Choć po połączeniu Orlenu z Lotosem powstanie podmiot dominujący na rynku, to nie będzie w stanie dyktować cen paliw.
Mniej więcej roku potrzebują Orlen i Lotos na przeprowadzenie analiz, wypracowanie modelu transakcji i uzyskanie niezbędnych zgód od urzędów strzegących konkurencji na rynku, zanim dojdzie do formalnego połączenia obydwu firm. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powstanie kolos w całości kontrolujący przerób ropy w Polsce i dostarczający ok. 90 proc. zużywanych w kraju paliw. Do połączonego podmiotu należeć będzie jedna trzecia stacji benzynowych w Polsce, których udział w sprzedaży detalicznej będzie sięgał 45 proc. Można zatem mieć obawy, że dyktat połączonego Orlenu i Lotosu doprowadzi do wzrostu cen na stacjach benzynowych. Chyba, że na zablokowanie transakcji zdecydują się urzędy odpowiedzialne za ochronę konkurencji.
– Na tym etapie nikt odpowiedzialnie nie jest w stanie powiedzieć, jaka będzie decyzja. Na razie mamy jedynie deklarację o przejęciu kontroli nad Lotosem przez Orlen i żadnych danych. Wiele zależeć będzie od wniosku, który złożą firmy. Muszą w nim opisać rynki, na których funkcjonują, i pokazać stopień koncentracji po połączeniu. Jeśli dojdą do wniosku, że ich pozycja na niektórych rynkach będzie zagrażać konkurencji, to już na tym etapie mogą zaproponować rozwiązanie problemu. Na razie dzielimy skórę na niedźwiedziu – mówi Adam Jasser, były prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Nie wiadomo, który urząd będzie rozpatrywał wniosek Orlenu i Lotosu – czy Komisja Europejska, czy UOKiK. Dokumenty trafią do Bruk- seli. Komisja może podjąć decyzję samodzielnie, bez udziału UOKiK, ale ma także prawo przekazać sprawę do rozpatrzenia na poziomie krajowym.
Bez względu na to, jaka będzie decyzja, kierowcy mogą spać spokojnie. – Mamy w Polsce otwarty, konkurencyjny rynek, na którym działa wiele firm. Jeśli Orlen z Lotosem chciałyby podnieść ceny, to w bezpośrednim sąsiedztwie mamy sześć rafinerii, w których mogą zaopatrywać się działające na polskim rynku przedsiębiorstwa – zwraca uwagę Maciej Szozda, prezes Unimotu, największego niezależnego importera paliw.
Krajowa produkcja Orlenu i Lotosu nie jest w stanie zaspokoić popytu na paliwa i część importujemy. W przypadku oleju napędowego około jednej trzeciej krajowego zapotrzebowania pokrywane jest zagranicznymi zakupami. Konkurenci Orlenu i Lotosu dostarczają ok. 10 proc. paliwa sprzedawanego na stacjach.
Końcowa cena płacona przez kierowcę na stacji nie zależy jednak tylko od tego, za ile paliwo uda się kupić jej właścicielowi. Znaczenie ma konkurencja w danej okolicy – z punktu widzenia końcowego odbiorcy rynek paliwowy składa się z tysięcy mikrorynków, na których mogą panować różne ceny. Dobrze to widać na poziomie województw. Jak wynika z danych BM Reflex, w zeszłym tygodniu w woj. dolnośląskim za litr benzyny 95-oktanowej płaciliśmy średnio 4,51 zł, ale już w woj. warmińsko-mazurskim cena była o 16 gr wyższa.
Nawet jeśli po połączeniu Orlenu z Lotosem na wielu mikrorynkach kierowcy mogą być skazani na tankowanie na stacjach powstałego giganta, to również nie musi to oznaczać wyższych cen. – To byłaby duża wizerunkowa porażka, gdyby połączenie zostało wykorzystane do podwyżek – ocenia Jakub Boguski, analityk rynku paliwowego z firmy e-petrol. Według niego, gdyby paliwa podrożały, to pole do popisu miałby UOKiK.
Najmniej powodów do obaw mają mieszkańcy największych ośrodków. – Tam Orlen z Lotosem trochę przespały rozbudowę sieci. Mają silną pozycję na prowincji i wzdłuż tras szybkiego ruchu, ale w dużych miastach nie są w stanie dyktować cen – dodaje Maciej Szozda.