Ograniczone inwestycje, zamrożone pieniądze na kontach i groźba strajku – takie są realia w PGG.
dr Maciej M. Sokołowski prezes Instytutu Analiz, Badań i Certyfikacji, adiunkt na Wydziale Prawa i Administracji UW / Dziennik Gazeta Prawna
Polska Grupa Górnicza po przejęciu w kwietniu czterech kopalń Katowickiego Holdingu Węglowego wstrzymała lub opóźniła znaczną część inwestycji w tych zakładach – dowiedział się DGP. – Zamiast zaplanowanych wydatków na poziomie 700 mln zł w 2017 r. będzie to 200–300 mln zł – zdradza osoba znająca sprawę. PGG nie komentuje. Na pytania nie odpowiada.
– Roboty przygotowawcze w PGG realizowane są w 70 proc. wobec planu. To odbije się na wielkości wydobycia w 2018 i 2019 r. – mówi nam Bogusław Ziętek, szef Sierpnia 80 w firmie. Związek grozi strajkiem w należącej do PGG kopalni Ruda z powodów płacowych. Wczoraj odbyły się masówki informacyjne, 7 listopada ma być referendum, a 20 listopada strajk, jeśli tak zdecyduje załoga. Ostrzegawcze zatrzymanie pracy na dwie godziny może się odbyć już 6 listopada. W sytuacji gdy brakuje węgla, zatrzymanie kopalni jest niebezpieczne.
Z raportów wydobywczych PGG, którymi dysponujemy, wynika, że spółce zabraknie w tym roku do realizacji planu produkcyjnego ok. 5 mln ton węgla (nawet jeśli doliczyć wydobycie z kopalń KHW także z I kwartału, kiedy holding był osobną spółką). Zamiast zapowiadanych 32 mln ton wyprodukuje ok. 27 mln ton. Nawet prezes Tomasz Rogala nie mówi już o 32 mln ton, a o nie mniej niż 30 mln ton, a wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski przyznał niedawno w Senacie, że w tym roku produkcja węgla w Polsce będzie „o ok. 1 mln ton mniejsza”.
Powód to przede wszystkim zbyt małe nakłady na inwestycje. O ile ich obcięcie w kopalniach, które docelowo mają być zamykane (np. ruch Śląsk, czyli część kopalni Wujek), jest uzasadnione, tak w pozostałych nie. Efektem jest coraz większy import. Do końca sierpnia przyjechało do Polski 7,3 mln ton węgla z zagranicy (o 2,1 mln ton więcej niż przed rokiem), w tym 4,6 mln ton z Rosji (wzrost o 1,4 mln ton).
Jak ustaliliśmy, np. w kopalni Wieczorek doszło do zatrzymania jednej ze ścian wydobywczych 4 miesiące przed planowanym terminem, co oznacza o 88 tys. ton węgla mniej. W tej samej kopalni o trzy miesiące opóźniono rozruch nowej ściany, a wskutek pożaru w innej zablokowano uruchomienie sąsiedniej, zaplanowane na wrzesień. Skutek to 1800 ton węgla mniej na dobę (w skali kwartału ok. 113 tys. ton). Z kolei w kopalni Mysłowice-Wesoła opóźniono roboty przygotowawcze w jednej ze strategicznych ścian – od lipca miała dawać 5400 ton węgla na dobę. Kolejna, która miała ruszyć w maju, zaczęła pracę z dwumiesięcznym opóźnieniem. Przy produkcji 4600 ton węgla na dobę to węglowa dziura wielkości 193 tys. ton.
Dlaczego więc na kontach PGG stale jest 600–800 mln zł? To wymóg banków – zabezpieczenie obligacji. PGG co miesiąc raportuje instytucjom finansowym stan swojego konta. Niewykluczone, że będzie musiała te środki naruszyć, przy czym nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie DGP, jak potem miałaby te pieniądze oddać.
Na wypłatę grudniowej pensji i barbórki (wypłata także w grudniu) firma potrzebuje ok. 560 mln zł. Szykuje się też wypłata nagrody z zysku – wynik netto za półrocze wyniósł 8 mln zł. Załoga zażądała więc premii, skoro czternastka z powodu złej sytuacji w firmie jest zawieszona. Jednorazowa wypłata po 2000 zł na osobę będzie kosztowała PGG ok. 86 mln zł.
