Droga do budowy zapowiadanych przez rząd polskich elektrowni atomowych może być wyboista. Środek ciężkości światowego przemysłu przenosi się na wschód.
W czerwcu Polska i USA podpisały memorandum o współpracy w dziedzinie energii jądrowej. Ówczesny minister energii Krzysztof Tchórzewski podkreślał, że to właśnie ze strony Stanów Zjednoczonych jest największe zainteresowanie udziałem w polskim programie atomowym. Według ustaleń DGP rozpatrywany przez polski rząd jest także zakup technologii koreańskiej lub francuskiej, jednak to opcja amerykańska jest preferowana. Na ten scenariusz wskazują też choćby doświadczenia ostatnich przetargów zbrojeniowych z udziałem firm z USA.
Wejście na polski rynek byłoby wskazane z punktu widzenia Amerykanów, m.in. po to, żeby ograniczyć zależność rodzimej branży atomowej od rynku chińskiego. W ostatnich latach wielkie projekty wywodzących się z USA koncernów i zapowiedzi renesansu energii jądrowej w Ameryce napotykały jednak poważne wyzwania.
Marzec 2017 r. Firma Westinghouse Electric – już wówczas wymieniana jako jeden z faworytów do roli partnera przy budowie pierwszych polskich bloków jądrowych – ogłasza bankructwo. To efekt rosnących kosztów ponoszonych przez koncern, będący wówczas spółką córką japońskiej Toshiby, w związku z budową czterech nowych bloków jądrowych w Georgii i Południowej Karolinie. Upadającą i zadłużoną na blisko 10 mld dol. spółkę przejmuje za 4,6 mld dol. kanadyjskie Brokefield Business Partners. Projekt z Południowej Karoliny upada. Dwa bloki w Georgii są w budowie od ponad dekady – rozpoczęcie ich eksploatacji zapowiadane jest obecnie na przełom 2021 i 2022 r. – a koszty opóźnień projektu sięgają dziesiątków miliardów dolarów.
Projekty Westinghouse miały być pierwszymi nowymi instalacjami nuklearnymi w USA od czasu awarii i stopienia rdzenia reaktora elektrowni Three Mile Island pod koniec lat 70. Jedynym wyjątkiem był oddany w 2016 r. reaktor Watts Bar 2. Jego budowę zainicjowano w głębokich latach 70., jednak w połowie kolejnej dekady budowę wstrzymano na ponad 20 lat.
Drugi główny atomowy koncern z USA, General Electric, w 2007 r. połączył się z japońskim Hitachi. Dziś Japończycy mają 80 proc. jego udziałów. GE Hitachi stawia przede wszystkim na rozwój małych reaktorów typu SMR. Trwają rozmowy o realizacji tego typu projektów w Estonii i w Polsce – w październiku podpisała memorandum o współpracy z należącą do Michała Sołowowa spółką Synthos. Ale na obecną chwilę Polska nie planuje budowy tego typu reaktorów na użytek publicznej energetyki, a nasz resort energii wskazywał jeszcze niedawno, że technologie SMR są na niezbyt zaawansowanym etapie rozwoju.
– Najsilniejsze przemysły jądrowe mają dziś Chiny i Rosja. W Stanach czy Europie koncerny zajmują się raczej utrzymywaniem lub likwidacją istniejących instalacji – mówi DGP prof. Politechniki Warszawskiej Konrad Świrski. Jak podkreśla, główną barierą dla realizacji ambitniejszych projektów atomowych w Europie czy Ameryce jest dziś finansowanie. – Wszyscy odchodzą od dopłat do inwestycji na 30 czy 50 lat, bo w takim horyzoncie nie ma możliwości zagwarantowania cen energii – tłumaczy ekspert. Jak dodaje, jednym z wyzwań dla realizacji takich projektów są też obowiązujące w krajach zachodnich procedury, które powodują, że każde zakłócenie płynności budowy owocuje kosztownymi opóźnieniami. Takich problemów nie mają Chiny – wskazuje Świrski. Do tej pory Westinghouse wybudował cztery bloki jądrowe w Chinach, a w kolejce jest nawet kilkanaście następnych.
W swojej nowej polityce kredytowej otwartą furtkę do inwestowania w atom pozostawił sobie Europejski Bank Inwestycyjny. Taka sama polityka obowiązywała jednak w poprzedniej pięciolatce, a EBI udzielił w tym czasie wsparcia tylko dwóm projektom związanym z energią jądrową – dotyczącym poprawy bezpieczeństwa działających bloków jądrowych oraz jednemu projektowi badawczemu. Od wczesnych lat 90. nie było zaś przypadków finansowania budowy nowych reaktorów. Zmiana tego stanu rzeczy jest tym mniej prawdopodobna, że podejście do energetyki atomowej dzieli UE.
Profesor Świrski zaznacza jednocześnie, że dla USA zapewnienie swojemu przemysłowi atomowemu nowych projektów jest strategicznie istotne, m.in. dlatego że zapewnia on miejsca pracy specjalistom istotnym także z punktu widzenia militarnych zastosowań technologii jądrowych. Tymczasem, jak ocenia, w związku z postępującym transferem technologicznym, następna generacja reaktorów w Chinach może być już realizowana na podstawie ich własnych projektów.
Opublikowany w listopadzie zaktualizowany projekt polskiej polityki energetycznej do 2040 r. przewiduje budowę 6 reaktorów jądrowych o mocy 6–9 GW, uruchamianych stopniowo od 2033 r. W drugiej połowie listopada pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski poinformował, że kwestia finansowania dla projektu jądrowego rozstrzygnie się w ciągu kilku miesięcy. Zapowiedział też, że 51 proc. udziałów w podmiocie, który zajmie się budową i eksploatacją elektrowni, będą miały jednostki pozostające pod kontrolą państwa polskiego.