- Dopóki w gospodarce wszystko jest jak dotąd, to wydaje się, że ryzyko jest niskie. Ale kiedyś przecież przyjdzie spowolnienie albo wzrost stóp procentowych. I wtedy mogą się pojawić problemy - mówi w wywiadzie dla DGP Mariusz Cholewa, prezes Biura Informacji Kredytowej.
W projekcie nowej ustawy antylichwiarskiej autorstwa resortu sprawiedliwości pojawia się de facto obowiązek sprawdzania pożyczkobiorców w Biurze Informacji Kredytowej. Jak to się stało, że zyskaliście taką pozycję? O ile wiadomo, brał pan udział w konsultacjach w trakcie prac nad projektem.
Konsultacji nie było. Zostaliśmy zaproszeni przez Ministerstwo Sprawiedliwości w czerwcu ub.r. na spotkanie w temacie „przeciwdziałania lichwie”. Mamy bardzo dużo danych na ten temat. Nie widzimy wprawdzie pełnego obrazu firm pożyczkowych, ale widzimy bardzo dużo. W tej chwili raportuje do nas ponad 70 firm z ponad 400, które są w rejestrze instytucji pożyczkowych Komisji Nadzoru Finansowego. Współpracują z nami niemal wszystkie największe firmy.
Co mówił pan na tym czerwcowym spotkaniu?
To samo, co w wielu różnych miejscach, na publicznych kongresach, ale też w Narodowym Banku Polskim czy w KNF: że generuje się dość poważne ryzyko. I to nie tylko na rynku pożyczkowym.
Na czym ono polega?
Pojawiają się argumenty, że to są prywatne pieniądze inwestorów i oni mogą ryzykować, jak chcą. Tyle że prócz kapitału od właścicieli ich środki pochodzą z kredytów, obligacji czy sekurytyzacji, czyli sprzedaży pożyczek. Ale ważne jest też bardzo duże przenikanie się między sektorem bankowym a pożyczkowym, jeśli chodzi o klientów. Około 80 proc. osób, które mają czynną pożyczkę, w tym samym czasie ma też czynny kredyt.
Czynny, czyli pozostający do spłaty.
Mamy w BIK informacje o ok. 1,2 mln osób, które wzięły pożyczkę. Na koniec roku czynne pożyczki miało ok. 570 tys. osób. Firmy pożyczkowe, które z nami współpracują, miały w końcu ub.r. bilansowe zaangażowanie na poziomie ok. 5 mld zł. Zadłużenie ich klientów w bankach to 23 mld zł.
Co można powiedzieć na temat jakości tych pożyczek i kredytów?
W grupie, o której mówimy, 40 proc. miało przynajmniej jeden produkt finansowy – to może być kredyt, może być pożyczka – przeterminowany powyżej 90 dni. Są oczywiście przypadki, że ktoś nie spłaca pożyczki, a spłaca kredyt. Ale to rzadkość.
Czy to wystarczający argument, żeby wprowadzić de facto obowiązek sprawdzania klienta przez firmę pożyczkową w BIK?
Banki wprost takiego obowiązku nie mają. A jednak wszystkie to robią. To jest dla nich po prostu korzystne.
Coraz częściej słyszy się, że badanie zdolności kredytowej można przeprowadzić na podstawie danych np. z mediów społecznościowych.
Owszem, próbuje się tak robić. Ale mamy kontakty z biurami kredytowymi na całym świecie i widzimy, jak to wygląda w rzeczywistości: jaka jest hierarchia danych wykorzystywanych do prognozowania ryzyka kredytowego. Wykorzystuje się dane z mediów społecznościowych, testy socjotechniczne, ale do tej pory najskuteczniejsze w budowie scoringów kredytowych są dane o dotychczasowym regulowaniu zobowiązań. Z tego można zbudować model, który ma bardzo wysokie wskaźniki predykcyjne, rzędu 80 proc.
Druga kategoria to dane związane z płatnościami – my nie mamy do nich dostępu, ale dysponują nimi same banki. Jeśli połączą oba rodzaje danych, to uzyskują parametry predykcyjne lepsze niż my sami. Dopiero trzecią kategorią są dane alternatywne. Jeśli jakiś fintech pożycza małe kwoty na krótki czas, to być może te dane alternatywne wystarczą do oceny zdolności do spłaty. Przy małych kwotach nie ma wielkiego ryzyka. Ale przy wyższych kwotach, dłuższych okresach kredytowania – im bardziej twarde dane, tym model jest skuteczniejszy.