Udziałowcy PGG, czyli przede wszystkim energetyka, tracą cierpliwość. Jak ujawniliśmy niedawno, domagają się zmian w zarządzie, a nawet podziału PGG, tak by poszczególne kopalnie zostały podzielone między akcjonariuszy (np. na zakład ROW ochotę ma PGNiG).
Od 1 maja 2016 r., gdy powstała PGG, dokapitalizowanie tej spółki przekroczyło już 3 mld zł. Jej udziałowcami są m.in.: PGE, Enea, Energa, PGNiG Termika i Węglokoks, a więc spółki kontrolowane przez Skarb Państwa. Sytuacji w PGG oficjalnie komentować nie chcą. Nieoficjalnie słyszymy, że kolejnego zastrzyku finansowego nie będzie.
Z naszych informacji wynika jednak, że poszukiwanie pieniędzy trwa, np. Towarzystwo Finansowe Silesia, które także jest udziałowcem PGG, stara się przekonać Jastrzębską Spółkę Węglową do odkupienia akcji wałbrzyskiej koksowni Victoria za ok. 200 mln zł. Te pieniądze mogłyby potem zasilić PGG. JSW odmawia.
OPINIA
Energetyka: sterujemy czy dryfujemy na KRE?
Na pięcie na linii Urząd Regulacji Energetyki – Ministerstwo Energii wzrosło z niskiego do średniego. Czynników, które je pobudzają, jest kilka. Wśród nich kontestowane przez URE plany rządu co do rynku mocy. I sprzeczne z koncepcją URE działania co do odnawialnych źródeł energii, w tym przyjęcie nowelizacji ustawy o OZE. Zmieniono w niej sposób obliczania opłaty zastępczej za niezrealizowanie obowiązku zakupu zielonych certyfikatów przez przedsiębiorstwa energetyczne. W tle jawi się propozycja zmian w URE, polegających na powołaniu trzech komisarzy w miejsce jednego prezesa. Nawiązuje to do mojego pomysłu sprzed siedmiu lat, kiedy postulowałem utworzenie komisji regulacji energetyki (KRE).
Kwestia realizacji polityki energetycznej rządu odnoszona do regulowania energetyki przez mniej (kiedyś) lub bardziej (dziś) niezależny podmiot jak URE, już nieraz wywoływała spięcia. 10 lat temu, po kwartale urzędowania, odwołano prezesa URE Adama Szafrańskiego. Powodem była decyzja o uwolnieniu cen energii, zakwestionowana przez rząd Jarosława Kaczyńskiego.
Iście elektryczne spięcia z rządem miał też Mariusz Swora. Przetrwał on wyborczą zmianę PiS na PO–PSL w 2007 r., ale dwa lata później iskrzyło między nim a odpowiedzialną za energetykę wiceminister gospodarki Joanną Strzelec-Łobodzińską. Powodem był jego postulat zwiększenia niezależności regulatora. Minister zarzuciła mu prezentowanie stanowiska nieuzgodnionego z rządem. W konflikt wciągnięto szefa doradców premiera Michała Boniego, sprawa trafiła do Donalda Tuska. Mediacji podjął się odpowiedzialny za nowelizację prawa energetycznego poseł Andrzej Czerwiński (PO). Prezes zachował stanowisko, a część wnioskowanych przez niego postulatów uwzględniono.
Przez 20 lat URE zasiadało w nim pięciu prezesów, więc prawie nam się udało, gdyż wychodzi z tego czteroletnia kadencja. Stworzyliśmy regulatora, którego niezależność „wytrzymała próbę czasu”, jak przez 20 lat głosić mogły partie rządzące, czy też „przetrwała naciski rządowe”, w ocenie opozycji. Przywołane przykłady pokazują jednak, że model regulacji to historia napięć wywoływanych nadmierną niezależnością regulatora i pragnieniem administracji, by ją ograniczać.
Rynek energii wygląda inaczej z perspektywy rządu, konsumentów i przedsiębiorców. Jak równoważyć pozycję regulatora z elementami oddziaływania na niego przez rząd? W 2010 r. podczas dyskusji o konieczności implementowania trzeciego pakietu energetycznego podniosłem postulat zastąpienia monokratycznego URE podmiotem o charakterze kolegialnym – komisją regulacji energetyki (KRE). Punktem odniesienia może być Komisja Nadzoru Finansowego czy amerykańska Federalna Komisja Regulacji Energetyki. Ideą było równoważenie pozycji regulatora z priorytetami realizacji polityki energetycznej rządu przy umożliwieniu szerszej kontroli społecznej nad URE.
