Od stycznia w Niemczech wyłączonych zostanie prawie 5 gigawatów mocy węglowych, a za emisje płacić będą transport i mieszkaniówka. Już niedługo podobny kierunek może obrać cała Unia.

Są argumenty za tym, że w polityce klimatyczno-energetycznej Berlina więcej było ostatnio zielonego PR-u niż twardych zmian w kierunku niskoemisyjnej gospodarki. Krytycy niemieckiej Energiewende, której elementem jest stawianie na rozproszone źródła energii i jednoczesne wygaszanie elektrowni węglowych i jądrowych, wskazują wręcz, że w przyjętym harmonogramie transformacji energetycznej efektem szybkiej likwidacji atomu – ostatni tego typu blok ma zostać wyłączony za niecałe dwa lata – będzie czasowy wzrost wytwarzania prądu z paliw kopalnych, zwłaszcza węgla brunatnego i gazu.
Ale wraz z przyjęciem w UE nowych celów klimatycznych na rok 2030 warunki gry w Europie się zmieniają. Z celami na rok 2020 Niemcy wyrobili się na styk. Plany redukcji emisji o co najmniej 55 proc. względem 1990 r. (zamiast wcześniejszych 40) i wyjście z UE stosunkowo dobrze radzącej sobie z dekarbonizacją Wielkiej Brytanii, które oznaczać będzie relatywny wzrost obciążeń dla poszczególnych krajów unijnej „27”, wymagać będą przyspieszenia, jeśli ambicje na najbliższą dekadę mają zostać spełnione. Zaostrzenie polityki klimatycznej wymagać będzie gigantycznych inwestycji – w skali UE szacowanych na blisko 30 bln euro do 2050 r.
Pierwszy pakiet propozycji dotyczących wdrożenia nowych celów ma zostać przedstawiony przez KE do czerwca. Mogą się w nim znaleźć m.in. wiążące cele redukcyjne dla poszczególnych państw, projekt reformy ETS i dyrektywy o OZE, tzw. cło węglowe (carbon border tax) – które ma poprawić pozycję konkurencyjną europejskiego przemysłu i utrudnić jego rywalom „klimatyczny dumping”, pomagając zarazem sfinansować unijną transformację czy nowe standardy emisyjności dla aut. Ale prace nad strategią UE rozpędzą się już w I kw. 2021 r. Pod koniec marca kwestią implementacji celów na 2030 r. mają się zająć na szczycie unijni liderzy. Państwa najbardziej zaawansowane w rozwijaniu strategii krajowych będą najlepiej przygotowane do negocjacji, będą też miały po swojej stronie największe atuty polityczne. Berlin wie o tym, co odzwierciedlają działania podjęte przezeń jeszcze przed nowym rokiem.
W efekcie od pierwszego stycznia wyłączonych zostanie prawie 5 gigawatów mocy węglowych w niemieckiej energetyce. To jeden z pierwszych aktów zaplanowanego w 2019 r. niemieckiego „coalexitu” i efekt pierwszej przeprowadzonej w jego ramach aukcji. Według ekspertów sukces aukcji potwierdza, że znaczna część tego typu bloków jest dziś nierentowna i nie dotyczy to tylko najstarszych instalacji. Wygaszona zostanie m.in. uruchomiona pięć lat temu hamburska elektrociepłownia Moorburg czy otwarte rok wcześniej bloki elektrowni Westfalen. W zamian za odłączenie od sieci operatorzy otrzymają kompensacje na poziomie 66 tys. euro za megawat mocy – prawie trzykrotnie mniej niż przewidziany przez regulatora maksymalny próg 165 tys. euro – łącznie ponad 300 mln euro. Ten mechanizm dotyczyć będzie bloków energetycznych opartych na węglu kamiennym. Odrębnie potraktowane zostały elektrownie opalane węglem brunatnym, które wygaszane będą według zasad wynegocjowanych z operatorami.
Wraz z rozpoczęciem nowego roku na zachód od Odry w życie wejdzie też nowa ustawa o OZE, przyjmująca jako naczelny cel neutralność klimatyczną. Ma wprowadzić tę gałąź energetyki na ścieżkę zgodną z celami UE na 2030 r. W systemie aukcyjnym planowany jest niemal dwukrotny wzrost mocy fotowoltaicznych (do 100 GW), ok. 30-proc. ekspansja naziemnych mocy wiatrowych (z 55 do ponad 70 GW). Moce na morzu mają zaś sięgnąć 20 GW. Udział czystych źródeł ma w ciągu dekady wzrosnąć do 65 proc. Cel ten, według części opozycji niewystarczający, może zostać podniesiony już w I kw. 2021 r. Nowe przepisy mają też pomóc branży zmierzyć się z jedną z głównych barier, jaką, zwłaszcza dla energetyki wiatrowej, stanowił opór społeczności lokalnych. Zgoda na budowę wiatraków ma się im opłacać –mieszkańcy uzyskają udział w zyskach z wygenerowanego prądu. Operatorzy mają zostać zobligowani do opłacania podatków tam, gdzie ulokowane są ich farmy, a nie centrala firmy.
Największym przełomem będzie objęcie kolejnych sektorów systemem opłat za emisje. Od 2021 r. obciążone nimi będą nie tylko ujęte w unijnym ETS energetyka czy energochłonny przemysł, ale też transport i ocieplanie budynków – sektory zdominowane dziś przez paliwa kopalne i odpowiadające za ponad jedną trzecią emisji gazów cieplarnianych w RFN. W pierwszych latach ceny uprawnień będą sztywne: w 2021 r. 25 euro za tonę ekwiwalentu CO2, a w kolejnych latach będą wzrastać. Oznaczać to będzie m.in. wzrost cen paliw – już od stycznia będą o kilka centów droższe. Koszty implementacji nowego systemu – na poziomie szacowanym na ok. 31 mln euro rocznie – poniosą też firmy. Rozszerzenie systemu handlu emisjami ma przynieść oszczędności na poziomie 3,1 mln ton CO2 już w 2025 r., w perspektywie 2030 r. – 7,7 mln. Postulat rozszerzenia ETS na poziomie całej Unii może znaleźć się w czerwcowych propozycjach klimatycznych Brukseli.