Thomas Triller nie jest podobny do Donalda Trumpa. Jest bardziej krępy, ma brodę i jest skromniejszy. To, co łączy go z amerykańskim prezydentem, to gazociąg Nord Stream 2 – obydwaj mogą zablokować jego budowę i obydwaj nie mają na to ochoty.
Magazyn DGP z 15 września 2017r. / Dziennik Gazeta Prawna
24 września w Niemczech odbędą się wybory parlamentarne. Ich wynik z pewnością przesądzi o politycznej przyszłości kontynentu. Czy wygra CDU lub SPD, czy też któreś z ugrupowań przeciwnych UE? Dziś kolejny z reportaży mających przybliżyć sytuację polityczną i gospodarczą Republiki Federalnej.
Thomas Triller jest dyrektorem Urzędu Górniczego w Stralsundzie. W tym nadbałtyckim regionie Niemiec nie ma wielkich kopalń, ale wydobywa się kredę, żwir i wody termalne, a przy granicy z Polską w okolicach Świnoujścia także ropę i gaz. Bez zgody dyrektora Trillera nikt tam nie może głębiej kopać. Jego urząd odpowiada też za to, jaki będzie przebieg gazociągu Nord Stream 2 w niemieckiej części Bałtyku i czy w ogóle będzie mógł on zostać tam położony. Rosyjski Gazprom chce, by wszystko odbyło się tak, jak poprzednio, kiedy kładziono pierwszą nitkę rurociągu.
Dla Trillera nie jest to takie proste, bo przeciwko planom budowy protestują nie tylko polskie władze, ale również niemieccy ekolodzy, miejscowi rolnicy i Bundeswehra. Kiedy się spotykamy, ma już zebranych 16 segregatorów z projektami, mapami i skargami. Łącznie do urzędu górniczego wpłynęło prawie 200 stanowisk od różnego rodzaju instytucji i osób prywatnych. Wiele z nich żąda zasadniczych zmian w inwestycji, a nawet jej zatrzymania. Na każdą z tych opinii Triller będzie musiał znaleźć odpowiedź. W branży górniczej pracuje od ponad 30 lat, ale decyzja w sprawie Nord Stream 2 będzie najważniejsza w jego karierze.
W lipcu w urzędzie górniczym odbyło się wysłuchanie wszystkich, którzy uważają, że budowa niemieckiej części rosyjskiego gazociągu dotyczy ich interesów. W tej procedurze wzięło udział ok. 200 osób i zajęła ona cały tydzień. W tym samym czasie w Waszyngtonie amerykański Kongres przyjął ustawę o sankcjach wobec Rosji. Bezpośrednio odnosi się ona też do gazociągu Nord Stream 2. Zapowiada, że USA będą nadal „sprzeciwiać się rurociągowi Nord Stream 2 ze względu na jego szkodliwy wpływ na bezpieczeństwo energetyczne Unii Europejskiej, rozwój rynku gazu w Europie Środkowej i Wschodniej oraz reformy energetyczne na Ukrainie”. Dokument przewiduje, że prezydent Ameryki może nałożyć sankcje na firmy, które wspierają budowę rurociągów umożliwiających Rosji eksport surowców energetycznych. Te przepisy ostro skrytykowali politycy w Rosji i Niemczech oraz sam Donald Trump. Po kilku dniach wahania amerykański prezydent ostatecznie ustawę podpisał, ale nie jest jasne, czy kiedykolwiek zechce skorzystać z nowych uprawnień.
– Sprawdzamy konsekwencje prawne amerykańskiej ustawy o sankcjach – odpowiada Steffen Ebert, rzecznik Nord Stream 2, kiedy pytam go o zagrożenia dla powstania gazociągu. Ma on kosztować 10 mld euro, co po połowie zamierzają sfinansować rosyjski Gazprom oraz pięć koncernów z Europy. Decyzje w Waszyngtonie sprawiły, że szefowie francuskiego Engie (dawne GDF Suez) nieoficjalnie zasygnalizowali możliwość wycofania się z projektu. Odmienne stanowisko przyjęły niemieckie Uniper i Wintershall, które opowiadają się za budową rurociągu i nie chcą dopuścić, by „biznesowy projekt stał się ofiarą geopolityki”.
