Zachodni Europejczycy, zmieniając dostawcę energii elektrycznej, mogą sobie zmniejszyć rachunki za prąd nawet o kilkanaście procent, tymczasem u nas oszczędności są śladowe.
Nic dziwnego, że na ten odważny krok wśród odbiorców indywidualnych zdecydowało się u nas przez kilka lat tylko kilkadziesiąt tysięcy osób (z tego spora grupa to inwestorzy giełdowi, którzy mogli liczyć na niższe rachunki, jeśli przez pewien czas będą trzymali akcje jednej z grup energetycznych kupione w ofercie publicznej). Najbliższa przyszłość też nie rysuje się w jasnych barwach – choćby biorąc pod uwagę negatywny PR, jaki procedurze zmiany dostawcy energii robiła niedawno jedna z firm, ukarana przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów za łamanie praw konsumentów.
Problem jest jednak głębszy. Nieco przerysowując można ująć go tak: im więcej państwa w energetyce, tym mniejsza konkurencja i droższy prąd. A u nas udział państwa jest podwójny.
Po pierwsze, niemal wszyscy duzi producenci prądu to firmy państwowe. Skoro właściciel jest jeden, to mówi się o realizowaniu polityki energetycznej państwa, natomiast o konkurencji mowy nie ma. Dorzućmy do tego siłę związków zawodowych, przywileje branżowe i mamy znakomity przepis na konserwowanie dotychczasowego układu rynkowego.
Z tej perspektywy trudno nie liczyć na zapowiadane przyśpieszenie prywatyzacji sektora energetycznego. To chyba ostatnia duża branża, która jeszcze może przynieść budżetowi (czy też Inwestycjom Polskim) spore pieniądze. Ale inwestorów należy dobierać tak, by musieli wciąż walczyć o rynek – tylko wtedy będziemy mogli spodziewać się rzeczywistej konkurencji o nasze gniazdka.
Po drugie, cały czas mamy do czynienia z regulowaniem detalicznego rynku prądu. Im szybciej z tego zrezygnujemy, tym lepiej. Nie oszukujmy się, na początku może czekać nas szok w postaci podwyżek cen prądu, ale z czasem konkurencja wymusi obniżki. Użyteczny może być przykład z rynku telekomunikacyjnego: jeszcze kilka lat temu za rozmowy przez komórki płaciliśmy jak za mokre zboże. Im więcej było swobody na tym rynku, tym niższe okazywały się ceny. Teraz rozmowy telefoniczne kosztują grosze. Można?