Wśród polityków obozu władzy trwa dyskusja na temat rozwiązań, które wesprą obecny system emerytalny.
W eksperckim zapleczu rządu pojawił się pomysł wprowadzenia podatkoskładki.
Chodzi o taką zmianę systemu, by w przypadku osób o najniższych dochodach najpierw pobierać pieniądze na ZUS, a dopiero po przekroczeniu pewnego poziomu dochodów – PIT. Miałoby to sprawić, że mniej zamożnym łatwiej będzie uzbierać składkę emerytalną i tym samym zmniejszy się liczba świadczeń minimalnych.
O takim pomyśle wspominał już w wywiadzie udzielonym DGP wicepremier Jarosław Gowin. Jak podkreśla inny z naszych rozmówców, jest to koncepcja konkurencyjna wobec idei uszczelniania składek ZUS, czyli oskładkowania umów o dzieło, czy likwidacji tzw. zbiegów ubezpieczenia. Rozwiązania uszczelniające płacenie składek zostały wpisane do tegorocznej aktualizacji Programu konwergencji, czyli planu działań w finansach publicznych. Jednak nie wiadomo, czy i kiedy takie mechanizmy wejdą w życie. Na razie jedynym pewnym ruchem w kwestiach emerytalnych jest rezygnacja PiS z zapowiedzianej likwidacji limitu składek na ubezpieczenia społeczne, czyli 30-krotności. Partia rządząca potwierdza sygnały, jakie w tej sprawie wysyłali wcześniej politycy koalicyjnego Porozumienia.
Ta kadencja może być kluczowa dla przyszłości systemu emerytalnego. W kampanii pojawił się postulat emerytury obywatelskiej. Występowało z nim Porozumienie Jarosława Gowina. Wspominał również o tym premier Mateusz Morawiecki. O gwarantowanej emeryturze minimalnej mówiła też Lewica. Eksperci powołują się na wyliczenia, z których wynika, że system w obecnym kształcie może wygenerować w okolicach 2050 r. bardzo dużą liczbę emerytur minimalnych. Ta perspektywa może się wydawać odległa, ale zgodnie z obecnym wiekiem emerytalnym prawo do świadczenia osiągną wtedy kobiety urodzone w 1990 r. oraz mężczyźni rocznik 1985. Jak najbardziej dotyczy to osób, które są już na rynku pracy.
Problem z ich emeryturami bierze się z późniejszego startu zawodowego oraz z tego, że dla wielu z nich początkiem kariery zawodowej były umowy śmieciowe. Czyli takie, od których składek emerytalnych się nie płaci lub są one niewielkie. Wreszcie wiek emerytalny został obniżony, więc ich składki na koncie w ZUS pracują dużo krócej.
Z tego powodu w obozie władzy trwają dyskusje nad tym, jak zwiększyć ich emerytalne oszczędności. – Eksperci Porozumienia proponują przekazywanie części lub całości PIT osób o najniższych zarobkach do ZUS jako składkę, by ich emerytury były wyższe – powiedział Jarosław Gowin we wczorajszym wywiadzie dla DGP. W podobny sposób wypowiada się szef Giełdy Papierów Wartościowych Marek Dietl. Czy ten pomysł różni się od obecnych regulacji?
Dziś składka emerytalna naliczana jest od podstawy wymiaru, czyli łącznych kosztów pensji brutto płaconej przez pracownika i pracodawcę. Wynosi ona 19,52 proc. podstawy wymiaru i jest płacona po 9,67 proc. przez pracodawcę i pracownika. Ale to składka od umów o pracę. W przypadku umów-zleceń jest ona uiszczana do wysokości minimalnego wynagrodzenia. Z kolei niektóre typy umów o dzieło nie wymagają jej opłacania. Natomiast w przypadku osób prowadzących działalność gospodarczą składka może być naliczana od przychodu, jeśli nie jest on wyższy od 30-krotności minimalnego wynagrodzenia albo jako ryczałtowa od 30 proc. wynagrodzenia minimalnego lub 60 proc. przeciętnego. O ile wysokości składki na ZUS, jak widać, mogą być różne, o tyle w każdym z tych przypadków stawka PIT jest identyczna.
To powoduje arbitraż, czyli możliwość wybierania przez pracodawcę bardziej korzystnych dla niego, czyli mniej kosztownych, form zatrudnienia. A ponieważ różnicy nie robi PIT, ale ZUS, to efektem arbitrażu jest wybieranie form zatrudnienia, które powodują, że na emerytalnym koncie zatrudnionego ląduje albo mała składka emerytalna, albo nie ma jej wcale. Tu zaczyna się emerytalny łańcuszek św. Antoniego. Ponieważ na początku kariery zawodowej na koncie lądują małe składki, to nawet mimo wysokiej waloryzacji – 9 proc. rocznie, stan konta przyrasta powoli. Ubezpieczony dochodzi do wniosku, że skoro w ZUS ma mało, to i tak lepiej, żeby więcej dostał na rękę, bo odłoży sobie prywatnie. Tym samym przyzwyczaja się do zatrudnienia z niską ochroną emerytalną w systemie publicznym.
Jak to zmienić? Możliwe są dwa rozwiązania. Podatkoskładka, o której mówią Jarosław Gowin czy Marek Dietl, zakłada, że w przeciwieństwie do obecnego modelu najpierw od zatrudnionego będą pobierane składki na ZUS, a dopiero potem podatek PIT. Z punktu widzenia budżetu to niewielka różnica, gdyż taka metoda spowoduje zmniejszenie dotacji budżetowej do ZUS. Stracić mogą samorządy, które biorą ponad połowę podatku PIT. Za to ubezpieczeni dostaną od razu większą składkę na konto. Więc ich przyszłe emerytury będą wyższe. To wymaga wprowadzenia innego systemu naliczania składek i PIT oraz rozliczania ich rocznie. W taki sposób działała jednolita danina, nad którą PiS pracował w ubiegłej kadencji. Zaletą tego rozwiązania byłoby ustabilizowanie systemu emerytalnego. Bo zmniejszyłoby ono liczbę emerytur minimalnych. Innym rozwiązaniem jest likwidacja tzw. zbiegów, czyli płacenie składek emerytalnych od wszystkich rodzajów umów, by nie opłacało się szukać form, od których płacona składka jest mniejsza. Takie rozwiązanie jest sugerowane jako uszczelniające system. Tyle że oznacza to podniesienie kosztów pracy. Ale jeśli system nie będzie uszczelniany, to coraz bardziej nośne będą postulaty zmian emerytalnych, w tym emerytury obywatelskiej.