Notowania czarnego złota utrzymują się powyżej 40 dol. za baryłkę. Otwarte pozostaje pytanie, czy eksporterzy i koncerny naftowe mogą już liczyć przyszłe zyski.
Na razie zarówno nafciarze, jak i rządzący w krajach wydobywających czarne złoto wstrzymali oddech. Niskie ceny ropy zmusiły koncerny naftowe i ich podwykonawców do cięć kosztów, szukania oszczędności, odłożenia inwestycji na półkę i zwolnień. Kraje eksporterzy z kolei musiały ograniczyć wydatki i sięgnąć do rezerw odłożonych na czarną godzinę. Nikt jednak nie wyjdzie z trybu awaryjnego, dopóki nie będzie pewności, że trend wzrostowy na stałe zagościł na globalnym rynku. Wczoraj cena baryłki ropy typu Brent w środku dnia trzymała się powyżej 44 dol.
Wzrost cen może być reakcją na sytuację w Stanach Zjednoczonych, gdzie branża łupkowa w końcu odczuła efekty taniej jak barszcz ropy. Pierwszym sygnałem słabnącej kondycji sektora było znaczne zmniejszenie liczby wież wiertniczych, czyli urządzeń wykorzystywanych do wykonywania nowych odwiertów. Teraz dochodzą do tego informacje o spadku wydobycia. Według danych departamentu energii w marcu wynosiło ono średnio 9 mln baryłek dziennie i było o 90 tys. baryłek niższe niż w lutym. Tymczasem w ubiegłym roku średnie wydobycie wynosiło 9,4 mln. Ten spadek sprowokował amerykańskich urzędników do rewizji prognoz wydobycia na najbliższe dwa lata o 100 tys. baryłek dziennie w dół do poziomu 8,6 mln baryłek dziennie w 2016 i 8 mln baryłek w 2017 r.
Eksperci zaś coraz częściej mówią, że teraz ceny będą już tylko rosnąć. Taką tezę postawił w wywiadzie dla „Financial Timesa” Daniel Yergin, światowej sławy specjalista od rynku ropy związany z firmą badawczą IHS. Jego zdaniem do poważniejszego odbicia dojdzie w drugiej połowie roku. Ostrożnie, lecz z optymizmem wypowiadali się również menedżerowie firm handlujących surowcami podczas zakończonej wczoraj konferencji „FT Commodities Global Summit 2016”. Torbjörn Törnqvist, właściciel handlującej ropą firmy Gunvor, stwierdził na organizowanej przez „Financial Times” konferencji, że cena 100 dol. za baryłkę należy do przeszłości, a jeśli ceny mają wzrosnąć, to raczej do poziomu 60–70 dol. za baryłkę.
Pnące się w górę notowania czarnego złota mogą być również odpowiedzią na planowane na niedzielę spotkanie jego największych producentów (zarówno krajów należących, jak i nienależących do OPEC) w stolicy Kataru Dosze. Mają oni omawiać kwestię ustanowienia limitów wydobycia ropy. Chociaż państwa najbardziej dotknięte niskimi cenami od kilku miesięcy zabiegały o zmniejszenie produkcji, ostatecznie stanęło na pomyśle zamrożenia wydobycia na poziomie ze stycznia. Producenci liczą na to, że w ten sposób popyt dogoni podaż, zgodnie z logiką, że jeśli w tej chwili ropy na rynku jest za dużo, a zapotrzebowanie na nią i tak rośnie, to niedługo te dwie wartości się spotkają i ceny zaczną z powrotem rosnąć.
Trudno jednak przewidzieć, czy ostatecznie w Dosze dojdzie do porozumienia, a to przez wzgląd na Arabię Saudyjską, która w ostatnich miesiącach wielokrotnie dawała do zrozumienia, że przystanie na zamrożenie produkcji tylko wtedy, gdy zgodzi się na to również Iran. Tymczasem Teheran liczy na szybki zysk z handlu ropą, w związku z czym tamtejsi politycy z niechęcią mówili o ograniczaniu czy zamrażaniu produkcji. Tym bardziej że z pomocą zachodnich inwestycji kraj chce szybko odbudować swoje możliwości wydobywcze, a zamrożenie produkcji na poziomie ze stycznia pokrzyżowałoby te plany.
Jeśli wzrost cen ropy będzie się utrzymywał, daje to szansę weryfikacji tezy, że Stany Zjednoczone, a konkretnie działająca na terenie kraju branża łupkowa, przejęły rolę swing producera. Rola ta przewiduje, że przy niskich cenach czarnego złota łupkowi nafciarze będą zakręcać kurki, bo przestanie im się opłacać produkcja. To wpłynie na światową podaż, co podniesie ceny. Kiedy osiągną one odpowiedni poziom, wydobycie z łupków z powrotem zacznie się opłacać, więc nafciarze odkręcą kurki. W ten sposób cena ropy będzie oscylować wokół poziomu, przy którym opłaca się wydobywać ropę z łupków. A niedawno amerykańscy nafciarze deklarowali dla Reutersa, że wrócą przy 40 dol. za baryłkę.
Cena 100 dol. za baryłkę należy do przeszłości. Wzrośnie raczej do 60–70 dol.