Jak się okazuje, Polaków oraz Węgrów łączy nie tylko zamiłowanie do szabli i szklanki, ale również upodobanie do kredytów frankowych, czyli indeksowanych lub denominowanych kursem franka szwajcarskiego (CHF).
Tak jak polscy frankowicze, również ci węgierscy starają się szukać pomocy u Temidy. 20 września 2018 r. bogini prawa w postaci Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej pochyliła się nad sprawą o sygnaturze C-51/17. I była niezwykle łaskawa dla naszych bratanków. Warto przybliżyć polskim frankowiczom, jakie korzyści płyną dla nich z węgierskiej walki.
Na wstępie należy zaznaczyć, że na Węgrzech sytuacja wygląda nieco inaczej niż u nas. W 2014 r. dokonano tam istotnych zmian w prawie. Ustawodawca wprowadził przepisy, które doprowadziły do usunięcia z umów kredytów denominowanych do waluty obcej część klauzul abuzywnych, zadłużenie przeliczono na forinty, a kurs wymiany ustalony został przez narodowy bank węgierski. Nie zmieniło to jednak faktu, że ryzyko kursowe w dalszym ciągu obciążało konsumentów.
Nie wdając się w szczegóły postępowania w omawianej sprawie, wystarczy powiedzieć, że węgierscy frankowicze wnieśli pozew o stwierdzenie nieważności umowy kredytowej. Swoje stanowisko motywowali przede wszystkim niemożnością oceny zakresu ryzyka kursowego, podnosząc, że warunek umowy w powyższym zakresie nie był wyrażony prostym i zrozumiałym językiem. Sąd I instancji uwzględnił powództwo. Od wyroku odwołał się przeciwnik. Sąd II instancji zwrócił się w toku postępowania apelacyjnego do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) z wieloma pytaniami.
Najistotniejsze z punktu widzenia polskich frankowiczów rozstrzygnięcie odnosi się do sposobu formułowania warunków umowy. Jak stwierdził TSUE, art. 4 ust. 2 dyrektywy 93/13 należy interpretować tak, że wymóg, zgodnie z którym warunki umowy powinny być wyrażone prostym i zrozumiałym językiem, zobowiązuje instytucje finansowe do dostarczenia kredytobiorcom informacji wystarczających do podjęcia przez nich świadomych i rozważnych decyzji.
Oznacza to, że warunek dotyczący ryzyka kursowego musi zostać zrozumiany przez konsumenta nie tylko w aspektach formalnym i gramatycznym, ale również w odniesieniu do jego konkretnego zakresu. Właściwie poinformowany oraz dostatecznie uważny i rozsądny przeciętny klient powinien nie tylko dowiedzieć się o możliwości spadku wartości waluty krajowej względem obcej, w której kredyt był denominowany, ale także oszacować konsekwencje ekonomiczne takiej sytuacji dla swoich zobowiązań finansowych.
Powstaje pytanie, czy instytucje finansowe udzielające kredytów denominowanych i indeksowanych kursem CHF sprostały temu obowiązkowi. Niezliczone rozmowy przeprowadzone z osobami, które zdecydowały się na takie kredyty, dają podstawy, aby udzielić odpowiedzi negatywnej.
Frankowiczom często zarzuca się, że niesłusznie szukają sprawiedliwości przed sądami powszechnymi, wszak koszty udzielonych im kredytów były znacznie niższe niż złotowych. Chcieli skorzystać z tego dobrodziejstwa, nie wszystko poszło po ich myśli, a teraz się „awanturują”. Pomijając inne argumenty, należy jednak wskazać, że wątpliwe, by jakakolwiek rozsądna osoba zaciągnęła zobowiązanie, mając świadomość, że po dziesięciu latach uiszczania rat kredytowych będzie ono wyższe niż kwota udzielonego kredytu, pomimo podpisania umów zawierających klauzule dotyczące ryzyka kursowego.
Zdumiewające jest przy tym, że trzeba dotrzeć aż do TSUE, aby usłyszeć, że zapisy umów powinny być sformułowane w ten sposób, żeby konsumenci mieli świadomość rzeczywistych konsekwencji zaciąganego zobowiązania, a nie tylko świadomość abstrakcyjnego, bliżej nieskonkretyzowanego ryzyka. Tym bardziej że kwestia ta była już rozstrzygana przez Trybunał (m.in. w sprawie C-26/13).
Szczęśliwie dla polskich frankowiczów dzięki węgierskim bratankom TSUE przypomniał o powyższej kwestii w ostatnim czasie. Nie pozostaje nic innego, jak powołać się na powyższe rozstrzygnięcie w sporach przed polskimi sądami.