W pierwszej połowie roku liczba zaciągniętych kredytów konsumpcyjnych o dużej wartości zwiększyła się aż o ponad 11 proc.
Dziennik Gazeta Prawna
Według opublikowanych właśnie danych Biura Informacji Kredytowej w I półroczu tego roku banki udzieliły 3,6 mln kredytów konsumpcyjnych na łączną kwotę 41,8 mld zł. W porównaniu z I półroczem 2017 r. to wzrost o (odpowiednio) 5,6 proc. i 7,8 proc. Z analizy BIK wynika, że szczególnie popularne jest pożyczanie dużych kwot, powyżej 20 tys. zł. Tutaj wzrost sprzedaży był wyższy od średniej, bo liczba kredytów zwiększyła się aż o 11,3 proc., a ich łączna wartość o 10,5 proc.
Wygląda to na paradoks: mimo rosnących dochodów gospodarstw domowych dzięki świetnej sytuacji na rynku pracy – wzrostowi zatrudnienia i płac – zainteresowanie pożyczaniem pieniędzy na wydatki konsumpcyjne jest całkiem spore. I to pożyczanie z rozmachem: trend zwiększania się wartości zaciąganych kredytów konsumpcyjnych trwa już od wielu miesięcy. Ale to paradoks tylko z pozoru. Waldemar Rogowski, główny analityk BIK, tłumaczy, że to efekt kilku nakładających się czynników, ale przede wszystkim aktywnej postawy samych banków. Bankowcy próbują sprzedać możliwie dużo swoich produktów – najlepiej kredytów, na których najwięcej zarabiają – klientom, których już mają i dobrze ich znają – tłumaczy, dodając, że podebranie kogoś innemu bankowi jest trudne. – Polscy kredytobiorcy są bardzo lojalni wobec swoich banków. Około 65 proc. osób prywatnych mających zobowiązania wobec banków zaciągnęło je tylko w jednej instytucji. W dwóch bankach zobowiązania ma 23 proc. – mówi Waldemar Rogowski. Według analityka nowych klientów jest coraz mniej. Dekadę temu na rynek wchodziło rocznie około 1,8 mln osób, które nie miały wcześniej żadnych bankowych zobowiązań. Od 2012 r. takich osób jest ok. 600 tys. rocznie. – Nie ma napływu, a tzw. poziom ukredytowienia jest nadal niski, więc banki eksplorują swoje bazy klientów jak mogą – mówi Rogowski.
Kuszą wydłużeniem okresu kredytowania i pożyczają coraz wyższe kwoty. Przy największych kredytach czas kredytowania się podwoił. Są banki, które dają pieniądze nawet na 12 lat. Z punktu widzenia banku to bezpieczne dzięki rosnącym dochodom kredytobiorców. Można im pożyczyć więcej, bo stać ich na większe raty. Dodatkowo niskie stopy procentowe plus odpowiednie wydłużenie czasu spłat powodują, że suma pożyczonych pieniędzy może wyraźnie wzrosnąć przy utrzymaniu bezpiecznego poziomu obciążenia miesięcznych dochodów ratą spłaty.
Ale jest druga strona tego medalu. To właśnie w przypadku kredytów konsumpcyjnych o dużej wartości jest największa szkodowość. BIK przeanalizował portfele pożyczek udzielonych w latach 2015–2017. I wygląda na to, że najmniej psują się te, których wartość nie przekracza 4 tys.zł. Po 40 miesiącach od udzielenia kredytu tylko 5 proc. ma opóźnienie w spłacie dłuższe niż 90 dni. Dla porównania w przypadku kredytów wartych 50 tys. zł i więcej odsetek ten przekracza 10 proc.
– Z tego wniosek, że z punktu widzenia klienta zaciąganie dużych zobowiązań jest bardziej ryzykowne. A przy tak dużej dostępności kredytu i jego niskim koszcie pokusa jest ogromna – mówi Waldemar Rogowski.
W podobnym tonie wypowiada się Andrzej Kulik z Krajowego Rejestru Długów. Według danych KRD od stycznia 2017 r. do lipca tego roku liczba dłużników dopisanych do rejestru przez banki zwiększyła się o 12 proc., ale za to kwota zadłużenia aż o 33 proc. Jak mówi Kulik, z rozmów z przedstawicielami sektora finansowego i z samymi dłużnikami wynika, że wzrost dochodów w połączeniu z uzyskaniem zdolności kredytowej u niektórych uśpiły czujność. – Wcześniej nie korzystali z kredytów i pożyczek, bo nie mieli na nie szans. Teraz sięgnęli po nie. Część spłaciła lub spłaca, ale niektórzy albo przeszacowali możliwości, albo stało się coś, co sprawiło, że nie są w stanie regulować zobowiązań, np. choroba – mówi Andrzej Kulik.
Ale najczęstsza przyczyna to, jego zdaniem, sięgnięcie po zbyt wiele produktów finansowych naraz i kłopot z ich jednoczesną spłatą.
– Oczywiście jest to też trochę inna jakość dłużników – część z nich to są tacy, którzy opóźniają się o jeden–dwa miesiące i mimo wszystko są w stanie uregulować te zobowiązania, choć później. I ta grupa się zwiększyła, zmniejszyła zaś ta, która nie była w stanie nic spłacić, bo nie miała z czego – mówi Andrzej Kulik.
Banki kuszą wydłużeniem okresu kredytowania