Coroczna waloryzacja świadczeń ma umożliwić zachowanie realnej ich wartości w stosunku do inflacji. Kluczową sprawą jest tu procentowy wskaźnik waloryzacji. Jest to średnioroczny wskaźnik cen towarów i usług dla gospodarstw domowych emerytów i rencistów w poprzednim roku (według GUS wynosi on 3,9 proc.) zwiększony o co najmniej 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia (według GUS wynosi on 1,7 proc.).

– W konsekwencji procentowy wskaźnik waloryzacji wyniesie 104,24 proc. – tłumaczy Łukasz Kozłowski z Federacji Przedsiębiorców Polskich.
To więcej niż zakładał rząd, który przewidywał, że emerytury nominalnie wzrosną o 3,84 proc. Dlatego też zaproponował wcześniej minimalną kwotę podwyżki na poziomie 50 zł.
– Od pewnego czasu można było jednak przypuszczać, że procentowy wskaźnik waloryzacji będzie wyższy niż rządowe założenia z projektu ustawy budżetowej. Prognozy opierały się bowiem na danych z połowy roku – mówił ekspert.
Podobnie uważa dr Antoni Kolek z Pracodawców RP. – Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wskaźnik zaproponowany przez rząd jest zaniżony. Już sama inflacja emerycka była wyższa. Poza tym patrząc tylko na dane dotyczące wynagrodzeń, można było być pewnym, że wskaźnik waloryzacji będzie wyższy – mówi ekspert.
Łukasz Kozłowski wskazuje, że wyższy procentowy wskaźnik wzrostu świadczeń ogranicza mechanizm waloryzacji mieszanej, bo wskaźnik procentowy staje się korzystniejszy dla większego odsetka świadczeniobiorców. – W przypadku tegorocznej waloryzacji nawet dla najniższej emerytury korzystniejsza jest waloryzacja procentowa od kwotowej (50,88 zł wobec gwarantowanych 50 zł) – wyjaśnia.
Doktor Kolek zwraca uwagę, że wzrost wskaźnika to dodatkowy 1 mld zł. Podkreśla jednocześnie, że to nie rząd wpłynął na podniesienie waloryzacji świadczeń.
– Ten wskaźnik obliczany jest na podstawie danych publikowanych przez GUS. Rząd miał możliwość jego zwiększenia, gdyby przyjął wskaźnik wyższy niż 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia, ale tego nie zrobił – wskazuje.