Chociaż nadal wytwarzamy blisko 80 proc. energii z węgla kamiennego i brunatnego, to jesteśmy świadkami początku trwałego zwrotu w polskiej energetyce w kierunku źródeł zero- i niskoemisyjnych. Koncerny z branży energetycznej wprost prześcigają się w pomysłach i projektach, by stać się bardziej „zielonymi”, nawet jeśli nadal węgiel jest dla nich podstawowym paliwem.
Sprzyja temu zmiana w podejściu do węgla po ostatnich wyborach parlamentarnych: likwidacja resortu energii i utworzenie resortu aktywów oznacza utratę przez górnictwo mocnego politycznego zaplecza, a działania nowego resortu klimatu wskazują na nieuchronne wejście Polski na ścieżkę neutralności klimatycznej i realizację unijnego Nowego Zielonego Ładu. Alternatywą dla węgla są nie tylko dynamicznie rozwijające się odnawialne źródła energii (OZE), ale także gaz i atom. O ile sprawa elektrowni atomowej nadal jest w sferze deklaracji (według najnowszych planów budowa miałaby ruszyć w 2026 r., a prąd z atomu popłynąć w 2033 r.), to na potencjalnego lidera zmiany w miksie energetycznym szybko wyrasta gaz, i to zarówno z powodów czysto środowiskowych, ekonomicznych, jak i politycznych.

Gdy nie wieje i nie świeci…

Dekarbonizacja energetyki to niełatwy i długotrwały proces. Produkcja zielonej energii z OZE sprzyja środowisku, ale cechuje ją niestabilność, ponieważ – mówiąc kolokwialnie – nie zawsze wystarczająco wieje wiatr i nie zawsze świeci słońce. Owszem, zdarzają się dni, kiedy pogoda nadzwyczaj sprzyja np. wiatrakom i tam, gdzie dostarczają one bardzo dużo energii (np. w Niemczech), jest taka nadwyżka, że producenci decydują się nawet… dopłacać do energii, aby tylko została odebrana, bo alternatywą byłoby kosztowne wstrzymanie pracy urządzeń. Jednak gdy słabo wieje, problem jest odwrotny – trzeba mieć natychmiast inne źródła pod ręką albo importować. Dlatego z uwagi na niestabilność dostaw z OZE po drugiej stronie miksu energetycznego muszą być źródła, które dają pewne dostawy energii, aby nie doszło do blackoutu. Tę funkcję pełnią elektrownie na węgiel kamienny i brunatny, ale wiele z nich jest koszmarnie przestarzałych. Nie dość, że trują na potęgę, to mają fatalnie niską sprawność (potrzebują dużo więcej paliwa, aby wytworzyć tę samą ilość energii, co bardziej nowoczesne instalacje).
Wprowadzony w Unii Europejskiej system handlu emisjami ETS sprawia, że kluczem do opłacalności produkcji energii stał się koszt uprawnień do emisji CO2. Skokowy wzrost cen w roku 2018 (z poziomu 5–6 euro do 25 euro za tonę) sprawił, że elektrownie węglowe popadły w tarapaty ekonomiczne, a prąd podrożał na tyle, że rząd zdecydował się na system rekompensat.
Z uwagi na wysokie emisje CO2 i niską sprawność, przynajmniej najstarsze i najbardziej ciążące środowisku bloki węglowe powinny być zastępowane przez nowe, stabilne, nisko- i zeroemisyjne źródła, a nie przez siłownie węglowe, choćby miały najnowocześniejsze parametry technologiczne. Zatem chcąc dynamicznie rozwijać OZE z wiatru i słońca, nie możemy się obejść bez odpowiedzi na kluczowe pytanie: co ma zastąpić siłownie węglowe jako bloki systemowe? Wybór jest ograniczony do gazu i atomu. Skoro ten drugi jest w powijakach, tak naprawdę jedynie gaz staje się realną alternatywą dla węgla. I to z kilku ważnych powodów.

Niższe emisje CO2 i szybszy rozruch

Gaz nie jest idealnym rozwiązaniem dla środowiska, bo jego spalanie powoduje także emisję dwutlenku węgla. Jednak w stosunku do węgla jest dużo bardziej ekologiczny, bo daje z grubsza o połowę niższe emisje CO2, a także mniej innych zanieczyszczeń. Dlatego może być traktowany jako paliwo przejściowe, mniej emisyjne niż węgiel, w transformacji naszej energetyki. Za gazem przemawia jeszcze jeden istotny aspekt technologiczny: elastyczność pracy. Otóż istnieją ogromne różnice pomiędzy szybkością wejścia i wyjścia z pracy bloków węglowych i gazowych – te drugie są dużo szybsze. Pełne uruchomienie bloku węglowego wynosi od ośmiu do kilkunastu godzin, a dla bloku gazowego to zaledwie od kilkunastu minut do godziny. W efekcie większa elastyczność pracy bloków systemowych na gaz znacząco ułatwia integrację mocy wytwórczych z wiatru i słońca z całym systemem energetycznym. Dlatego tak kuszące dla całości systemu jest budowanie nowych bloków w oparciu o nowoczesne technologie gazowo-parowe, o wysokiej sprawności i dobrych parametrach emisyjnych.
Za gazem przemawia także znacznie krótszy cykl budowy bloków (z grubsza cztery lata), co ma kolosalne znaczenie, jeśli porównać to z ponad dziesięcioletnim cyklem atomówki. Nie mówiąc już o gigantycznej różnicy w kosztach – tak naprawdę nikt nie wie, ile kosztować będzie elektrownia atomowa (o ile w końcu powstanie).