– Niech pan zwróci uwagę, że w ustawie zapisane jest, że „prezydent, w koordynacji z sojusznikami Stanów Zjednoczonych, może wprowadzić sankcje” – mówi Ebert. Nie musi dodawać, że zdecydowanie sprzeciwiają się im niemieckie władze i że Berlin będzie bronił interesów rodzimych koncernów. Na każdym politycznym szczeblu w Niemczech widać wiele wpływowych osób, którym zależy na powstaniu Nord Stream 2. Ostatnio nawet kanclerz Angela Merkel, która dotąd publicznie zachowywała neutralność w tej sprawie, opowiedziała się przeciwko planom Komisji Europejskiej, która zamierza negocjować z Rosją zasady działalności tego gazociągu Gazpromu.
Prawie wcale nie przeszkadza
Tak jak Nord Stream, który ukończono w 2012 r., również ten rurociąg ma pompować co roku 55 mld m sześc. gazu z Rosji do Niemiec. To ponad dziesięciokrotnie więcej, niż jest w stanie teraz przyjąć polski terminal LNG w Świnoujściu. Gdy zaczną działać obydwie nitki rurociągu, Moskwa będzie mogła eksportować drogą morską 80 proc. gazu sprzedawanego w UE, a Niemcy staną się centralnym placem targowym dla rosyjskiego surowca w Europie. Podobnie jak poprzednio, również Nord Stream 2 ma zostać położony na dnie Bałtyku niedaleko wybrzeży Finlandii, Szwecji i Danii. Dzięki temu inwestorzy nie muszą zabiegać o zgody w Polsce i krajach bałtyckich, które sprzeciwiają się projektowi.
To, co różni dwie wersje Nord Streamu, to struktura własnościowa. Pierwszy jest w 51 proc. własnością Gazpromu, a reszta udziałów należy do czterech europejskich koncernów. Z kolei w przypadku Nord Stream 2 wyłącznym właścicielem jest rosyjski gigant gazowy, a europejskie firmy są jedynie partnerami finansowymi. Nowy gazociąg ma być gotowy w 2019 r., akurat wtedy, kiedy wygasają umowy o tranzycie rosyjskiego gazu przez Ukrainę.
Projekt polityczny? Ebert odrzuca ten zarzut i wskazuje, że Nord Stream 2 to przedsięwzięcie biznesowe, które ma wsparcie rządu RFN. Przedstawia grafikę, według której za 20 lat Europie będzie brakować 120 mld m sześc. gazu i tę lukę będą mogły wypełnić tylko nowe dostawy z Rosji oraz gaz płynny sprowadzany statkami m.in. z Kataru i USA. – Obydwa źródła zaopatrzenia uzupełniają się. Jeśli jednak Europa popełni ten błąd i skoncentruje się na dostawach LNG, wówczas znajdzie się w sytuacji wojny cenowej z Azją. Państwa azjatyckie będą bowiem potrzebować coraz więcej gazu i dostawcy zażądają wyższych cen – mówi rzecznik Nord Stream 2. Ebert dobrze zna polskie zastrzeżenia i wie, jakich używać argumentów. Kilka lat temu pracował już przy pierwszym bałtyckim rurociągu Gazpromu.
