Warunki połączenia obu polskich gigantów wzbudzają duże emocje, ale w związku ze światowym kryzysem sektora cena gdańskiej spółki może być atrakcyjna
Dążący do przejęcia Lotosu Orlen może skorzystać z kryzysu branży rafineryjnej, która notuje najniższe marże od lat. Na niedawnym posiedzeniu sejmowej komisji wiceminister aktywów państwowych Zbigniew Gryglas mówił, że zgoda jego resortu na transakcję zależy od sposobu realizacji warunków Komisji Europejskiej, oraz tego czy bezpieczeństwo energetyczne państwa nie zostanie zagrożone, a udział Skarbu Państwa w połączonym akcjonariacie będzie większy niż obecne 27 proc., które ma w Orlenie.
KE chce, by 30 proc. udziałów w gdańskiej rafinerii znalazło się w rękach niezależnego inwestora. – Rozmawiamy z partnerami europejskimi i światowymi. Widzimy duże zainteresowanie. Uważamy, że ten proces będzie korzystny zarówno dla polskiej gospodarki, obu podmiotów giełdowych, jak i dla całego Wybrzeża – dodawał niedawno Jan Szewczak, członek zarządu Orlenu ds. finansowych. Zdaniem Michała Kozaka z Domu Maklerskiego Trigon obecna sytuacja makroekonomiczna może sprawić, że negocjacje z potencjalnymi nabywcami będą dla Orlenu trudniejsze. Chętnych raczej nie powinno zabraknąć.
– Rafineria w Gdańsku nie jest zwykłą rafinerią. Jest wyposażona w nowoczesne instalacje EFRA. Udziałami może być zainteresowany OMV Petrom. Rumunia to kierunek, którym Orlen ostatnio interesuje się pod kątem eksportu asfaltu. Jest też węgierski MOL – spekuluje Kozak. Lotos znajduje się w trudnej sytuacji, bo bardziej niż Orlen odczuł spadek marży na sprzedaży diesla i paliw jet spowodowany pandemicznym ograniczeniem mobilności. Jak zauważył analityk, rafinerie pozbawione komponentu petrochemicznego czy energetycznego mogą tracić opłacalność szybciej niż przewidywano. Orlen może więc przejąć Lotos w dołku cenowym.
W III kw. wynik EBITDA LIFO Lotosu wyniósł 443 mln zł, a po dziewięciu miesiącach tego roku 1,2 mld zł, co oznacza 49-proc. spadek w stosunku do ubiegłorocznych osiągów. Spółka optymalizowała działalność. Ograniczyła produkcję paliwa lotniczego i zwiększyła sprzedaż asfaltów. Jak podkreślali jej przedstawiciele, mimo kłopotów wciąż wykorzystywano niemal pełne moce produkcyjne, choć wiele zakładów w Europie musiało ograniczać przerób. Sytuacja sektora naftowego na całym świecie jest mało stabilna ze względu na pandemię i rosnącą presję rynków.
Według „Financial Timesa” łączne straty wartości rynkowej wielkich koncernów europejskich sięgają już 360 mld euro. Dla BP, Eni, Repsola i Shella ubytek ten sięgnął już ok. 60 proc. wartości. Nieznacznie mniejsze spadki odnotowały Chevron, ExxonMobil i Total. Kolejne miesiące nie będą łatwiejsze. Pod koniec zeszłego tygodnia ceny ropy na światowych rynkach spadły do najniższego poziomu od pięciu miesięcy. W poniedziałek nadal topniały, osiągając niemal poziom 37 dol. za baryłkę ropy Brent. Dla wielu firm to cena poniżej progu rentowności.
Trudności dotykają także segment rafineryjny. Według niedawnego raportu Międzynarodowej Agencji Energii (MAE), w ciągu najbliższej dekady likwidacją lub ograniczeniem przerobu będzie zagrożone nawet 14 proc. światowych mocy przetwórczych. Część mogłaby zostać przebudowana do obsługi biopaliw. Skokowe zwiększenie ich produkcji w najbliższych latach planują BP, Eni i Total. Sprzedaż pojedynczych rafinerii planują m.in. Shell i Total. MAE wskazuje, że te okoliczności „przygotowały grunt pod konsolidację firm w rękach mniejszej liczby lepiej wyposażonych w kapitał graczy, czego przykładem może być ogłoszona niedawno fuzja Chevronu z Noble Energy oraz Devon Energy z WPX”. Na razie na konsolidację jako metodę przetrwania stawiają przede wszystkim firmy amerykańskie, którym przejęcia mają też ułatwić dokonanie oszczędności.