Bezpieczeństwo energetyczne w grze

Za gazem przemawia też wielka polityka. Dotychczas ten surowiec nie był brany pod uwagę jako znacząca alternatywa dla węgla z powodów czysto politycznych. Dostawy błękitnego paliwa pochodziły przede wszystkim z kierunku wschodniego, zatem większe oparcie krajowej energetyki o gaz zagrażałoby bezpieczeństwu energetycznemu państwa – kurek ze wschodnim gazem w dowolnej chwili mógł zostać zakręcony. Lecz sytuacja w tym zakresie zmienia się, i to diametralnie. Już za dwa lata możemy uniezależnić się od dostaw z kierunku wschodniego, a nawet całkowicie z nich zrezygnować. Dzięki gazoportowi w Świnoujściu możemy sprowadzać duże ilości skroplonego surowca, i to z różnych kierunków, a dalsza rozbudowa terminalu LNG jeszcze zwiększy jego możliwości. Jednak i to byłoby za mało, gdyby nie idąca zgodnie z harmonogramem budowa Baltic Pipe, czyli gazociągu, który zapewni nam w 2022 r. dostęp do norweskich złóż gazu.
A gdy w tym samym roku zakończymy kontrakt jamalski, to dzięki Baltic Pipe i terminalowi LNG będziemy mieli gazu tyle, aby zaspokoić krajowe potrzeby, a nawet być może staniemy się regionalnym hubem gazowym i będziemy pośredniczyć w dostawach dla innych państw.
Jeśli Polska realnie zapewni sobie bezpieczeństwo energetyczne w zakresie zdywersyfikowanych dostaw gazu, po konkurencyjnych cenach i spoza kierunku wschodniego, to otworzy drogę do zmian w naszym miksie energetycznym i zastąpienia przestarzałych, wycofywanych bloków węglowych przez nowe gazowe. I w tym kierunku idą już inwestycje w energetyce.

Ostrołęka i Dolna Odra na gaz

Symbolem porzucenia węgla na rzecz gazu są losy nowego bloku w Elektrowni Ostrołęka, realizowanego przez Energę i Eneę. Pierwotny projekt na węgiel był ostro krytykowany od lat przez wielu ekspertów, ale dopiero w tym roku zwyciężyła koncepcja, aby zrezygnować tam z węgla i przeprojektować go na gaz. Przyczyniło się do tego walnie przejęcie Energi przez PKN Orlen, który chce być bardziej zielony i otrzymanie w spadku po Enerdze dużego projektu węglowego kompletnie nie wpisywało się w jego strategię. Rezygnacja z węgla w Ostrołęce była również decyzją polityczną, bowiem to cios w lobby węglowe – odpada nowy blok z dużym zapotrzebowaniem na coraz bardziej niechciany krajowy surowiec. I chociaż według rządowych deklaracji blok w Ostrołęce miał być ostatnią dużą siłownią na węgiel, to przegrał zarówno z racjami polityki klimatycznej, jak i właśnie z bliską perspektywą zdywersyfikowanych dostaw konkurencyjnego surowca. Co ważne – bez naruszania bezpieczeństwa energetycznego kraju.
Zanim upadł węglowy projekt w Ostrołęce, mieliśmy także inny przykład, że gaz może z powodzeniem wyprzeć węgiel. W należącym do PGE Zespole Elektrowni Dolna Odra (ZEDO) już kilka lat temu zdecydowano, że dwa bloki o mocy ok. 1400 MW będą na gaz, choć początkowo zakładano – podobnie jak w Ostrołęce – że będzie to węgiel. Zatem jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to zarówno bloki w ZEDO, jak i w Ostrołęce będą opalane gazem norweskim, amerykańskim lub z innego bezpiecznego kierunku.
W obydwu przypadkach za gazem przemawia także logistyka, bowiem i do położonych na północy kraju ZEDO i Ostrołęki nie trzeba będzie transportować ogromnych ilości węgla, co sprzyja ekologii.
Stabilne źródła wytwarzania są potrzebne do wsparcia niestabilnego OZE z wiatru czy słońca. Unia Europejska przekonuje się do traktowania gazu jako paliwa przejściowego, co ma kapitalne znaczenie dla dekarbonizacji i osiągnięcia przez Polskę celu neutralności energetycznej. Zatem po erze węgla nadchodzi (przynajmniej przejściowo) era gazu.