Co może mieć wspólnego afrykański pomór świń w Niemczech z inflacją w Polsce? Okazuje się, że całkiem sporo.
DGP
Choć od wykrycia pierwszego przypadku ASF w Niemczech minęło ledwie kilka dni, ta informacja już demoluje rynek wieprzowiny. Na razie niemiecki: na tamtejszej giełdzie skupu tuczników cena jednego kilograma spadła z 1,47 euro do 1,27 euro, czyli o prawie 14 proc. Ale polska branża nie ma wątpliwości, że polscy producenci też będą mieli problem.
Klarownie tłumaczy to Krajowy Związek Pracodawców - Producentów Trzody Chlewnej. Afrykański pomór świń oznacza, że rynki azjatyckie, zwłaszcza chiński, zostaną zamknięte dla mięsa od naszych zachodnich sąsiadów. Tymczasem to właśnie Niemcy są największym odbiorcą polskiej wieprzowiny. Gdy nie będą mogli eksportować swojego towaru, to na ich wewnętrznym rynku wystąpi nadwyżka. KZP-PTCh prognozuje, że nie tylko zgaśnie popyt na dostawy z Polski – co już będzie dużym problemem, bo za Odrę wysyłamy 13,4 proc. całego eksportu wieprzowiny. Według ekspertów organizacji należy się spodziewać, że zacznie do nas napływać tania wieprzowina i żywiec wieprzowy z Niemiec, który wywoła znaczące spadki cen skupu świń na krajowym rynku. „Wchodzimy w okres głębokiego kryzysu na rynku wieprzowiny, który można będzie ograniczyć poprzez działania dyplomatyczne w krajach azjatyckich oraz interwencję na unijnym rynku wieprzowiny” – ocenia KZP-PTCh.
Jakub Olipra, ekonomista Credit Agricole Bank Polska, zwraca uwagę, że materializuje się właśnie czarny scenariusz, którego eksperci obawiali się już kilka miesięcy temu: Niemcom nie udało się zatrzymać pochodu ASF na Zachód. I teraz wiele zależy od tego, czy – a jeśli tak, to jak szybko – poradzą sobie z chorobą.
– To istotny czynnik ryzyka dla naszego scenariusza inflacji. Zapewne prognozę trzeba będzie zrewidować w dół. Na razie spodziewamy się, że średniorocznie w 2020 r. wyniesie 3,4 proc., a w 2021 r. 1,7 proc. – mówi Jakub Olipra. Ekonomista dodaje, że z rewizją trzeba poczekać, by mieć pewność, jaka będzie pełna reakcja rynku na wydarzenia w Niemczech. Ale nie tylko, na ceny mięsa – i całej żywności – będą też wpływać inne czynniki, na przykład uchwalenie ustawy ograniczającej hodowlę zwierząt futerkowych i ubój rytualny. – Ona też będzie działać antyinflacyjnie, np. ograniczy eksport drobiu, którego duża część po uboju rytualnym trafia obecnie za granicę. W dodatku branża futerkowa żyje w symbiozie z drobiową – producenci drobiu zamiast utylizować odpady produkcyjne, sprzedają je hodowcom zwierząt futerkowych jako paszę. To zmniejsza im koszty – mówi Jakub Olipra.
Kolejny powód niskich cen mięsa to problemy sektora HoReCa (hotele, restauracje, catering), który z trudem podnosi się po pandemicznym kryzysie. – Pokutuje to, że przez lata produkcja mięsa w Polsce szła w ilość, że nie zdołaliśmy zbudować solidnej marki, która mogłaby rywalizować z innymi na półce. Dopóki HoReCa była znaczącym odbiorcą, to wszystko jakoś działało, ale gdy popyt z jej strony spadł, to branża mięsna ma problem – ocenia ekonomista.
Mięso już jest kategorią towarów, której ceny obniżają inflację. Według opublikowanych wczoraj danych GUS w sierpniu odjęły one od inflacyjnego wskaźnika 0,06 pkt proc. Zresztą cała żywność była największym hamulcowym tempa wzrostu cen, które ostatecznie w sierpniu wyniosło 2,9 proc. Oprócz mięsa GUS wymienia jeszcze spadające ceny owoców (wpływ na inflację: –0,09 pkt proc.) i warzyw (–1,13 pkt proc.).
– Produkcja zarówno warzyw, jak i owoców będzie wyższa niż rok temu. W połowie roku ceny podbijały drogie jabłka, ale wraz z pojawieniem się tegorocznych zbiorów ten czynnik też zostanie wyeliminowany – mówi Mariusz Dziwulski, ekonomista banku PKO BP. Dodaje, że wbrew alarmistycznym prognozom z wiosny susza nie spowodowała załamania na tych rynkach.
O tym, że wysokie krajowe zbiory świeżej żywności przełożą się na trend spadkowy cen warzyw i owoców w nadchodzących miesiącach, jest też przekonana Magdalena Szlezyngier, menedżer ds. klientów strategicznych z DNB Bank Polska. – W przypadku cen warzyw w nadchodzących miesiącach możemy mieć do czynienia z niewielką deflacją. Swoją prognozę opieramy głównie na założeniu, iż plony warzyw szacowane przez GUS będą się kształtować w 2020 r. na poziomie 6 proc. wyższym niż w roku ubiegłym. Trend spadkowy może się utrzymać jeszcze w dwóch pierwszych kwartałach 2021 r. – dodaje. Większe niż przed rokiem mają być też zbiory zbóż. Według GUS wzrosną nawet o 11 proc. To spowoduje spadek cen.
Jeśli chodzi o ceny owoców, to eksperci również przewidują trend spadkowy do końca roku, jednak nie tak silny jak w przypadku warzyw. – Wpływ na to będzie miał droższy import spowodowany wyższym kursem euro i dolara do złotego w stosunku do poprzedniego roku – zauważa Magdalena Szlezyngier.
Jak zachowają się ceny produktów rolnych w 2020 oraz 2021 r., w dużej mierze zależy jednak od przebiegu pandemii – wystąpienia drugiej fali, powrotu zakłóceń w globalnych łańcuchach dostaw, protekcjonizmu gospodarczego w krajach rozwiniętych oraz warunków agrometeorologicznych zarówno w Polsce, jak i wśród głównych producentów świeżej żywności na świecie.
Lepsze plony i tańsze surowce nie oznaczają jednak, że w sklepach będziemy za żywność płacić mniej. Rosną ceny energii, koszty pracy. Do tego niebawem wejdą nowe obciążenia podatkowe – podatek cukrowy i od deszczu. – To sprawia, że choć są powody, dla których ceny żywności mogłyby spadać, będą tylko rosły. Ostatecznie prognoza na koniec roku jest taka, że żywność będzie droższa o 4–5 proc. w stosunku do roku ubiegłego – mówi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności.