W poniedziałek prezydent podpisał projekt ustawy, który zakłada niższy wiek emerytalny - 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Chętni będą mogli pracować dłużej. Ustawa z 2012 r. wydłuża wiek emerytalny do 67 lat i stopniowo zrównuje go dla obu płci.

Duda wyraził nadzieję, że ustawa zostanie uchwalona jeszcze w tej kadencji Sejmu, bo - jak mówił - koalicja rządząca pokazała, że potrafi uchwalać ustawy w sposób bardzo szybki. Dodał jednak, że jeżeli tak się nie stanie, po wyborach ponownie wniesie projekt ustawy.

Ekonomista prof. Ryszard Bugaj powiedział, że ma mieszane uczucia co do prezydenckiej propozycji. Zwrócił uwagę, że nowy ruch w kwestiach emerytalnych jest potrzebny, ale propozycja prezydenta, oprócz wcześniejszego wieku przechodzenia na emeryturę, nie dotyka wielu innych, ważnych z punktu widzenia wypłat emerytur spraw. Wymienił m.in. kwestie dotyczące wypłat emerytur dla samozatrudnionych, rolników, czy limitu oskładkowania.

- Jeżeli dobrze rozumiem ten projekt, to nie jest usunięta zasada, że wielkość świadczenia jest proporcjonalna do zgromadzonego kapitału emerytalnego. To by oznaczało, że ci którzy będą przechodzić na wcześniejsze emerytury, mieliby bardzo niskie te emerytury - wskazał profesor.

- Jakieś świadczenia we wcześniejszym wieku powinny być niższe, albo powinien istnieć jakiś mechanizm, który przeciwdziałałby takiej sytuacji, która jest możliwa szczególnie wśród samozatrudnionych. Przechodzi na wcześniejszą emeryturę, ona jest niska, ale interes dalej prowadzi. Z punktu widzenia rynku pracy to jest okoliczność korzystna, nie ma ubytku siły roboczej. Ale taka sytuacja z punktu widzenia funduszy ubezpieczeniowych jest niebezpieczna. Dziwię się, że prezydent nie podjął żadnych szerszych zmian - podkreślił Bugaj.

Ekonomista zwrócił uwagę na - jego zdaniem kluczową sprawę - jaką jest proporcjonalność świadczeń do zgromadzonego kapitału.

- Jeżeli ma się świadczenie proporcjonalne do kapitału, to ludzie zamożniejsi są de facto dotowani przez uboższych, dlatego że ludzie zamożniejsi statystycznie dłużej żyją. Wyjmują oni z systemu w proporcji do swojego kapitału znacznie więcej, niż ludzie z dołu. Koniecznie trzeba by było wprowadzić jakąś delikatną degresję wysokości świadczeń względem kapitału. To by dało pewien luz w funduszach ubezpieczeniowych - ocenił ekspert.

Bugaj zwrócił też uwagę, że propozycja prezydenta nie dotyka kwestii świadczeń emerytalnych dla rolników.

- Ogromna rzesza rolników rzeczywiście nie jest w stanie płacić za siebie składki i ich emerytura w zasadzie jest zasiłkiem socjalnym, no ale są też rekiny, którym fundujemy emerytury - zaznaczył.

Według profesora problem dotyczy także samozatrudnionych, którzy płacą składkę od podstawy 60 proc. prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia. Jego zdaniem ten poziom powinien być obniżony do 50 proc., a składka liczona od rzeczywistego dochodu.

- Propozycja prezydenta nie dotyka też limitu oskładkowania. Jest on w Polsce bardzo niski, bo maksymalna wysokość oskładkowanej płacy wynosi tylko 2,5-krotność średniego wynagrodzenia. Nie brakuje menedżerów, którzy już w lutym przestają płacić składkę i dostają podwyżkę do końca roku w wysokości kilkunastu tysięcy miesięcznie - zauważył.

- Trochę niestety nasuwa się takie powiedzenie, że ta góra urodziła mysz - ocenił Bugaj.

Za absurdalny uznał pomysł, aby jeszcze ten parlament zajął się propozycją prezydenta. "Nie dlatego, że to jest technicznie niemożliwe, tylko dlatego, że jest to niecelowe" - zaznaczył. Uchwalanie ustaw w kilka dni przez Sejm i Senat uznał za "złe precedensy, których nie należy kontynuować".

- Na szczęście prezydent powiedział, że tę ustawę ponowi po wyborach. Chciałoby się, żeby do kwestii emerytalnej wrócić bardzo generalnie, a nie czysto formalnie - podkreślił profesor.