Utrata płynności finansowej, a w konsekwencji bankructwo – taki los czekać może elektrownie wiatrowe w Polsce. Niepokoi się zarówno branża, jak i banki.
Uchwalona w czwartek wieczorem przez Senat – bez jakichkolwiek poprawek – ustawa o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych oznacza czarne chmury nad branżą energii odnawialnej.
– Teraz tylko czekamy na podpis prezydenta, co wydaje się formalnością, i znajdziemy się w nowej rzeczywistości – komentuje Grzegorz Skarżyński, członek zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Turbina to budowla
Wprowadzone ustawą minimalne odległości od zabudowań mieszkalnych, w jakich sytuować będzie można elektrownie wiatrowe (patrz ramka) spowodują, że w Polsce nie sposób będzie znaleźć nowego miejsca pod farmy.
– Możliwość lokalizacji nowoczesnych instalacji wiatrowych spada niemal do zera – przyznaje Wojciech Kukuła z Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi.
Również już działające inwestycje dotkliwie odczują wejście w życie ustawy. Jej art. 2 zmienia bowiem definicję elektrowni wiatrowych: kwalifikuje je jako budowle, włączając w ten zakres także elementy techniczne. To zaś ma niebagatelne znaczenie jeśli chodzi o zobowiązania fiskalne. Jak szacuje m.in. Związek Banków Polskich, wprowadzana modyfikacja doprowadzi do kilkukrotnego (3–4-krotnego) wzrostu obciążeń podatkowych dla przedstawicieli branży wiatrowej. „Skutkiem takiego przepisu będzie objęcie całej elektrowni podatkiem od nieruchomości, a podstawą opodatkowania jest w takim przypadku wartość budowli, czyli w zależności od modelu ok. 10 mln zł” – wskazywał w piśmie do izby wyższej parlamentu przedstawiciel spółki MIWI, właściciela dwóch turbin.
Z jej wyliczeń wynikało, że na skutek zmiany przepisów spółka zobowiązana będzie do zapłaty ok. 200 tys. zł rocznie; tym samym ok. 20 proc. jej przychodów z produkcji energii zostanie przeznaczone na podatek od nieruchomości. „Przy naszych pozostałych kosztach, tj. koszty serwisu (ok. 230 tys. zł rocznie), ubezpieczenie (ok. 25 tys. zł), wynagrodzenia za służebności (ok. 35 tys. zł), kosztów pozostałych usług jak agencji ochrony, mediów, domu maklerskiego etc. nie będziemy w stanie spłacać kosztów finansowania naszych inwestycji” – czytamy w dokumencie.
Co z kredytami
Zaznaczono w nim, że stopa zwrotu inwestycji typowego projektu wiatrowego po wejściu w życie ustawy spadnie z ok. 6,2 proc. do 1,5 proc. W efekcie „wielu inwestorów nie będzie w stanie opłacać podatku od nieruchomości”. A to niepokoi banki. Związek Banków Polskich w przesłanym do senatorów stanowisku zaznaczał, że już obecnie – na skutek spadku cen zielonych certyfikatów – „znacząca część elektrowni wiatrowych w Polsce znajduje się w trudnej sytuacji”. A duży wzrost obciążeń podatkowych „dla większości projektów będzie oznaczał brak możliwości regulowania zobowiązań wobec banków (...) oraz ryzyko bankructwa w przyszłości”.
Bankowcy podkreślali także, że zmiana w zakresie opodatkowania wykracza poza intencję projektodawców, którzy zmierzali do uporządkowania zasad sytuowania farm. Ten argument próbował obalić w Senacie przedstawiciel resortu infrastruktury i budownictwa, podsekretarz stanu Tomasz Żuchowski.
– Dzisiaj moglibyśmy powiedzieć sobie wprost, że brak ujęcia w definicji obiektu budowlanego elektrowni wiatrowych był pewnego rodzaju pomocą publiczną dla tego typu sektora. I tak na dobrą sprawę przez 11 lat wiatraki były traktowane w uprzywilejowany sposób w stosunku np. do elektrowni wodnych, jeśli chodzi o definicję obiektu budowlanego, co, jak wiemy, ma bezpośrednie przełożenie na sprawy fiskalne – wskazywał Żuchowski.