Wróćmy do perspektywy firm pożyczkowych, które będą musiały wam płacić, żeby wywiązać się z ustawowego obowiązku sprawdzenia klienta. Czy po czerwcowym spotkaniu miał pan okazję rozmawiać o planowanych przepisach z kimś z Ministerstwa Sprawiedliwości?
Nie. Projekt zobaczyłem dopiero, gdy został publicznie zaprezentowany. W czerwcu rozmawialiśmy o rynku pożyczkowym, o tym, że wymagałby jakiegoś uregulowania. Ale na bardzo ogólnym poziomie. To, że rynek wymaga uregulowania, jest dla mnie oczywiste. Nie wiem, czy gdzieś w Europie firmy pożyczkowe mają tak dużą swobodę jak w Polsce. Patrząc na cały kształt ustawy, mówi się, że część firm nie będzie w stanie się na nim utrzymać, spodziewałbym się więc, że nasze przychody zmaleją, a nie wzrosną. Nie będziemy mieć żadnego dodatkowego wolumenu.
Jaka część waszego biznesu przypada dziś na sektor pożyczkowy?
To ok. 17 proc.
Jak dużo zarabia BIK?
Jesteśmy dochodową instytucją. Wyników za ub.r. jeszcze nie podawaliśmy.
Zysk był wyższy niż rok wcześniej?
Odrobinę.
W 2017 r. było to ponad 63 mln zł. Wróćmy do projektu. Czy pana zdaniem ustawa w kształcie, w jakim jest teraz, będzie skuteczna, jeśli chodzi o ucywilizowanie rynku? Jakie elementy projektu będą decydujące?
Czy będzie skuteczna – trudno mi powiedzieć. Wydaje mi się, że kierujących firmami pożyczkowymi najbardziej poruszyła osobista odpowiedzialność. Oraz to, że jeśli nie udowodnią, że dochowali staranności przy sprawdzeniu klienta, to w przypadku problemów ze spłatą nie będą mogli zwindykować takiej pożyczki ani jej sprzedać. Będą musieli zachować większą ostrożność. Żeby nie obciążyć klientów pożyczkami, jak niestety często dzieje się dziś. Już kilka miesięcy temu pokazywałem dane, że przeciętny klient, który ma jednocześnie pożyczkę i kredyt w banku, ma do spłaty miesięczną ratę niemal 4 tys. zł. Ile on musi zarabiać, żeby obsługiwać na bieżąco takie zobowiązanie. W związku z tym nasuwa się pytanie: czy firmy pożyczkowe to oferta skierowana do grupy najbogatszych ludzi? Chyba nie. Na ogół dotyczy ona tych, którzy nie są w stanie skorzystać z kredytu bankowego, bo np. nie mogą udowodnić dochodów.
Pożyczki są bardziej dostępne niż kredyty. Przez internet można to zrobić w kilkanaście minut.
To prawda. Zrobiliśmy takie badanie: sprawdziliśmy profil kredytowy osób, które wzięły pierwszą pożyczkę w firmie niebankowej. Okazało się, że dla wielu z nich ten profil był bardzo dobry. Osoby te w ogóle nie zapytały w banku o kredyt. Może zobaczyły interesującą ofertę w internecie, może miały jakiś krótkoterminowy „stres finansowy”. Rynek pożyczek pozabankowych też jest potrzebny, tylko musi być odpowiednio uregulowany.
Odpowiednio, czyli jak?
Tego nie wiem. Ale dziś u nas jest tak, że prawie 70 proc. nowo udzielonych pożyczek jest udzielanych osobom, które już mają inne pożyczki. Kiedyś dominowały kwoty rzędu 1–2 tys. zł. Teraz najbardziej przybywa pożyczek w segmencie ponad 5 tys. zł.
Wobec tego, czy idziemy w stronę sytuacji sprzed 10 lat, kiedy pojawił się problem przekredytowania? Wtedy mówiło się o ludziach, którzy mieli po 10 kredytów w różnych bankach.
Przyglądamy się temu. Faktycznie, liczba takich osób znów zaczęła rosnąć – po długich latach spadku. Patrząc w skali makro: należymy do krajów, w których proporcja kredytu konsumpcyjnego do PKB jest jedną z najwyższych w Europie. Z jednej strony nie ma problemu ze szkodowością kredytów. Ona jest cały czas na dobrym poziomie. Niepokojące, że przybywa kredytów i pożyczek na wysokie kwoty, rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych, i na długi okres. Przy nowych pożyczkach średni okres spłaty kredytu gotówkowego to 46 miesięcy. Dopóki w gospodarce wszystko jest jak dotąd, to wydaje się, że ryzyko jest niskie. Ale kiedyś przecież przyjdzie spowolnienie albo wzrost stóp procentowych. I wtedy mogą się pojawić problemy.