Wracając do bieżącego sporu, zgodnie z nieformalnymi doniesieniami z gremiów rządowych, remedium na jego rozwiązanie jest propozycja tożsama z tą moją koncepcją: powołanie trzech komisarzy w miejsce prezesa URE. Ale czy chodzi tylko o wymianę kadrową, czy też zmiana ma mieć większy sens? By spełniło się to drugie, należy postawić na głębsze zmiany, w których KRE przyznano by nowe uprawnienia, zmieniając przy tym jej strukturę. Tu też mam kilka propozycji i rozwiązań.
Popieram stworzenie niezależnego podmiotu regulacyjnego o silnej pozycji. Sam model komisji umożliwia rozważenie różnych opinii na wysokim poziomie decyzyjnym. Dobrą tradycją systemów demokratycznych jest to, że członkowie ciał kolegialnych mają kadencje indywidualne i kaskadowe. Niejednokrotnie są wybierani przez parlament, co postulowałbym również w przypadku KRE. Koniecznym jest zastosowanie mechanizmu wyboru członków większością kwalifikowaną oraz wprowadzenie wspomnianej kaskadowości, w której poprzedni parlament powołuje część członków, kolejny zaś następnych. Do dyskusji jest liczba członków komisji. Zakładałbym model, w którym KRE liczy od trzech do pięciu komisarzy.
Mała liczba członków komisji nie powinna spowalniać jej pracy. By pogodzić sprawność działania organu z braniem pod uwagę różnych opinii, można ustalić przedmiotową lub podmiotową odpowiedzialność poszczególnych komisarzy za dany segment rynku. Mielibyśmy komisarza odpowiedzialnego za gazownictwo oraz za elektroenergetykę albo grupę interesariuszy, np. odbiorców energii – przedsiębiorstwa energetyczne. Na poziomie szczebla decyzyjnego w KRE dokonywano by jedynie koordynacji i rozstrzygnięć co do najważniejszych kierunków aktywności regulatora, w razie braku jednomyślności posiłkując się głosowaniem.
Reforma regulatora nie może się ograniczać tylko do zmian sposobu funkcjonowania dzisiejszego URE. Komisja Regulacji Energetyki powinna otrzymać więcej uprawnień i środków do ich realizacji. Ustalenia wymagałaby także współpraca z rządem, zwłaszcza w zakresie realizacji polityki energetycznej 2020–2040. Tu KRE nie może być jedynie wykonawcą decyzji rządu, ale podmiotem, który ma rzeczywistą niezależność i wpływ na rynek energii w Polsce. W tym zakresie musi to być przede wszystkim dbanie o interes konsumentów energii przy równoważeniu interesów branży. Mam na myśli również działania informacyjne i edukacyjne skierowane do konsumentów energii.
Prezentuję pewne założenia modelowe, o których pisałem już w pracach naukowych. Pozostaje otwarte, czy dojdzie do ich praktycznej realizacji. Warto zapytać o to ministra energii. Chcę jednocześnie przypomnieć, że istotą regulacji jest pewna elastyczność, połączona z wiedzą ekspercką. Owa elastyczność, dopasowana tak do rynku energii, jak i jego uczestników (w tym konsumentów), dopełniająca politykę energetyczną – w tym wypadku polską politykę energetyczną 2020–2040 – może zaistnieć jedynie w sferze niezależności regulatora.
Czy to dobry moment na zmiany? Historia napięć na linii URE – rząd pokazuje, że pomimo implementowania przepisów prawa europejskiego i zmian w polskim prawie energetycznym wciąż mamy przestrzeń na zmianę modelu regulacyjnego w energetyce. Jeśli jego powodem ma być jedynie rewolucja kadrowa, ukryta pod propozycją zmiany szyldu URE na KRE, to nie ma to w sobie nic z reformy. W reformowaniu chodzi o podejście systemowe, propaństwowe i prokonsumenckie. Tego właśnie potrzebuje rynek energii i jego sfera instytucjonalna.