Mimo że polityczne otoczenie wokół gazociągu nie jest jasne, a inwestor nie ma wszystkich wymaganych zgód, przygotowania do budowy idą pełną parą. Codziennie dwa wielkie transporty kolejowe przywożą na wyspę Rugia rury. Każda z nich ma półtora metra średnicy i waży 12 ton. W sumie zebrano ich tam ponad 45 tys. Już od lipca wynajęta przez Rosjan malezyjska spółka Wasco zalewa je betonem. Stają się wtedy dwa razy cięższe, co ma im pozwolić stabilnie leżeć na dnie Bałtyku. Później rury transportowane są do Szwecji i Finlandii, gdzie będą czekać, aż spółka Gazpromu otrzyma wszystkie oficjalne zgody. Ma się to stać najpóźniej na początku przyszłego roku. Dzięki temu w maju mogłaby się rozpocząć właściwa budowa, która potrwa kilkanaście miesięcy. Na dotychczasowe przygotowania wydano już ponad 4,5 mld euro, czyli prawie połowę planowanych kosztów.
– W żaden sposób nie pozwolę, by terminarz inwestora wpłynął na decyzję urzędu – zapewnia Thomas Triller. – Zgodę na budowę w Niemczech wydamy dopiero wtedy, kiedy wszystkie wątpliwości zostaną rozwiane. Obecne prace odbywają się wyłącznie na ryzyko inwestora – mówi stanowczo. Z jednej strony Triller wie, że na pewno znajdzie się ktoś, kto zaskarży jego decyzję do sądu administracyjnego i sędziowie sprawdzą, czy on i jego urzędnicy postępowali prawidłowo. Z drugiej strony podlega on bezpośrednio ministerstwu ds. energii i infrastruktury landu Meklemburgia-Pomorze Przednie, któremu na rosyjskiej inwestycji bardzo zależy.
Kiedy w lipcu w Stralsundzie odbywały się wysłuchania stron, dyskusjom nie mogli przysłuchiwać się dziennikarze. Jedyne informacje, które docierały wtedy do opinii publicznej, pochodziły od rzeczniczki landowego ministerstwa ds. energii. Z jej komunikatów wynikało m.in., że „rolnicy przedstawili swoje zastrzeżenia”, a „Nord Stream 2 prawie wcale nie przeszkadza rybakom”. Powołując się na anonimowego biologa pracującego dla rosyjsko-europejskiego konsorcjum, donosiła, że „w 2013 r. pierwsza nitka była całkowicie oblepiona małżami, które zwabiały ryby”. Dzięki temu „ta trasa w wyłącznej niemieckiej strefie ekonomicznej stała się ulubionym miejscem połowów” – pisała niemal z euforią w swoim komunikacie przedstawicielka resortu.
Rura szkodzi Świnoujściu
– W ten sposób ministerstwo wpływa na decyzje podległego mu urzędu. To wątpliwa pod względem prawnym praktyka – krytykuje działania władz regionalnych Jochen Lamp, szef biura organizacji ekologicznej WWF w Stralsundzie. W jego ocenie wyliczenia przedstawiane przez Nord Stream 2 nie są wiarygodne. Wskazuje on, że według planów gazociąg ma przebiegać przez obszar chroniony Natura 2000, co zagraża m.in. nielicznej już populacji bałtyckich morświnów. Poza tym Rosjanie zamierzają wkopać rury, które będą kładli w sąsiedztwie niemieckiego wybrzeża, co uwolni z morskiego dna tony zanieczyszczeń, m.in. fosforu. Rekompensatą dla środowiska ma być zaprzestanie intensywnego rolnictwa na okolicznych terenach, ale w skuteczność tych metod Lamp nie wierzy. – Przecież duża część wód z terenów, które według planów Gazpromu mają być ugorowane, odpływa w zupełnie innym kierunku. To, że nie będą one zawierały już nawozów sztucznych i środków ochrony roślin, nie będzie miało żadnego wpływu na zatokę, gdzie zostanie zbudowany Nord Stream 2. Chyba że za kilkadziesiąt lat – mówi mi.
