W ekspresowym tempie została przegłosowana przez Sejm ustawa o jakości paliw stałych, ale przepisy wykonawcze do niej są w powijakach.
Jeden z elementów rządowego programu „Czyste powietrze” przeszedł przez Sejm. Jednak żeby mógł zacząć obowiązywać, potrzebne są szczegółowe przepisy, czyli rozporządzenie. Ale jego projekt wymaga wielu zmian, bo w obecnej wersji z końca 2017 r., wciąż będącej na etapie konsultacji publicznych, jego propozycje znacząco odbiegają od zapisów uchwalonego właśnie prawa.
Andrzej Guła z Polskiego Alarmu Smogowego mówi, że hurraoptymizmu nie ma, choć ustawa, obiecywana od stycznia 2017 r., jest krokiem naprzód w walce o czyste powietrze. – Kluczowe będzie rozporządzenie ministra energii, na które musimy poczekać. Jego projekt stoi w sprzeczności z ustawą, bo np. dopuszcza do obrotu najgorsze węgle, czyli muły i flotokoncentraty, a ustawa zabrania ich sprzedaży – zauważa Guła. – Niepokojące jest to, że w ustawie odrzucono poprawkę zgłoszoną na ostatniej prostej, według której minister środowiska miał współdecydować o normach jakości węgla wraz z ministrem energii. Teraz nad normami węgla, kluczowymi dla jakości powietrza, będzie czuwał ten sam minister, który nadzoruje polskie górnictwo. Dla nas to konflikt interesów – mówi Guła. Poprawkę tę zgłaszał poseł PO Marek Sowa.
Najważniejszą rzeczą w ustawie, która będzie obowiązywać nawet bez rozporządzenia określającego parametry jakościowe paliw stałych, jest zapis o certyfikatach jakościowych węgla. Takie świadectwo paliwu będą musiały wystawiać kopalnie, a sprzedający węgiel w składach opałowych będą je musieli przedstawić klientom. Dzięki temu kupujący będzie wiedział, ile „węgla w węglu” zawiera dane paliwo, a więc jaka jest jego wartość opałowa oraz jaka będzie zawartości popiołu. Dotychczas takich wymogów nie było i klienci nie zawsze wiedzieli, co kupują. Zdarzały się nawet takie oszustwa, że na składach opału można było kupić węgiel z nieistniejących już kopalń (np. w 2017 r. na jednym ze składów oferowano węgiel z zamkniętej w 2014 r. kopalni Kazimierz-Juliusz), ponieważ klienci pamiętali, że węgiel z nich był dobrej jakości.
Deklaracje w certyfikacie pochodzenia nie mogą odbiegać od rzeczywistych parametrów paliwa. Inaczej podczas kontroli sprzedawcom grozić będą wysokie kary finansowe, a nawet więzienie, jeśli na składowisku znalazłyby się paliwa, którymi obrotu zakazuje ustawa. Obrót będzie kontrolować inspekcja handlowa. W ustawie przewidziano dla niej dodatkowy budżet na te działania – średnio ponad 3 mln zł rocznie do 2027 r. Tyle, że środki te są zapewnione od 2019 r. Jak będzie w tym roku? Nie wiadomo. – Możliwe, że kontroli po prostu nie będzie – uważa jeden z branżowych rozmówców.
– Ustawa nie rozwiązuje prawdziwych problemów, a jedynie – parafrazując Kisiela – walczy z tymi, które zostały przez resort energii i pewne grupy nacisku wymyślone. Dla biznesu tylko jedna rzecz jest gorsza od złego prawa – niepewne prawo. Dlatego pozostając tyle czasu w niepewności co do tego, jaki ostatecznie kształt będą miały rozporządzenia o normach, rząd paraliżuje pracę firm – mówi DGP Dawid Salamądry, doradca parlamentarnego zespołu górnictwa i energii. – Podejmowanie takich ustaw tuż przed sezonem grzewczym naturalnie powoduje już nie tylko wzrost cen dla odbiorców detalicznych, ale może również ograniczyć podaż. Już w zeszłym roku z dostępnością węgla na składach było krucho, teraz może być jeszcze gorzej i nawet wzrost importu w pierwszej połowie roku prawdopodobnie nie uratuje sytuacji – ocenia.
Zgodnie z wyliczeniami legislatora koszty dostosowania się spółek węglowych do nowego prawa to ok. 120 mln zł (w tym 70 mln zł na dostosowanie zakładów przeróbki węgla). Z kolei odbiorców indywidualnych konieczność spalania lepszego węgla ma kosztować ok. 50 mln zł rocznie.
W DGP od początku roku prognozowaliśmy, że tegoroczny import węgla, nie tylko z powodu ewentualnych nowych norm jakości węgla, ale też z powodu kurczącego się wydobycia, może być wyjątkowy i przekroczyć rekord 15 mln ton z 2011 r. W ubiegłym tygodniu informacje o imporcie na poziomie 15 mln ton w tym roku potwierdził w Sejmie wiceminister Tobiszowski.
Podczas głosowania ustawy posłowie byli niemal jednogłośni. Zgodzili się także na poprawki dotyczące okresu przejściowego dla węgla brunatnego. To ukłon w kierunku małej prywatnej kopalni Sieniawa, która nie sprzedaje paliwa do dużej energetyki, a poczyniła starania w celu poprawy jego jakości dla odbiorców indywidualnych (wytwarza brykiety, a nie miały).
– Bez wprowadzenia przepisu przejściowego, obowiązującego do 2020 r., doprowadzilibyśmy do zamknięcia tego podmiotu. Dla kopalni Sieniawa będzie to okres przekwalifikowania, aby nie było tam zwolnień i likwidacji tej kopalni – tłumaczył w ubiegłym tygodniu Grzegorz Tobiszowski, wiceminister energii.