Rosja grozi wyłączeniem Ukrainy z państw tranzytowych. Takie posunięcie uderzyłoby nie tylko w Kijów, lecz także w interesy Polski, która chciałaby powstania gazowego hubu na granicy z Ukrainą.
Wybudowanie Nord Stream 2 rodzi realne zagrożenie przerwania tranzytu gazu przez Ukrainę. Według zapowiedzi Gazpromu do takiej sytuacji może dojść już za dwa lata. Właśnie wtedy ma zostać zakończona inwestycja biegnąca po dnie Bałtyku.
Wczoraj rząd Beaty Szydło zajął się przedłożonym przez ministra energii projektem stanowiska (opatrzonym klauzulą „zastrzeżone”) wobec gazociągu. Również wczoraj przeciw inwestycji wystąpiły organizacje ekologiczne Greenpeace i ClientEarth Prawnicy dla Ziemi. – Budowa rurociągu Nord Stream 2 stoi w sprzeczności z europejską polityką środowiskową i długofalowymi celami polityki klimatycznej i jako taka nie powinna być realizowana – komentował Robert Cyglicki.
W przypadku Polski taktyka walki z inwestycją na forum Unii Europejskiej może być właśnie mieszanką chwytliwych w Brukseli argumentów ekologicznych i antymonopolowych. Warszawa przekonuje, że Gazprom, oddając do użytku rurę, zdobędzie dominującą pozycję w Europie. Do tego zdewastuje biosferę Bałtyku.
Wstępne koszty budowy Nord Stream 2 szacowane są na 9 mld euro. W scenariusz sfinalizowania inwestycji w dwa lata i pozbawienie Ukrainy statusu państwa tranzytowego nie wierzy Ihor Prokopiw, wiceminister energetyki i przemysłu węglowego Ukrainy. W jego ocenie budowa nie zakończy się w zakładanym czasie.
– Nie sądzę, by zapowiedzi Rosjan dotyczące wstrzymania tranzytu w 2019 r. zostały wcielone w życie – mówił w rozmowie z DGP. Podobnego zdania jest Ołena Pawłenko, prezes firmy doradczej DiXi Group. Jak wskazuje, z technicznego punktu widzenia niemożliwe jest nagłe przeniesienie całego tranzytu w jednym czasie.
– Gazprom ma już podpisane umowy i kontrakty wykraczające czasowo poza 2019 r. z określonymi miejscami odbioru, np. na zachodniej granicy Ukrainy – podkreśla Pawłenko. Ekspertka dodaje, że w Unii Europejskiej zapotrzebowanie na surowiec nie zmaleje, a może wzrosnąć. Przekonuje, że w 2030 r. znajdą się nabywcy na ok. 5 mld m sześc. gazu w UE. Nie pokryją tego alternatywne dostawy (m.in. te przez Nord Stream 2). – Jeśli ukraiński system przesyłowy zostanie wyłączony, Rosja nie będzie w stanie zaspokoić potrzeb unijnych, a to będzie dla niej ekonomicznie nieopłacalne – dodaje Pawłenko.
Ewentualne zamrożenie przesyłu przez Ukrainę odbije się na budżecie tego kraju. Rocznie na tranzycie rosyjskiego surowca władze w Kijowie (m.in. na opłatach przesyłowych) zarabiają ok. 2 mld dol. Te pieniądze są inwestowane głównie w rozbudowę infrastruktury przesyłowej. Jeśli zabraknie środków na ten cel, ucierpią polsko-ukraińskie zamysły związane z budową hubu gazowego. Obecnie planowana jest rozbudowa połączeń gazowych na naszej wschodniej granicy. Plany projektowe związane z interkonektorem na przejściu w Hermanowicach są gotowe. Po naszej stronie granicy wystarczy wybudować 1,5 km odcinka gazociągu. Po stronie ukraińskiej aż 110 km.
Według Serhija Makohona, wiceprezesa zarządzającej infrastrukturą przesyłową spółki Ukrtanshaz, budowa gazociągu może ruszyć za 4–5 lat. Problem w tym, że takie deklaracje padają regularnie od czasu wizyty Ewy Kopacz w Kijowie zimą 2015 r. i nie idą za tym żadne działania. Kwestia budowy Nord Stream 2 nie ma tutaj nic do rzeczy.
– Musimy przekonać nasze władze, że w ten sposób zapewniamy bezpieczeństwo energetyczne kraju – zaznacza Makohon.
To deklaracja zaskakująca. Wydawałoby się, że podczas spotkania ówczesnych premierów Arsenija Jaceniuka i Ewy Kopacz panowała zgoda co do tego, że interkonektor zwiększa bezpieczeństwo energetyczne Ukrainy.
W ocenie Macieja Woźniaka, wiceprezesa PGNiG, z naszego punktu widzenia korzystne jest, by gazowe połączenie między naszymi krajami powstało jak najszybciej. Polska mogłaby wówczas eksportować przez Hermanowice surowiec na Wschód.
Ewentualne zaprzestanie tranzytu niesie ze sobą jeszcze jeden poważny problem, na który zwraca uwagę Geogr Zachmann, ekspert brukselskiego think thanku Bruegel. Jego zdaniem Nord Stream 2 może z jednej strony wpłynąć na wzrost konkurencyjności dostaw w Europie Zachodniej. Pojawi się bowiem alternatywa dla gazu norweskiego czy LNG. Równocześnie może dojść do dyskryminacji cenowej w Europie Wschodniej. Zdaniem Pawłenki problem ten będzie dotyczył przede wszystkim odbiorców na wschód od Odry.
– Wszystko przez tak zwane wąskie gardła, które mogą powstać przez Nord Stream 2 i odcięcie Ukrainy od tranzytu rosyjskiego gazu. Surowiec będzie po prostu przesyłany do państw Europy Zachodniej, ale nie będzie technicznej możliwości, by przesłać go w drugą stronę, czyli na Wschód – mówi Zachmann.
Obecnie tranzytem idzie nawet do 100 mld m sześc. surowca, ale bez możliwości rewersu gaz będzie zdecydowanie trudniej i zapewne drożej transportować w kierunku wschodnim, w tym do naszej części regionu. To otwiera Gazpromowi furtkę do dyktowania warunków i zachowania pozycji monopolisty w Europie.
Co więcej, Niemcy, którzy naciskają na budowę Nord Stream 2, po ukończeniu inwestycji uzależnią się od rosyjskiego gazu w jeszcze większym stopniu. Według wyliczeń ekspertów obecnie Berlin uzależniony jest od importu rosyjskiego gazu w 40 proc. Po wybudowaniu Nord Stream 2 ten współczynnik wzrośnie do ponad 60 proc.