Jeszcze bardziej niż protesty ekologów dotkliwy jest dla inwestorów sprzeciw rolników z Rugii. Spółka Gazpromu planowała, że wykupi lub wydzierżawi od nich tysiąc hektarów ziemi, które będą leżeć odłogiem lub na których wypasano by bydło. Dzięki temu miałaby argument wobec urzędników, że w realny sposób zrekompensowała szkody wyrządzone przyrodzie. Właśnie tego typu działań wymaga niemiecka ustawa o ochronie środowiska. Te plany zaskoczyły i oburzyły rolników na Rugii, z którymi nikt nie konsultował pomysłu. Sytuacji nie poprawiły oferty firmy Gazpromu, która proponowała im ceny o 10 proc. wyższe od rynkowych, względnie umowy dzierżawy na 25 lat. „Nie oddamy ziemi Nord Stream 2” – pod tym hasłem protesty rolników trwają już od kilku miesięcy. Na wysłuchaniu w urzędzie górniczym zjawiło się kilkudziesięciu z nich i niemal każdy kolejno przedstawiał takie właśnie stanowisko. Ich sprzeciw rzeczniczka meklemburskiego ministerstwa zrelacjonowała jako „zastrzeżenia”. Ponadto w swoim komunikacie napisała, że inwestor „ma skonkretyzować swoje działania z uwzględnieniem odbytej dyskusji”.
Steffen Ebert podkreśla, że wykup ziemi od rolników będzie odbywał się wyłącznie na zasadzie dobrowolności. Nie jest to jednak istotne ustępstwo ze strony Gazpromu, bo w gorącym okresie kampanii wyborczej do Bundestagu Angela Merkel i każdy z pozostałych kandydujących w tym regionie polityków musiałby zaprotestować przeciw wywłaszczaniu gospodarzy. Mało realne byłoby to także po wyborach. Zbyt żywa jest jeszcze pamięć o takich praktykach z czasów NRD. Przed wakacjami z rolnikami spotkała się kanclerz i obiecała im wsparcie. Na wszelki wypadek wielki transparent przeciw Nord Stream 2 zawieszono na przyczepie przy głównej drodze na Rugii, gdzie co roku przyjeżdża kilka milionów turystów. „Jeden hektar pszenicy to mąka na 9 tys. chlebów” – tłumaczą przyjezdnym wagę problemu rolnicy.
O tym, jak regionalne władze starają się o to, by nie psuć atmosfery wokół inwestycji Gazpromu, świadczy komunikat z dnia, kiedy w Urzędzie Górniczym w Stralsundzie opinię o gazociągu przedłożyli przedstawiciele Bundeswehry. „Dyskutowano kwestie planowania przestrzennego. Chodzi m.in. o to, żeby odstęp między nitkami pierwszego Nord Streamu a Nord Streamu 2 wynosił tysiąc metrów” – informowała rzeczniczka ministerstwa ds. energii. W jednym zdaniu dodała, że „dyskutowano również sprawy obronności kraju”. W ten lakoniczny sposób opisała kilkugodzinne obrady, podczas których reprezentanci Bundeswehry zgłosili wiele krytycznych uwag do inwestycji Gazpromu.
Podobnie jak wcześniej, również nowy rosyjski gazociąg ma zostać położony w tej części Zatoki Pomorskiej, gdzie ćwiczenia artyleryjskie przeprowadza niemiecka marynarka wojenna. – Obecnie musimy zachowywać korytarz bezpieczeństwa do gazociągu Nord Stream, co prowadzi do ograniczenia wymaganych regulaminem ćwiczeń, czego nie można określić jako niewiele znaczące. Okresowo były wykorzystywane wyłącznie działa małego kalibru – w ten dość dyplomatyczny sposób rzecznik urzędu Bundeswehry ds. infrastruktury wyjaśnia mi sytuację.
