Strategicznego dokumentu, bez którego nie da się podjąć m.in. decyzji o budowie elektrowni atomowej, jak nie było, tak nie ma.
Magazyn DGP. Okładka. 4 października 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Najbardziej niepokoi kompletny brak wizji dotyczącej węgla – zarówno kamiennego, jak i brunatnego. W Polsce wciąż niemal 80 proc. energii elektrycznej produkujemy z tych właśnie paliw, w przypadku ciepła – prawie 90 proc. W 2018 r. padł też rekord importu czarnego złota do Polski – przyjechało do nas w sumie niemal 19,7 mln ton surowca, z czego 70 proc. z Rosji. Podczas gdy w kampanii wyborczej w 2015 r. od przedstawicieli PiS słyszeliśmy, że przywożony stamtąd surowiec jest złej jakości, wspiera działania Putina i trzeba na niego nałożyć embargo, dziś w ogóle nie ma o tym mowy. – Polska energetyka woła o pomysły, dialog, odwagę i konsekwencję w działaniu. Dane i trendy nie od dziś pokazują szybkie tempo wzrostu importu surowców przy jednoczesnym wzroście cen CO2 – podkreśla Joanna Maćkowiak-Pandera, szefowa think tanku Forum Energii. Biorąc pod uwagę, że w ciągu roku prawa do emisji CO2 zdrożały niemal dwukrotnie do prawie 30 euro za tonę, a prognozy mówią o dalszych wzrostach do ok. 35 euro w najbliższym czasie, energia z węgla będzie bardzo droga. Jej koszty będziemy ponosić wszyscy. Polska nie może więc sobie pozwalać na dalsze odkładanie w czasie koniecznej transformacji energetycznej. Na dłuższą metę rachunków za prąd nie da się bowiem zamrozić.
Ustawa prądowa z 28 grudnia 2018 r., ustalająca ceny energii elektrycznej na poziomie z połowy ubiegłego roku, spowodowała gigantyczny chaos na rynku, negatywnie wpływa na wyniki spółek obrotu i rodzi poważne zastrzeżenia prawników. W największej niepewności są mniejsze, prywatne firmy, dla których może zabraknąć pieniędzy z rekompensat. Rodzi to ryzyko fali upadłości, a Skarb Państwa naraża na ewentualne pozwy odszkodowawcze w przyszłości. Zdaniem ekspertów zamrożenie cen prądu jest dobitnym przykładem tego, że w polskiej energetyce rządzą tymczasowe, doraźne rozwiązania. – Wydaje się, że podstawowym problemem było niedopasowanie wizji rozwoju energetyki z początku kadencji do trendów technologicznych oraz kierunku zmian polityki energetyczno-klimatycznej w Europie i na świecie. Postawienie na konsolidację sektora w oparciu na aktywach węglowych, ograniczenie rozwoju OZE oraz odwlekanie dyskusji o długoterminowych zmianach w energetyce doprowadziły do nagromadzenia problemów pod koniec kadencji – ocenia Aleksander Śniegocki, kierownik projektu Energia i Klimat w think tanku WiseEuropa.
Nie jest tajemnicą, że nowa Komisja Europejska z Ursulą von der Leyen na czele będzie kładła większy nacisk na zielone polityki niż ta poprzednia. Już dziś słyszymy o tym, że musimy ambitniej podejść do redukcji emisji dwutlenku węgla (to właśnie spalanie węgla emituje najwięcej CO2) oraz dążyć do neutralności klimatycznej. Tymczasem niektórzy politycy obozu rządzącego i ich zaplecze kwestionują nawet to, czy Bruksela ma w ogóle mandat do podnoszenia poprzeczki w kwestii celów klimatycznych (np. na ostatnim kongresie ciepłowników w Międzyzdrojach mówił tak minister Paweł Sałek, doradca prezydenta Andrzeja Dudy). Zamiast głośno powątpiewać w zakres kompetencji Komisji, powinni wziąć sobie do serca to, że tysiące polskich nastolatków, które wraz z milionami rówieśników na całym świecie brały udział w Młodzieżowym Strajku Klimatycznym, już są albo za chwilę będą wyborcami.
