GRZEGORZ WIŚNIEWSKI Wprowadzenie energetyki prosumenckiej na zmonopolizowany rynek to niezwykle odpowiedzialne zadanie. Jeśli uprawiany będzie rodzaj strajku włoskiego i liczenia na to, że problem sam się rozwiąże, to system nie będzie działać
Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej / Dziennik Gazeta Prawna
Sejm przyjął ustawę o odnawialnych źródłach energii, a wraz z nią rozwiązania, które pozwolą zarabiać na zielonym prądzie ponad 200 tys. gospodarstwom domowym. Dzięki taryfom gwarantowanym prosumenci będą mieć pewność, że wytworzona przez nich energia będzie kupowana po stałej cenie przez 15 lat. Wierzył pan, że taki będzie efekt pięciu lat prac nad tym aktem?
W branży OZE działam od 27 lat, byłem autorem pierwszego projektu ustawy o odnawialnych źródłach energii z 2001 r., którego nie udało się wprowadzić na Radę Ministrów. Wtedy zrozumiałem, jak trudno tego typu rozwiązania dopuszczające do rynku najmniejszych wytwórców energii z OZE wprowadzić do porządku prawnego. Teraz jest jeszcze większy opór tradycyjnej energetyki niż wtedy i znacznie bardziej zachowawcza jest też postawa rządu. Dlatego nie do końca wierzyłem, że uda się w ustawie o OZE zamieścić rozwiązania korzystne dla prosumentów. Początkowo, gdy sformułowaliśmy treść poprawki dotyczącej taryf gwarantowanych, dawałem jej promil szans na powodzenie. Dla mnie więc to, co się stało w Sejmie, jest niesamowitym sukcesem. Uchwalone rozwiązania to kamień węgielny, podwaliny energetyki obywatelskiej. To początek nowego, prosumenckiego rynku w Polsce i nowoczesnej energetyki. Te zapisy to również dowód na to, że społeczeństwo obywatelskie ma moc. W energetyce, a więc dziedzinie tworzonej na potrzeby wielkich koncernów i w prawie utwierdzającym ten model, nastąpił wyłom. Powstała nowa jakość. Obywatele nie będą już jedynie płatnikami i biernymi obserwatorami tego rynku, a będą mogli stać się jego aktywnym elementem.
Będa mogli, jeśli ustawę podpisze prezydent.
Widząc, co działo się z tą ustawą w parlamencie, i słysząc, jakie argumenty padały w debacie, uważam, że będzie ona jeszcze z różnych stron podważana. Zdyskredytować konkretne rozwiązanie jest bardzo łatwo, a wprowadzić nowe bardzo trudno. Podczas prac legislacyjnych prezentowano żonglerkę danymi i mitami, mającą niewiele wspólnego z faktami i ekonomią.
Poseł Andrzej Czerwiński wskazywał, że taryfy gwarantowane dadzą pole do nadużyć osobom nieuczciwym. Bazując na informacjach z internetu, przekonywał, że ludzie będą kupować tańszą energię z sieci i sprzedawać ją jaką zieloną z zyskiem.
Ten zarzut w stosunku do taryf gwarantowanych nie ma uzasadnienia. Z mechanizmu korzystają miliony małych wytwórców energii w 86 krajach i nigdzie w ciągu 25 lat jego funkcjonowania nie pojawiły się doniesienia o nadużyciach. Sprawę załatwia inteligentny licznik oraz określony sposób jego przyłączania i ograniczenia dostępu. Nadużycia w tym systemie są zdecydowanie mniej prawdopodobne niż np. przypadki kradzieży prądu przy tradycyjnych licznikach. Nie można tego porównać do wręcz nieograniczonych możliwości stosowania nieuczciwych praktyk w procesach współspalania węgla z biomasą, przy pozbawianych bieżącego pomiaru składu paliwa liniach podawczych. Obszarów do potencjalnych nadużyć w energetyce, ciepłownictwie, a zwłaszcza kogeneracji jest znacznie więcej niż w przejrzystej energetyce prosumenckiej wspieranej najprostszym instrumentem, jakim są taryfy gwarantowane. Etykietowanie z góry, i to z mównicy sejmowej, właścicieli mikroinstalacji jako z gruntu nieuczciwych i samo to, że taki argument został podniesiony, świadczy o tym, że w walce politycznej nie ma żadnych granic, barier. Że można użyć wszystkiego, by tylko to rozwiązanie zdyskredytować. Pokazywanie anonimowego obrazka z internetu jako dowodu jest niepoważne.
Jakie są zagrożenia związane z wdrożeniem systemu taryf prosumenckich?
Uchwalone przez Sejm prawo jest kompletne, jeśli chodzi o możliwości bezpośredniego skorzystania z niego przez prosumentów natychmiast po wejściu przepisów w życie. Nie jest jednak odporne na ewentualność np. zmowy i totalnej obstrukcji prowadzonej przez firmy energetyczne i na pobłażanie ze strony regulatora i Ministerstwa Gospodarki. Brak przemyślanego wsparcia informacyjnego dla prosumentów, analizowania sytuacji na rynku i usuwania nieprawidłowości przez odpowiednie organy może generować tak wysokie koszty urzędnicze, administracyjne i prawne, że nawet w systemie taryf gwarantowanych będą one przekraczać nadzwyczaj skromne przychody prosumenta. Boję się, że Polska nie da rady wdrożyć uchwalonego prawa bez racjonalnego działania Ministerstwa Gospodarki. Musi ono od samego początku ten system stale i skrupulatnie monitorować: obserwować relacje rynkowe i to, co dzieje się z nakładami inwestycyjnymi i kosztami eksploatacyjnymi oraz postępem technologicznym (sprawność, wydajność, trwałość). Wprowadzenie energetyki prosumenckiej na zmonopolizowany rynek to niezwykle odpowiedzialne zadanie. Jeśli zabraknie odpowiedzialności i zasady pomocniczości, a zamiast tego uprawiany będzie rodzaj strajku włoskiego i liczenia na to, że problem sam się rozwiąże, to system nie będzie działać. Wszystkiego nie da się bowiem zadekretować w prawie.
Ta ustawa to jednak dopiero początek drogi...
Tak, to dopiero zarodek, z którego może powstać prawdziwy rynek. Dlatego państwo będzie musiało chronić małych producentów energii i wszelkie niejasności w prawie, które na pewno się pojawią, interpretować na ich korzyść. Kowalskiego nie będzie przecież stać na prawnika, speca od prawa energetycznego, który do tej pory współpracował z dużymi korporacjami energetycznymi i był zazwyczaj sowicie opłacany. Liczę na pełne zaangażowanie i mądrość Ministerstwa Gospodarki i mam ku temu podstawy. To ministerstwo już w 2012 r. zaproponowało znacznie szerszy system taryf gwarantowanych i ma te kwestie już dobrze przemyślane.