Ale skoro już doszło do pierwszej budowy, to dlaczego niemieckiej marynarce przeszkadzają nowe rosyjskie rury? Ze słów rzecznika wynika, że Nord Stream 2 jeszcze bardziej ograniczyłby możliwość ćwiczeń, co „utrudniłoby proces szkolenia”. W związku z tym niemiecka marynarka zgłosiła kilka postulatów, które dotyczą m.in. trasy przebiegu gazociągu. Chce również sprawdzić jego odporność na wybuchy i uderzenia pocisków. Wojskowi zażądali więc do testów trzech jednometrowych kawałków rur, z których będzie zbudowany Nord Stream 2 – dokładnie takich jak te, które codziennie przywożone są na Rugię.
Spółka Gazpromu nie chce o tym słyszeć. Tłumaczy, że posiada ekspertyzy międzynarodowej firmy DNV GL, które wykluczają możliwość uszkodzeń gazociągu podczas ćwiczeń artyleryjskich. Poza tym druga nitka zostanie zbudowana dokładnie tak jak pierwsza, a przy pierwszej wszystko było w porządku. Przedstawiciele Bundeswehry wolą nie komentować tych odpowiedzi. Czekają na decyzje urzędu górniczego i dopiero wtedy mają zdecydować co dalej.
Czy wobec tak licznych zastrzeżeń Nord Stream 2 ma w ogóle szansę powstać? Krytyczne uwagi zgłosiła przecież w Stralsundzie również polska delegacja, która wykazywała, że nowy gazociąg uniemożliwi większym statkom wpływanie do Świnoujścia. – Jestem pewny, że otrzymamy wszystkie wymagane zgody – zapewnia Steffen Ebert. Dowodzi on, że polskim portom nie szkodzi ani poprzedni, ani nowy rosyjski gazociąg. Jego zdaniem statki płynące do Świnoujścia mogą w razie potrzeby korzystać z nieco innego szlaku morskiego, co wydłuży ich trasę o pół godziny, a „to w żegludze morskiej jest niczym”.
Bardzo możliwe, że właśnie tych argumentów użyje wobec polskich postulatów dyrektor Thomas Triller. Trudniej będzie mu zdecydować o zastrzeżeniach ekologicznych. Za pierwszym razem Gazprom i jego partnerzy nie byli w stanie zrealizować planów środowiskowych. Ostatecznie wpłacili kilkadziesiąt milionów euro na fundacje działające na rzecz ochrony Bałtyku. – Teraz na pewno na to się nie zgodzimy – twardo deklaruje Thomas Lamp. Zapowiada też, że WWF ani inne organizacje z nią współpracujące nie wezmą tym razem pieniędzy, które pozwoliłyby Gazpromowi wykupić się od działań na rzecz przyrody. – W ostateczności pójdziemy do sądu i wymusimy prawidłowe sprawdzenie wszystkich skutków tej budowy – mówi. Mogłoby to potrwać nawet lata, a terminarz inwestycji jest bardzo napięty. Już na wiosnę mają przypłynąć na Bałtyk specjalne statki, które Gazprom wynajął do kładzenia rur. Jeden dzień ich pracy kosztuje milion euro i tyle samo trzeba płacić za ewentualne przestoje.
Arytmetyka pomoże ekologom
Co na te wątpliwości Nord Stream 2? Kiedy pytałem o to rzecznika spółki Gazpromu, nie podawał konkretów, ale zapewniał, że firma ma pomysły na to, by poradzić sobie z żądaniami ekologów i spełnić wymogi ustawy o ochronie środowiska. Niedawno okazało się, że sposobem na spełnienie norm ekologicznych jest rozszerzenie obszaru chronionego Natura 2000. W sierpniu meklemburskie ministerstwo ds. rolnictwa i środowiska zwróciło się do wybranych gmin z pismem, w którym zapowiada powiększenie tego obszaru o 50 ha i wprost podaje, że ma to związek z budową Nord Stream 2, która „bez tego działania prawdopodobnie nie uzyskałaby zezwoleń z niezbędnym bezpieczeństwem prawnym”. Mimo że te przyszłe tereny chronione znajdują się po przeciwnej stronie wyspy Rugia niż lokalizacja inwestycji Gazpromu, to do przeliczników środowiskowych będzie można wliczać te dodatkowe hektary. W ten sposób arytmetyka ma pomóc ekologii.
