- Wieści o śmierci tandemu francusko-niemieckiego są przedwczesne. Polska mogłaby tarcia wykorzystywać, ale Paryż nie jest zainteresowany długofalowym sojuszem z Warszawą – mówi DGP dr Łukasz Maślanka, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych
- Wieści o śmierci tandemu francusko-niemieckiego są przedwczesne. Polska mogłaby tarcia wykorzystywać, ale Paryż nie jest zainteresowany długofalowym sojuszem z Warszawą – mówi DGP dr Łukasz Maślanka, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych
Dużo mówi się ostatnio o kryzysie pozycji Niemiec w UE. Jak ta rola wyglądała do tej pory, na ile na nieformalnym poziomie można było mówić o dominacji Berlina?
Wpływy Niemiec w Europie osiągnęły swój zenit w okolicach kryzysu finansowego, po przyjęciu traktatu lizbońskiego. Przez kolejne kilka lat rzeczywiście to Angela Merkel była tym politykiem, który w największym stopniu oddziaływał na UE. Z kolei tendencja spadkowa datuje się mniej więcej od kryzysu uchodźczego. Od tego momentu aktywność Berlina na arenie unijnej wyraźnie się zmniejszała, co niejako przypieczętowało objęcie prezydentury we Francji przez Emmanuela Macrona. Macron skutecznie przejął od Merkel inicjatywę w zakresie wytyczania kierunków czy projektowanie przyszłości Wspólnoty. Rola Berlina sprowadzała się zaś coraz bardziej do aprobaty bądź blokowania poszczególnych inicjatyw francuskich. Od siedmiu lat polityka europejska Niemiec jest w zasadzie defensywna. Berlin zachował zdolność - wchodząc w różnego rodzaju koalicje, zwłaszcza z krajami unijnej Północy - do blokowania niekorzystnych dla siebie rozwiązań, ale utracił rolę lidera w znaczeniu kogoś, kto wskazuje kierunki wspólnocie. Teraz mamy kolejny kryzys związany z rosyjską inwazją, ale po części także z poziomem zadłużenia w strefie euro, i widać, że - wbrew oczekiwaniom dotyczącym polityki czerwono-zielono-żółtej koalicji - Niemcy usztywniły się na pozycjach konserwatywnych. Pomysły francuskie spotykają się w Berlinie z mniejszym zrozumieniem niż kiedykolwiek, do czego przyczyniają się obawy przed inflacją, która w Niemczech jest powiązana z realizacją wspólnego zadłużenia covidowego.
Tarcia we francusko-niemieckim tandemie nie zmieniają tego, że nadal czymś w zasadzie niespotykanym jest w UE podjęcie kluczowej decyzji przy otwartym sprzeciwie Niemiec.
Tylko że to wynika tyleż z formalnych i nieformalnych wpływów Berlina w instytucjach europejskich, ileż ze świadomej strategii rządu niemieckiego, który woli złagodzić swoje stanowisko czy pójść na kompromis, niż znaleźć się na izolowanych pozycjach. W przeciwieństwie choćby do Francji Niemcy zawsze dbają o to, żeby mieć koalicjantów. Potrafią się też wykazać elastycznością. Najlepszym przykładem była kwestia wspólnego zadłużenia. Na początku 2020 r., kiedy ta propozycja pojawiła się po raz pierwszy, sprzeciw Berlina był bardzo silny, ale potem to stanowisko ewoluowało, a blokowanie tego kierunku zostało uznane za zbyt kosztowne. Podobne procesy widzimy w przypadku dyskutowanego wciąż pakietu energetycznego czy wcześniej embarga naftowego na Rosję. Mieliśmy długi opór, ale ostatecznie Niemcy poczuły się na tyle izolowane, że uchyliły weto i pozwoliły na dalsze prace nad limitami cenowymi.
/>
W jakim stopniu pozycja Niemiec w UE jest zależna od relacji z Paryżem?
