przekazanych funduszom. Nieźle. Oczywiście spółka chce odzyskać tyle, ile się da. Są pierwsze efekty. Podawała niedawno, że „ze środków zaangażowanych w FIZ” dostała już ponad 10 mln zł. Ostateczny bilans inwestycji poznamy więc dopiero za jakiś czas.
Nie zmienia to jednak faktu, że firma poniosła bardzo duże straty i z powodu obligacji, i z powodu funduszy. Jak to możliwe? Dobrze byłoby poznać odpowiedź na to pytanie w czasach, kiedy obligacje korporacyjne są szeroko reklamowane jako stosunkowo nowy i bardzo perspektywiczny (oraz podobno bezpieczny) sposób pomnażania pieniędzy – ze względu na wysokie odsetki wypłacane przez emitentów.
W przypadku GPW temat obligacji łączy się zresztą szczególnie mocno z kwestią inwestycji w fundusze. Otóż wspomniane już wróbelki ćwierkają, że pieniądze tej firmy trafiły w dużej części np. do funduszu oferowanego przez bardzo znane TFI, a ten ulokował je w... obligacjach pewnego przedsiębiorstwa. Pech chciał, że po kilku, może kilkunastu tygodniach przedsiębiorstwo przestało istnieć (zbankrutowało), a tym samym wyparowały ulokowane w jego papierach oszczędności. Dlaczego ćwierkają o tym wróbelki? Bo za wcześnie, by ktokolwiek odważył się mówić o tym oficjalnie. Być może ucierpiałoby – jak to się mówi – dobro śledztwa.
Na marginesie – nie są to podobno jedyne związki wspomnianego TFI ze śląską spółką, ale to już inny temat.
Jeśli chodzi o nieudane inwestycje w fundusze i – poprzez nie – w obligacje korporacyjne, nie byłby to pierwszy tego typu przypadek na rynku. Można przypomnieć, przykładowo, papiery dłużne DSS i problemy wielu firm, które je kupiły lub w imieniu których je kupiono (w czym udział miały głównie fundusze z rodziny Idea TFI, nazywającego się dziś Inventum TFI, z grupy kapitałowej stojącego nad przepaścią domu maklerskiego IDMSA). Ale jest też pewna ważna różnica: między zakupem obligacji DSS a stratą funduszy (i ich klientów) z tego tytułu minęło trochę czasu, znacznie więcej niż w przypadku spółki ze Śląska. Tu bowiem sprawy potoczyły się, eufemistycznie rzecz ujmując, błyskawicznie.
Oczywiście, na tym sprawa Górnośląskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów się nie kończy, bo wiele osób – i zdaje się instytucji, w tym państwowych – chciałoby zrozumieć, jak to możliwe, że można stracić tak wiele w tak krótkim czasie przy – formalnie rzecz biorąc – tak małym własnym udziale (wyłącznie decyzja o zakupie certyfikatów funduszy). Ale tak czy inaczej jest ona przykładem, który warto wziąć pod uwagę, analizując, w co i jak inwestować oszczędności, np. firmowe. A propos – GPW postanowiła, że teraz jej pieniądze będą lokowane tylko na lokatach w najbardziej stabilnych na rynku bankach. Nauka nie poszła w las. Ale prywatni akcjonariusze spółki pewnie się zmartwią, podobnie jak TFI...
Bez wątpienia mamy modę na obligacje korporacyjne. Z kolei moda na fundusze (czy też na poszczególne rodzaje funduszy) przychodzi i odchodzi – w zależności od tego, jakimi stopami zwrotu, czyli zyskami dla klientów, mogą się one akurat pochwalić (są to oczywiście wyniki w ujęciu historycznym, nie zaś prorocze wizje). Jeśli chodzi o obligacje, to – biorąc pod uwagę perspektywy w polityce monetarnej – jest to dopiero początek boomu.
Zapewne niejeden elokwentny doradca finansowy będzie nam je (lub fundusze, które w nie inwestują) zachwalał. Trzeba tylko pamiętać, że nawet firmy notowane na Catalyst (rynku papierów dłużnych prowadzonym przez Giełdę Papierów Wartościowych) czasem nie wypłacają odsetek lub nie wykupują obligacji w terminie (a niektóre chyba nie zwrócą pieniędzy wcale). I że dość zabawnie – zwłaszcza w kontekście takich historii, jak Górnośląskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów czy DSS – brzmią rady, że jeśli nie mamy dość wiedzy, wyczucia lub informacji, nie powinniśmy sami inwestować w obligacje, tylko powierzyć to zadanie specjalistom, np. z TFI.
Dość zabawnie w kontekście historii Górnośląskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów brzmią rady, że jeśli nie mamy dość wiedzy, nie powinniśmy sami inwestować w obligacje, tylko powierzyć to zadanie specjalistom