– To świadczy o tym, że plany budowy Nord Stream 2 nie otrzymałyby zgody w obecnych warunkach i w ten sposób „legalizuje” się projekt. To skandaliczne podejście. Poza tym propozycja ministerstwa nie obejmuje tych siedlisk, które powinno się chronić – komentuje Jochen Lamp z WWF. Jego fundacja żąda, by postępowanie w sprawie zgód dla spółki Gazpromu do końca było prowadzone według obecnych warunków i żeby dopiero później uzgodniono ewentualne poszerzenie obszarów chronionych. – A w taki sposób ministerstwo środowiska rozkłada czerwony dywan dla błędnej decyzji, która jest podejmowana pod polityczną presją – gorzko zauważa Lamp.
W ocenie Benjamina Fischera, szefa lokalnego dodatku gazety „Ostsee-Zeitung” w Stralsundzie, naciski polityczne są teraz i tak mniejsze niż wtedy, kiedy budowano pierwszą nitkę bałtyckiego gazociągu. – Wówczas znacznie silniej naciskały władze federalne w Berlinie. Liczyło się tylko to, żeby Nord Stream powstał. Teraz czegoś takiego nie ma – analizuje Fischer. Jego zdaniem inne jest też podejście inwestora. – Wcześniej wszystkie problemy rozwiązano pieniędzmi. Przy Nord Stream 2 obchodzą się z nimi znacznie oszczędniej – dodaje. Być może ma to związek z tym, że dziś giełdowa wycena Gazpromu jest ponad pięciokrotnie niższa niż w 2007 r.
Zarówno przy pierwszej, jak i drugiej inwestycji rosyjski gigant może liczyć na poparcie lokalnych polityków. Wspierają go, mimo że gazociąg nie tworzy miejsc pracy w regionie. W stacji przesyłowej pierwszego Nord Streamu na niemieckim wybrzeżu pracuje parę osób. Całość sterowana jest z miasta Zug w Szwajcarii, gdzie Gazprom zarejestrował spółkę odpowiedzialną za ten gazociąg. Tak samo będzie w przypadku nowej inwestycji.
– Na północy byłej NRD nie ma żadnego dystansu wobec Rosji. Stacjonowała u nas Armia Czerwona, uczyliśmy się w szkole rosyjskiego i być może stąd te sentymenty – zastanawia się Benjamin Fischer. Kiedy w 2014 r. po aneksji Krymu i rozpoczęciu wojny na Donbasie cała UE wprowadziła sankcje wobec Rosji, odpowiedzią landu Meklemburgii-Pomorza Przedniego był Dzień Rosji. Regionalne władze zorganizowały wtedy pierwszy kongres, na którym politycy i przedsiębiorcy omawiali możliwości rozwoju niemiecko-rosyjskiej współpracy gospodarczej. Honorowym mówcą był Gerhard Schröder, były kanclerz RFN i lobbysta Gazpromu.
Jak z taką presją może poradzić sobie skromny urzędnik? – Dziś bez protestów nie powstanie nawet żwirownia – wzdycha Thomas Triller. Dyrektor Urzędu Górniczego w Stralsundzie przypomina też z nostalgią w głosie, że „to przecież właśnie dzięki górnictwu Niemcy stały się gospodarczą potęgą”. Ale co wtedy, gdy zastrzeżenia obrońców przyrody okażą się silniejsze i nie będzie mógł wydać decyzji pozytywnej dla Gazpromu? – Pozostaję w kontakcie z moimi zwierzchnikami z ministerstwa ds. energii. Są oni na bieżąco informowani o przebiegu postępowania i gdyby rozstrzygnięcie miało być negatywne, będą o tym wiedzieć z odpowiednim wyprzedzeniem – odpowiada.