Dla przeciętnego Polaka zwrot „związek zawodowy” kojarzy się albo z chlubną historią „Solidarności”, albo z wąsatym robotnikiem, który i petycję w dowolnej sprawie podpisze, i oponę przed kancelarią premiera podpali.
W dobie młodego polskiego kapitalizmu przynależność związkowa straciła na atrakcyjności. Od wojenek w sprawach socjalnych bardziej liczy się przecież utrzymanie etatu na trudnym rynku pracy, zdobycie wykształcenia, samorealizacja zawodowa. W cenie jest skuteczność, a tej dzisiejszym centralom związkowym brakuje, co pokazało np. spokojne podwyższenie wieku emerytalnego do 67. roku życia. Punktem kulminacyjnym protestów przeciwko tej zmianie były nieśmiałe próby uwięzienia posłów w budynku sejmowym zakończone – co było z góry jasne – fiaskiem. Gdyby taka zmiana miała wejść w życie we Francji, strajk generalny unieruchomiłby pewnie państwo na kilka dni, a parę paryskich przedmieść stanęłoby w płomieniach.
To jednak złudna opinia. Bo silnym związkom tak samo jak Paryż ulega też Warszawa. Różnica polega jedynie na tym, że w Polsce potężne organizacje związkowe mają tylko nieliczne grupy zawodowe, w tym np. górnicy i nauczyciele. I – kosztem całej reszty zatrudnionych – cieszą się przywilejami, których kolejne rządy boją się im odebrać. Ileż to razy i ile już lat przygotowywane są projekty zmiany przepisów ograniczające prawo do emerytur górniczych lub reformujące Kartę nauczyciela. Nie chcąc się narażać obu tym grupom zawodowym, rząd sam blokuje te prace, wymyślając kolejne przeszkody, wydłużając negocjacje, zlecając kolejne wieloletnie badania i analizy i organizując kolejne podsumowania, z których nic nie wynika. Ostatnim przykładem takiego działania jest pomysł resortu gospodarki, aby to sami związkowcy z kopalni ustalali, jaka praca pod ziemią uprawnia górników do wcześniejszego świadczenia.
Tymczasem pracownicy kopalni nadal mają swoje uprawnienia emerytalne, a nauczyciele – niskie pensum i długie urlopy. Może więc wszyscy porzućmy wreszcie nieżyciowe pomysły uzdrawiania finansów publicznych czy obniżania kosztów pracy. Zapiszmy się do nieatrakcyjnych dziś związków i wszystkim będzie dobrze. Uległa Warszawa, tak jak Paryż, warta jest przecież mszy.