Aspiracje UE do roli światowego lidera zielonej transformacji i obawy przed utratą tego statusu mogą zaważyć na wynikach szczytu.
Czy na rozpoczynającym się dziś szczycie Unia Europejska podniesie swoje cele klimatyczne na 2030 r.? A może plany padną ofiarą sporu o budżet i praworządność? Rozstrzygnięcie w niewielkim stopniu wpłynie na transformacyjne perspektywy Polski i innych państw, bo redukcja emisji o co najmniej 55 proc. (zamiast obecnych 40 proc.) względem 1990 r. jest już w zasadzie przypieczętowana. W grę wchodzą jedynie ustępstwa na poziomie szczegółowych zasad ograniczania emisji oraz transformacyjnego wsparcia UE.
Jeśli nie będzie jednomyślnej zgody na nowy cel klimatyczny, decyzja może zostać podjęta nieco później większością kwalifikowaną. – Ewentualne zablokowanie podniesienia celów klimatycznych będzie buntem czysto symbolicznym. Zasadniczy kierunek polityki klimatycznej UE jest przesądzony – przekonuje prezes Instytutu Jagiellońskiego Marcin Roszkowski. Zablokowanie lub opóźnienie celów klimatycznych może za to wpłynąć na wyścig globalny. W sobotę odbędzie się wirtualny szczyt z okazji piątej rocznicy porozumienia paryskiego. Ma on być najważniejszym tegorocznym wydarzeniem w międzynarodowej polityce klimatycznej, a jego głównym celem jest mobilizacja państw do zwiększenia ambicji klimatycznych.
Bruksela chciała potwierdzić na nim pozycję klimatycznego lidera, którą zapewniła sobie, deklarując w zeszłym roku neutralność klimatyczną do 2050 r. Dziś, gdy podobne cele przyjmują kolejne państwa – łącznie dążenie do neutralności zapowiedziały kraje odpowiedzialne za ponad 60 proc. emisji – ten wyjątkowy status UE jest zagrożony. O pozycję prymusa będą też chciały prawdopodobnie zawalczyć USA po zapowiadanym przez prezydenta elekta Joego Bidena zielonym zwrocie. Szansą na utrzymanie przywództwa przez Europę byłaby kolejna ucieczka do przodu, która pokazałaby, że Unia nie poprzestaje na deklaracjach, ale rozpoczyna proces ich przekładania na konkrety.
– UE miała nieco ponad rok przewagi nad konkurencją. Nieuzgodnienie w grudniu wspólnych celów na 2030 r. oznaczałoby utratę tego atutu. Inni gracze nie będą czekać na Brukselę, tak jak Chiny nie czekały z ogłoszeniem neutralności klimatycznej na Amerykanów – mówi DGP Lidia Wojtal z think tanku Agora Energiewende. Jak zaznacza nasza rozmówczyni, wytyczenie drogi redukcji emisji na najbliższą dekadę będzie kluczowe dla osiągnięcia neutralności klimatycznej i pokaże, na ile poważnie jest traktowane to zobowiązanie. Dopiero w ślad za decyzją unijnych szefów państw i rządów na dobre będą mogły ruszyć prace nad wdrożeniem postanowień na poziomie poszczególnych sektorów gospodarki. – To będzie długi proces, który bez zgody politycznej będzie bardziej żmudny i wyboisty – wskazuje ekspertka.
Dla Brukseli może to być argument za tym, żeby dążyć do kompromisu z Polską i Węgrami. O tym, że będący skutkiem sporu brak zgody na nowe cele klimatyczne to dla UE ryzyko kompromitacji na sobotnim szczycie, pisze „Politico”. – Zostalibyśmy przyłapani ze spuszczonymi spodniami – mówi cytowany przezeń zachodnioeuropejski dyplomata. Zdeterminowana, by doprowadzić do porozumienia, jest sprawująca unijną prezydencję kanclerz Angela Merkel. Zdaniem Wojtal znaczenie dla pozycji UE będzie miało też to, czy podniesione cele zostaną przyjęte jednomyślną decyzją wszystkich członków, czy tylko kwalifikowaną większością głosów.
– Nie oznacza to, że cel 55 proc. nie będzie obowiązywał, tak samo jak wcześniej polskie votum separatum nie zablokowało przyjęcia i realizacji celu neutralności. Przyjęcie planów większością kwalifikowaną może jednak obniżyć wiarygodność Brukseli jako promotora ambitnych działań w zakresie ochrony klimatu – ocenia Wojtal. Zgodnie z ustaleniami z Paryża, do końca tego roku wszystkie państwa miały przedstawić nowe cele redukcji emisji na kolejną dekadę. Jak zauważa Wojtal, w praktyce czas na zgłaszanie celów został wydłużony na skutek pandemii oraz związanej z nią decyzji o przesunięciu konferencji COP26 na 2021 r. W zeszłym tygodniu Wielka Brytania zapowiedziała przyjęcie nowego celu redukcji emisji na 2030 r. o 68 proc. (do tej pory deklarowała ich obcięcie o 57 proc.). Londyn demonstruje, że brexit umożliwia mu szybszą na tle UE realizację ambitnych planów.
Komentatorzy wskazują jednak, że wyspiarze wciąż jeszcze muszą spełnić dotąd deklarowane cele, a na razie wiele sektorów gospodarki nie znalazło się na trajektorii, która by to zapewniała. Otwarte pozostaje pytanie, czy i które spośród kluczowych krajów wykorzystają sobotni szczyt do przedstawienia nowych celów. Niewykluczone, że jednym z nich będą Chiny, które według nieoficjalnych informacji jeszcze przed końcem roku planują zgłosić do ONZ plany klimatyczne na 2030 r. Do tej pory zaktualizowane plany złożyło kilkanaście państw odpowiadających za niespełna 5 proc. światowych emisji.