Koncern Exxon-Mobil co roku publikuje na swoich stronach szeroko zakrojoną prognozę dla światowego rynku energii. Tegoroczna edycja po raz pierwszy rozciągnęła wizję przyszłości aż o 30 lat do roku 2040. Co mówią o energetycznej przyszłości świata spadkobiercy Rockefellera?

Mogłoby się wydawać, że tak daleko wysunięta w przyszłość prognoza w ogóle pozbawiona jest sensu. Trudności w długookresowym przewidywaniu są jednak znacznie mniejsze, gdy procesy, które próbujemy przewidzieć, są bardzo powolne. Z tego powodu dużą wiarygodnością cieszą się prognozy demograficzne – przewidywania na kilkadziesiąt lat do przodu będą trafne, jeżeli tylko nie zmienią się istotnie wzorce rozrodczości i umieralności. Prognozy w energetyce cechuje podobna bezwładność. Z tego powodu w publikacji Exxon-Mobil jest wiele interesujących przemyśleń, które pomagają zrozumieć, jak będą kształtowały się popyt na energię i jej podaż w najbliższych dekadach.

Popyt na energię na świecie będzie rósł w powolnym tempie 0,9% rocznie. Powoli też będą wyczerpywały się złoża surowców energetycznych. Według szacunków Exxon-Mobil do 2040 roku wydobytych zostanie zaledwie 45% światowych rezerw ropy i to pomimo wzrostu rocznego światowego wydobycia o jedną trzecią do końca okresu prognozy. Tym, którzy obawiają się, że ropy może zabraknąć, analitycy przypominają, że na każdą wydobytą od 2000 roku baryłkę ropy przypada 2,5 baryłki nowych rezerw. Te ostatnie podlegają rewizji w górę nie tylko na skutek nowych odkryć. Ropa, której eksploatacja wcześniej wydawała się nieopłacalna, dzięki postępowi technicznemu i wzrostowi cen, zaliczana jest do rezerw.

Trudno więc nie zgodzić się z konserwatywnymi prognozami spadkobierców Rockefellera, że za 30 lat świat nadal będzie pozyskiwał energię w 80% z gazu ziemnego, węgla i ropy naftowej. Źródła odnawialne nadal będą więc stanowić jedynie margines globalnej podaży energii. Analitycy Exxon-Mobil dostrzegają duży potencjał tylko w energii wiatrowej, prognozując dziewięciokrotny wzrost wytwarzanej przez ten segment mocy, chociaż wskazują na szereg zasadniczych problemów, które uniemożliwiają jej powszechne zastosowanie. Należy do nich brak możliwości taniego „składowania” energii elektrycznej, co w połączeniu z brakiem możliwości generowania energii wtedy, gdy nie wieje wiatr, stawia pod znakiem zapytania powszechność jej stosowania.

Pewnym rozwiązaniem mogłyby być wiatraki umieszczane nad powierzchnią wód, gdzie nie ma kłopotów z wiatrem i z dala od brzegu, by nie psuć krajobrazu. Jednak budowa wiatraka nawodnego jest o wiele droższa, co w połączeniu z dodatkowymi kosztami przesyłu energii czyni taką inwestycję zupełnie nieopłacalną. W swoim obecnym kształcie zarówno nawodna elektrownia wiatrowa, jak i panele słoneczne są droższe od elektrowni węglowych oraz gazowych z systemem przechwytywania dwutlenku węgla. Póki ludzkości nie brakuje gazu i węgla wydaje się, że bardziej prawdopodobną drogą będzie minimalizowanie emisji CO2 do atmosfery za pomocą systemów CCS niż umasowienie niepewnej i kosztownej energii odnawialnej.

W jednej sprawie poglądy analityków Exxon-Mobil wydają mi się nazbyt konserwatywne. W raporcie bardzo stanowczo postawiona została kwestia samochodu elektrycznego. Autorzy raportu praktycznie wymazali go z przyszłości, pisząc: „flota pojazdów o napędzie niekonwencjonalnym nie przekroczy w skali globalnej 5% ze względu na wysokie koszty i ograniczoną funkcjonalność”. Koncern stawia na technologię hybrydową, która jego zdaniem upowszechni się do tego stopnia, że za 30 lat co drugi samochód na świecie będzie hybrydą.

Zgadzam się z tym ostatnim o tyle, że samochody elektryczne także korzystają z technologii ładowania baterii przy hamowaniu. Jednak napęd hybrydowy wciąż jest napędem konwencjonalnym, zużywającym bardzo dużo energii na ciepło silnika. Samochód elektryczny już teraz jest 2-3 razy wydajniejszy od najdoskonalszej produkowanej seryjnie hybrydy. Gdy tylko zostanie rozwiązany problem bardzo wysokich cen baterii, technologia ta szybko, moim zdaniem, trafi pod strzechy. Przemawiają za tym nie tylko niższe koszty eksploatacji, ale także większy komfort jazdy i lepsze osiągi samochodów elektrycznych.

Radykalny wzrost udziału samochodów elektrycznych w światowej flocie, gdyby rzeczywiście miał miejsce, wywróciłby do góry nogami niektóre prognozy przedstawiane w raporcie. Przede wszystkim popyt na energię elektryczną byłby znacznie wyższy, wolniej zaś rósłby popyt na ropę naftową. Z punktu widzenia strategii koncernu, która podobno opiera się na tezach dokumentu, ma to kolosalne znaczenie. W znacznie większym stopniu należy inwestować w elektrownie i techniki przechwytywania CO2 niż w nowe rafinerie i rurociągi. Miłym ubocznym efektem upowszechnienia się elektrycznych samochodów byłoby też to, że moglibyśmy liczyć na tańsze bilety lotnicze ze względu na to, że mniej ropy zużywałyby pojazdy kołowe. Gdyby więc tak było, że największy koncern energetyczny świata istotnie myli się w prognozach dotyczących energetyki transportu, nie powinno raczej nas to martwić.

Maciej Bitner, Główny Ekonomista Wealth Solutions