Minister energii Krzysztof Tchórzewski – w odpowiedzi na sygnały płynące z KE – wyliczył, że do 2040 r. neutralność klimatyczna będzie kosztować polską gospodarkę 900–915 mld euro (nie powiedział dokładnie, na jakiej podstawie dokonał takiego szacunku). To dwa razy więcej niż roczny nominalny PKB Polski! Ten sam minister odrzucił też część poprawek Brukseli do polskiego projektu Krajowego planu na rzecz energii i klimatu (UE uznała, że jest zbyt mało ambitny), który musi być przyjęty do końca 2019 r. Prace nad jego ostatecznym kształtem stanęły. Na etapie projektu utknęła też polityka energetyczna Polski. Nie poszliśmy do przodu z budową elektrowni atomowej. – Potrzebujemy reformy rynku energii, poprzedzonej publiczną dyskusją na ten temat, na bazie danych i faktów. Wyczerpuje się również dotychczasowa formuła rynku mocy – mówi DGP Joanna Maćkowiak-Pandera z Forum Energii.
Przypomnijmy: rynek mocy to mechanizm zaakceptowany w lutym 2018 r. przez Brukselę polegający na tym, że państwo może dopłacać producentom prądu nie tylko za jego wytwarzanie, lecz także za gotowość do jego zapewnienia w szczycie, co w praktyce oznacza dofinansowanie nowych mocy. Te w Polsce są oczywiście głównie oparte na węglu. – Nie ma pomysłów na dystrybucję kosztów transformacji energetycznej, a zamrożone ceny psują konkurencję na rynku. I wreszcie – ciepłownictwo i ogrzewnictwo – niedostrzegany, niedoinwestowany i zaniedbywany przez lata sektor, który jest niechlubnym bohaterem walki ze smogiem. Te wszystkie wyzwania wymagają debaty i pilnych działań – przekonuje Maćkowiak-Pandera. – Ważne, że pojawiła się ustawa o OZE, która daje impuls rozwojowi odnawialnych źródeł, w tym aktywności prosumentów (osoby, które jednocześnie konsumują i wytwarzają zieloną energię – red.). Pojawiają się też nowe możliwości związane ze zwiększoną świadomością dotyczącą zmian klimatu, unijnymi celami klimatycznymi i pakietem „Czysta energia dla wszystkich Europejczyków” – dodaje ekspertka.
W znowelizowanej ustawie o OZE znalazł się ważny zapis o tym, że prosumentami mogą być nie tylko osoby fizyczne, ale i firmy, które będą mogły z tego tytułu liczyć na wsparcie. Strzałem w dziesiątkę okazał się przygotowany wspólnie przez resorty energii i środowiska program „Mój prąd”, w ramach którego gospodarstwo domowe może otrzymać do 5 tys. zł dofinansowania na instalacje fotowoltaiczne. Jak informował minister Tchórzewski, do 27 września wpłynęło już ponad 900 takich wniosków dla instalacji o łącznej mocy 5 MW. – Dziś rząd stara się szybko nadrobić zaległości, „zazieleniając” spółki energetyczne, odblokowując aukcje OZE oraz tworząc zachęty do rozwoju energetyki prosumenckiej. Kluczowym wyzwaniem na kolejną kadencję będzie przełożenie obecnej mobilizacji na bardziej spójny zestaw działań układający się w długoterminowy plan transformacji energetycznej kraju – konkluduje Aleksander Śniegocki z WiseEuropa.
Brak kompleksowej wizji polskiej energetyki nie przeszkadza rządzącym w mówieniu o farmach wiatrowych na Bałtyku o mocy 10 GW (cała obecna moc zainstalowana w Polsce to 44 GW, a na morzu – zero) czy budowie sześciu reaktorów atomowych. Mimo że od lat mamy jedynie badawczy reaktor Maria w Świerku oraz wspomnienie po porzuconej konstrukcji siłowni jądrowej w okolicach Żarnowca. Polski program energetyki jądrowej nie był aktualizowany od lat, nie wskazano lokalizacji potencjalnej inwestycji, nie wybrano technologii ani sposobu finansowania. A w samej tylko Europie opóźnienia w realizacji podobnych przedsięwzięć sięgają nawet ponad 10 lat).