Polacy za mało oszczędzają na emeryturę! – grzmią nagłówki gazet i różnej maści komentatorzy. Często przywołują nawet jakieś dane, np. że mało kto ma w Polsce IKE czy IKZE i że gospodarstwa domowe niewiele pieniędzy trzymają w bankach na depozytach.
W tezach o zbyt niskich oszczędnościach pewnie jest wiele racji: generalnie za mało robimy wszystkich ważnych, acz nieszczególnie ekscytujących rzeczy. Za mało ćwiczymy, niezdrowo się odżywiamy, nie czytamy (np. instrukcji obsługi). Ale podobnie jak w przypadku tych innych ważnych, potrzebnych rzeczy nie sposób nie zapytać: a skąd wiecie, że za mało?
Pytanie o wielkość oszczędności emerytalnych nie jest tak trywialne, jak mogłoby się zdawać, bo w Polsce nie istnieją systematyczne źródła badania majątku obywateli, w szczególności zaś niczego nie wiemy o motywacjach stojących za danym jego poziomem i strukturą. Zróbmy mały inwentarz źródeł.
Jest Badanie Budżetów Gospodarstw Domowych – ponad 30 tys. gospodarstw domowych przez miesiąc szczegółowo informuje ankieterów GUS o swoich przychodach i wydatkach. Jeśli pod koniec miesiąca zostają im niewydane dochody, nazywamy je oszczędnościami. Jak długa historia tego badania, nadwyżkę finansową na koniec miesiąca ma 80 proc. gospodarstw domowych – tylko 20 proc. gospodarstw o najniższych dochodach kończy miesiąc na zerze lub na minusie. Tylko że pieniądze odłożone na koniec miesiąca mogą być na nowy samochód czy najbliższe wakacje – wtedy cztery miesiące odkładamy, a piątego realizujemy ten większy, wymagający planowania zakup. Oszczędności emerytalnych przybyło zero.
Poza tym to, ile oszczędzamy, jest nie mniej ważne od tego, czy w ogóle to robimy. To zaś nie zależy wprost od dochodów, lecz preferencji co do tego, jaką część dochodów zamierzamy odłożyć na przyszłość.
Jest też Badanie Zasobności Gospodarstw Domowych realizowane raz na kilka lat przez GUS i NBP. To też badanie ankietowe, ale zamiast o niewydane środki na koniec miesiąca ankieterzy pytają o majątek: mieszkania, środki na depozytach i w innych aktywach finansowych, kredyty, duże składniki ruchome majątku. Ankietowani muszą sami ocenić, ile warte jest ich mieszkanie czy dom. Najzasobniejszą grupą społeczną w Polsce okazują się rolnicy (i emeryci): mają majątek i relatywnie rzadko go zadłużają. Pozostałe gospodarstwa domowe, nawet gdy mają majątek, najczęściej mają też kredyty. Kłopot z tym badaniem jest taki, że ma krótką historię, więc wiemy tylko, ile Polacy „mieli” w jednym czy drugim roku. Nie wiemy, jak budują majątek. Gospodarstwo 30-latków, którzy właśnie kupili na kredyt mieszkanie, nie ma praktycznie żadnego majątku netto, bo wartość kredytu jest często bliska wartości nieruchomości.
Po co badania ankietowe, skoro wiemy, ile Polacy trzymają na depozytach w bankach? Przecież nadwyżkę przychodów nad wydatkami gdzieś trzeba trzymać! Otóż nie. Weźmy tych 30-latków: mogą wziąć kredyt na większe mieszkanie czy dom, zakładając, że do momentu przejścia na emeryturę a) spłacą kredyt, b) wartość ich mieszkania wzrośnie o więcej, niż muszą spłacić w ratach kredytu, c) sprzedadzą to mieszkanie czy dom i kupią sobie mniejsze (tańsze) na własne potrzeby na emeryturze, resztę przeznaczając na bieżącą konsumpcję. Takie gospodarstwo może nie mieć nadwyżki dochodów nad wydatkami (bo raty) i niewiele trzymać w banku aż do emerytury. Przez 30–40 lat realne oszczędności emerytalne takiego gospodarstwa system bankowy widzi jako kredyt, a nie depozyt. Kredyt hipoteczny ma w Polsce prawie 20 proc. gospodarstw domowych w wieku produkcyjnym i nikt nie wie, jaka część tych kredytów to plan emerytalny (uświadomiony lub nie).
A co z tymi, którzy kredytu nie mają? Przeciętne gospodarstwo domowe w grupie w wieku 20–40 lat pochodzi z pokolenia, w którym rodziło się około 1,6 dziecka na kobietę (malejący udział rodzin 2+2 i rosnący udział rodzin 2+1). Każde dziecko ma więc perspektywę odziedziczenia 0,625 majątku swoich rodziców, czyli para 30-latków ma perspektywę odziedziczenia 1,25 majątku pokolenia rodziców, które z kolei w proporcji około 1:1 odziedziczy lub już odziedziczyło po swoich rodzicach. I jasne, że czasami ten spadek to nisko wydajna ziemia rolna o małym areale – ale czasami mieszkanie (lub dwa) w śródmieściu dużego, rozwijającego się miasta. Mając taką perspektywę – oraz przeciętnie zaledwie 1,4 dziecka na gospodarstwo – można zaplanować korzystanie z dochodów z wynajmu lub wręcz skonsumowanie na emeryturze przynajmniej kawałka tego odziedziczonego majątku. Więc ani depozyt, ani nawet kredyt: po prostu nieruchomości. Można też odziedziczyć po rodzicach biznes. Dane o nim jednak nie mówią za wiele. Niestety, wiele typów firm nie musi prowadzić pełnej księgowości, więc wartość majątku jest jedynie deklaratywna. Pozostałe mogą wyceniać majątek po jego wartości księgowej, a nie faktycznej, biznesowej.
Magazyn DGP z 31 października 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Tylko kilkanaście gospodarek na świecie ma wystarczające dane o majątkach obywateli, by być w stanie rzetelnie ocenić, na ile oszczędności gospodarstw domowych są zabezpieczeniem na emeryturę, a na ile niezbędne jest rozwijanie programów przeciwdziałających ubóstwu osób w starszym wieku. Polska do tej grupy nie należy. Więc o ile prawdopodobnie jako społeczeństwo palimy za dużo papierosów czy zarzadko uprawiamy sport – i prawdopodobnie za mało oszczędzamy, o tyle indywidualnych planów na to, jak ogarnąć kwestię emerytury, jest pewnie tyle, ile gospodarstw domowych. Nikt nie wie, jaki procent z tych planów i planików nie zaprzecza podstawowym prawom matematyki. Nikt też nie wie, jaki procent ludzi swój plan naprawdę realizuje, a jaki „zacznie od jutra”. Ale jeśli masz plan, czytelniku, i trzymasz się go, to nie ma co traktować poważnie czarodziejów opowiadających bajki o zbyt niskich oszczędnościach. To tak, jakby osoba niepaląca miała poważnie traktować apele o rzucanie palenia, a oddany biegacz miał rozważać włączenie się w akcję 5 tys. kroków. A jeśli planu nie masz? Nie ma przebacz, warto by coś rozsądnego wykombinować…