Zatrudniający kilkadziesiąt tysięcy pracowników producenci zostali odcięci od zamówień. Resort gospodarki przedstawi dziś w Sejmie propozycje naprawy systemu wsparcia zielonej energetyki.
– Kilka firm produkujących biomasę już zbankrutowało, a wiele stoi na progu plajty. Wielka energetyka nakręciła zapotrzebowanie na paliwo, a teraz odwraca się do nas plecami – alarmuje Dariusz Zych ze Stowarzyszenia Polska Biomasa. W podobnym tonie wypowiadają się Polskie Towarzystwo Biomasy Polbiom oraz Polska Izba Biomasy.
Wprowadzony w 2006 r. system wsparcia dla współspalania węgla z biomasą miał być jedynie uzupełnieniem odnawialnych źródeł energii (OZE) jak wiatraki, solary czy biogazownie, ale stał się dla dużych elektrowni łatwym źródłem zarobku. Wystarczyło niewielkim kosztem dostosować stare bloki energetyczne do spalania węgla z drewnem albo odpadami rolniczymi i za każdą wytworzoną w ten sposób MWh energii należał się jeden zielony certyfikat wart kilkaset złotych. Efekt – w ciągu kilku lat zapotrzebowanie na biomasę wzrosło z 1 do 10 mln ton rocznie. Dziś współspalanie odpowiada za 44 proc. produkcji zielonej energii. Interes świetnie się kręcił aż do momentu, gdy w wyniku spowolnienia załamał się system wsparcia dla OZE i cena certyfikatu spadła z ponad 270 w okolice 100 zł. Teraz waha się w okolicach 160 zł.
– Przy niskiej cenie certyfikatu i wysokich kosztach pozyskania biomasy współspalanie przestaje się opłacać – tłumaczył DGP już w lutym Dariusz Lubera, prezes Tauronu. Do identycznych wniosków doszli pozostali wytwórcy energii wykorzystujący biomasę z węglem i wstrzymali bądź ograniczyli zamówienia. Producenci biomasy, do których w 2012 r. trafiło ok. 5 mld zł, spadli z nieba do piekła.
– W kwietniu zamówienia z elektrowni praktycznie ustały. Wytwórcy postawili nas pod ścianą. Z większością dostawców zerwano umowy – mówi Zych.
Katami branży zostały Tauron, PGE, EDF czy GDF Suez, które wykorzystują najwięcej biomasy. Firmy nie czują się jednak winne. – Rosnące zamówienia szybko wywindowały ceny paliwa z 16 zł za GJ energii zawartej w biomasie w 2006 r. nawet do 33 zł. Kto na tym skorzystał? – zastanawia się jeden z szefów elektrowni spalającej biomasę.
Dziś w Sejmie na posiedzeniu podkomisji stałej ds. energetyki resort gospodarki przedstawi propozycje rozwiązań, które mają ustabilizować rozchwiany rynek biomasy. To powinno zaowocować wznowieniem zamówień biomasy przez energetykę, bo MG zaproponuje utrzymanie wsparcia dla współspalania biomasy z węglem w istniejących elektrowniach do 2017 r.
– Docelowo wsparcie zniknie, ale musimy dać branży nieco czasu, aż powstaną elektrownie wyłącznie na biomasę – tłumaczył wczoraj na spotkaniu z przedstawicielami zielonej energetyki Jerzy Pietrewicz, wiceminister gospodarki.
Numerem jeden dla resortu pozostanie podniesienie i ustabilizowanie ceny zielonych certyfikatów. Wiadomo już, że nie wypali pomysł uruchomienia interwencyjnego funduszu. Powód – Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej nie może wykorzystać na ten cel wpływów z opłaty zastępczej, którą wpłacają sprzedawcy energii, którzy nie są w stanie wykazać się odpowiednim poziomem produkcji zielonej energii ustalanym przez MG i nie kupili na rynku zielonych certyfikatów.
– Zastanawiamy się, czy nie zlikwidować opłaty zastępczej, a za niewypełnienie celów zielonej energii wprowadzić wyższych od opłaty kar – proponuje Pietrewicz.
Rozważany jest także mechanizm, który przy spadku ceny zielonego certyfikatu poniżej 75 proc. wartości opłaty zastępczej nakazywałby sprzedawcom energii zakup certyfikatów z rynku. Dyskutowane będzie także wprowadzenie okresu ważności dla nowo wydawanych papierów. Kto przegapi termin, będzie musiał wyrzucić certyfikat do kosza.
Pietrewicz zdradził, że prezentacja zaktualizowanego projektu ustawy o OZE nastąpi po przyjęciu przez Sejm małego trójpaku, czyli zestawu pilnych zmian dostosowujących Polskę do unijnych regulacji. Może to nastąpić jeszcze w czerwcu.
Priorytetem jest podniesienie cen zielonych certyfikatów