Taką kwotą rząd kusi tych, którzy zdecydują się przystąpić do Pracowniczych Planów Kapitałowych. Oczywiście najpierw będą musieli odprowadzać składki. Przez 40 lat.

Wyliczenia do projektu ustawy o PPK, do których dotarliśmy, mają na celu jedno – przekonać Polaków, że to świetna forma oszczędzania. Pracownik otrzymujący przeciętne wynagrodzenie i opłacający minimalną składkę na PPK (wyniesie ona 3,5 proc. pensji) przez 40 lat pracy oszczędzi ponad 250 tys. zł. To z kolei pozwoli na wypłacanie mu przez 10 lat świadczenia w wysokości ponad 2,4 tys. zł (oczywiście poza zwykłą emeryturą). Ale zatrudniony będzie miał szansę odłożyć jeszcze więcej – jeżeli będzie płacił składkę w maksymalnym wymiarze 8 proc., to oszczędności sięgną 550 tys., a świadczenie wyniesie ponad 5 tys. zł.

Miesięczne wypłaty robią wrażenie, ale można się spodziewać, że mało który emeryt będzie chciał wypłacać takie świadczenie przez 10 lat, skoro przeciętnie żyje na emeryturze dwa razy dłużej. Dlatego projekt ustawy przewiduje kilka możliwości wypłaty. Po osiągnięciu wieku emerytalnego będzie można pobrać jednorazowo 1/4 zgromadzonej sumy, a reszta powinna być wypłacona w miesięcznych ratach w ciągu dekady. Możliwe jednak będzie także wspólne wyliczenie emerytury z żoną lub przelanie całości zgromadzonych pieniędzy do zakładu emerytalnego (jeśli ubezpieczony świadczenie okresowe lub dożywotnie). Rząd założył, że przeciętny zysk z inwestycji w okresie oszczędzania wyniesie 3,5 proc. rocznie, a realny wzrost płac 2,78 proc. – Takie projekcje są akceptowalne, jeśli założymy niski udział obligacji w portfelach i lokowanie większości środków w akcjach – uważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.

By ocenić wpływ oszczędzania na wysokość emerytury, warto porównać składkę na PPK z tą na ZUS, która dziś wynosi 19,52 proc. podstawy wymiaru. Minimalna składka do PPK zwiększy świadczenie o 18 proc., a maksymalna aż o 40 proc.