Wtórował mu senator Grzegorz Peczkis:
– Ta ustawa zostanie wprowadzona w zasadzie w próżnię legislacyjną i skończy bezprzykładne eldorado, sytuację, w której można było realizować tego typu inwestycje w zasadzie na dowolnych warunkach – przekonywał.
Będą procesy
Prawnicy wieszczą, że ekspresowe procedowanie ustawy (projekt wpłynął do Sejmu 19 lutego br.) źle się skończy.
– Ustawodawca nie zdecydował się na notyfikowanie projektu Komisji Europejskiej. A nie ma wątpliwości, że ustawa w istniejącym kształcie znacznie ograniczy potencjał branży wiatrakowej – mówi Renata Robaszewska, radca prawny z kancelarii Robaszewska & Płoszka Radcowie Prawni.
Jak przekonuje, przepisy te należało kwalifikować jako techniczne i wszcząć w tym zakresie procedurę notyfikacyjną, czego ustawodawca nie uczynił.
– Do obrotu wejdzie więc akt prawny z istotnym brakiem powstałym na etapie legislacyjnym. To z kolei kreuje niepewność co do kształtu prawa i jego obowiązywania – dodaje mec. Robaszewska.
Jako, że naruszenie procedury notyfikacji powoduje, że sąd krajowy nie może stosować danych przepisów do osób fizycznych lub prawnych, Skarbowi Państwa grożą procesy o odszkodowanie.
Nowe zasady sytuowania wiatraków / Dziennik Gazeta Prawna
Jak zauważa mec. Robaszewska innym źródłem takich procesów mogą być utracone korzyści: i to nie tylko przedsiębiorców, ale potencjalnie również gmin i właścicieli gruntów, na których farmy miały powstać.
– Proces związany z przygotowaniem inwestycji trwa zazwyczaj kilka lat. W tym czasie inwestorzy ponoszą niemałe koszty. Ustawa stopuje te procesy. Dodatkowo jej przepisy odbierają prawa wcześniej nabyte – punktuje prawniczka.
Jak wylicza Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej, w ten sektor zainwestowano w Polsce ponad 32 mld zł, a banki udzieliły kredytów na ponad 12 mld zł.
– To nie jest niszowa branża, której bankructwo pozostanie niezauważone. Nie byłoby więc dla mnie wielkim zaskoczeniem, gdyby ci, którzy odpowiedzieli na zaproszenie do inwestowania w Polsce w sektor wiatrowy, szukali obrony swoich interesów na drodze sądowej i arbitrażowej – stwierdza Grzegorz Skarżyński z PSEW.
Wiatrowi w oczy
To jednak nie koniec problemów branży. Jak zaznacza mec. Kukuła, rozwój energetyki wiatrowej mógłby zostać zablokowany nawet przy braku rygorów odległościowych. Wszystko za sprawą przyjętej w piątek przez Sejm noweli ustawy o odnawialnych źródłach energii.
– Nowelizacja dzieli nowy system aukcyjny w sposób, który ustawia wiatraki na końcu kolejki po wsparcie dla OZE. Wspierane mają być głównie źródła pracujące z wydajnością pow. 40 proc. w skali roku, choćby wytworzona w nich jednostka energii była droższa niż ta pochodząca z wiatru – wyjaśnia Kukuła.
W jego ocenie opisywane ruchy legislacyjne mogą wpłynąć na poziomy zielonej energii, do których zobowiązaliśmy się jako członek UE.
– W 2020 r. minimum 15 proc. zużytej w Polsce energii w sektorach elektroenergetycznym, ciepłowniczym oraz transportowym pochodzić powinno z OZE. Według ostatnich oficjalnych danych z 2014 r., udało się osiągnąć 11,4 proc. Tempo rozwoju OZE w Polsce jednak spada, a ustawa odległościowa oraz znowelizowana ustawa o OZE z pewnością nie przybliżają nas do realizacji unijnego celu – akcentuje Kukuła. ©?
Etap legislacyjny
Czeka na podpis prezydenta