Już aż 9 proc. zużywanego z Polsce prądu pochodzi z zagranicznych elektrowni. Według górników to jedna z przyczyn kłopotów naszych kopalń
Import energii elektrycznej wzrósł w pierwszym półroczu aż o 40 proc. w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku – wynika z najnowszych danych PSE. Tylko w okresie styczeń-czerwiec efektem było niespalenie w naszych elektrowniach 3 mln ton węgla. To duży problem dla górnictwa, bo na przykopalnianych zwałach i u wytwórców prądu zalega już 15 mln ton węgla. Związki zawodowe Polskiej Grupy Górniczej, które sprzeciwiają się zamykaniu nierentownych kopalń, negocjując plan ratunkowy dla swojej firmy wymieniają import prądu, obok importu węgla, jako jedną z przyczyn kryzysowej sytuacji PGG.
Prąd jest importowany, bo za granicą jest tańszy niż w Polsce. Jest to spowodowane wysokimi kosztami wydobycia w polskich kopalniach oraz rosnącymi cenami pozwoleń na emisję CO2 na rynku unijnym. Rosnący import energii jest więc bardziej skutkiem niż przyczyną.
Jak się dowiedzieliśmy ze źródeł rządowych, pojawił się pomysł, jak zmniejszyć import prądu i tym samym dać nieco oddechu nierentownym kopalniom. Brane jest od uwagę zniesienie obliga giełdowego, czyli obowiązku kupowania energii na Towarowej Giełdzie Energii. Spółki obrotu kupowałyby wówczas prąd od wytwórców w swojej grupie energetycznej, a ta zużywałaby krajowy węgiel.
Od początku 2019 r. w Polsce obowiązuje 100-proc. obligo giełdowe, co oznacza, że wytwórcy muszą sprzedawać całą energię elektryczną przez giełdę (w 2018 r. obligo wynosiło 30 proc., a w 2017 r. 15 proc.). Wprowadził je ówczesny minister energii Krzysztof Tchórzewski, by ograniczyć wzrost cen energii na rynkach hurtowych.
By znieść czy też zmniejszyć obligo, wystarczyłaby zmiana prawa krajowego. Są jednak obawy przed takim rozwiązaniem, bo efektem mógłby być wzrost cen energii dla przemysłu.
Zapytaliśmy prawnika specjalizującego się w sprawach energetycznych, jak funkcjonowałby rynek bez obliga giełdowego i w jaki sposób ewentualne zniesienie go działałoby na import. – Taka zależność może wystąpić pośrednio. Jeżeli nie ma obliga, to wytwórca energii ma swobodę wyboru podmiotu, do którego chce sprzedać energię. Może tę energię sprzedać w kontraktach długoterminowych wybranej spółce obrotu, która z kolei będzie chciała sprzedać ją w kontraktach długoterminowych swoim klientom. W takiej sytuacji płynność na rynku hurtowym spada, bo zarówno spółki obrotu, jak i więksi odbiorcy energii mają mniejsze zapotrzebowanie na energię z rynku spotowego na giełdzie – mówi DGP dr Michał Będkowski-Kozioł z katedry prawa gospodarczego i gospodarki cyfrowej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, partner w kancelarii Kochański & Partners. Jego zdaniem ograniczenia w zakresie zawierania kontraktów długoterminowych wynikające z prawa antymonopolowego wydają się instrumentem niewystarczającym i nieadekwatnym, by w takiej sytuacji zapobiec utracie płynności rynku.
Gdy płynność na rynku hurtowym spada, mamy do czynienia z większymi wahaniami cen i większym ryzykiem, co zachęca uczestników do zawierania kontraktów długoterminowych zamiast do dokupowania energii na bieżąco na giełdzie. Tym samym w razie zniesienia obliga spadłby popyt na energię z importu kupowaną na giełdzie. – Gdybyśmy pozbyli się tańszej energii z importu, to mogłoby oznaczać wzrost cen na rynku hurtowym. Wzrósłby już dziś niemały koszt energii dla przemysłu w Polsce – skonkludował prawnik.
Zgodnie z prawem unijnym Polska nie może wprost zabronić importu prądu. Nawet pośrednie wpływanie na rynek mogłoby wzbudzić zastrzeżenia Brukseli. Dlatego według naszych rozmówców powrót dyskusji na temat obliga wydaje się dziś mało prawdopodobny. Ale jeśli nie uda się zatrzymać wzrostu cen energii i kosztów wydobycia węgla w Polsce, jeśli na skutek oporu górniczych związków miałaby nie być zamknięta żadna z nierentownych kopalń, rząd może szukać sposobów, by ograniczyć zakupy energii za granicą.