Francji zależy na partnerstwie zdecydowanie bardziej niż Niemcom. Dla Berlina jest to jeden z wielu wektorów polityki europejskiej. Może stawiać też na Europę Północną czy Środkowo-Wschodnią - choć tu dużym problemem jest spór z Polską. Zdolność koalicyjna Niemiec jest jeszcze bardziej ograniczona na europejskim Południu. Tu spory dotyczą zbyt wielu strategicznych kwestii: przyszłości UE, konstrukcji rynku europejskiego i strefy euro, integracji socjalnej. Tu francuskie pole manewru jest większe. Ale Paryż zdaje sobie sprawę, że bez porozumienia z Niemcami nie ma szans na pozycję lidera. A dla Pałacu Elizejskiego jest to kwestia kluczowa. Francja chce być liderem Unii przekształcającej się w europejskie mocarstwo i skompensować sobie w ten sposób to, że samodzielnie status ten utraciła. Problem w tym, że gospodarczo Francja i Niemcy są dla siebie konkurentami. Francuzi liczą, że tę rywalizację da się złagodzić poprzez pogłębienie integracji, ale Berlin niekoniecznie jest tym zainteresowany.
Chodzi o wymuszenie na Scholzu powrotu do tandemu?
Kilka miesięcy temu w Pradze Scholz opowiedział się za rozszerzeniem UE na Bałkanach Zachodnich, co zostało we Francji powszechnie odebrane jako nowe otwarcie na Europę Środkowo-Wschodnią. Obawiano się, że Niemcy postawią na gospodarczą ekspansję na Bałkanach i odbudowę wizerunkową po kompromitacji polityki wschodniej Merkel, a Paryż zostanie zepchnięty na drugi plan.
W praktyce chyba ta gra na wielu fortepianach idzie Berlinowi średnio. 200-miliardowym pakietem subsydiów dla przemysłu zdenerwowali niemal wszystkich partnerów w Europie.
Akurat w tej sprawie Macron stara się studzić emocje, zauważając, słusznie zresztą, że w ramach podobnych działań Francja wpompowała już do gospodarki od początku roku ok. 50 mld euro, a plany Niemiec są rozłożone w czasie do końca 2024 r. Ale oczywiście jest też w Pałacu Elizejskim obawa o pozycję konkurencyjną swojej gospodarki, zwłaszcza jeżeli niemieckie plany nie zostałyby zrównoważone interwencją na poziomie UE. I może tu liczy na wsparcie wielu stolic, choćby Rzymu czy Madrytu.
Na ile tarcia w unijnym centrum stwarzają szansę dla polskiej dyplomacji, by - zacieśniając relacje np. z Paryżem i Rzymem - poprawić swoją pozycję i przejąć inicjatywę?
To wymagałoby zrównoważonych relacji ze wszystkimi stronami i subtelnego rozgrywania swoich kart w poszczególnych sporach na agendzie UE. Ale wizja, że tandem polsko-francuski (czy trio polsko-francusko-włoskie) zastąpi francusko-niemiecki, to kompletna fikcja. W Paryżu nie ma zainteresowania takim scenariuszem, jeśli już, to jest obawa przed zyskaniem znaczenia przez Europę Środkowo-Wschodnią i dążenie do powstrzymania takiego scenariusza. Wszystko, na co możemy liczyć, to doraźne porozumienia taktyczne. Rząd Włoch będzie się zapewne dogadywać z Warszawą w niektórych kwestiach polityczno-traktatowych, chociaż biorąc pod uwagę, że dyplomacją kieruje w nim przedstawiciel partii Berlusconiego, związanej z europejskimi chadekami, też nie jest to takie oczywiste. Z kolei jeśli chodzi o kwestie gospodarcze czy dystrybucję unijnych funduszy, między Włochami a Polską jest naturalne napięcie. W praktyce to Berlin jest dużo bardziej zainteresowany relacjami z Polską i ich stanem. ©℗
Rozmawiał Marceli Sommer
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama