Przyjęcie przez Chiny celu neutralności klimatycznej może nadać nowego pędu wysiłkom na rzecz walki z globalnym ociepleniem.
Ostatni tydzień przynosi szereg sygnałów przyspieszenia w polityce klimatycznej i środowiskowej. Najważniejszy to deklaracja Xi Jinpinga o tym, że Chiny podniosą swoje cele w ramach porozumienia paryskiego: od 2030 r. będą obniżać emisje gazów cieplarnianych, a najpóźniej w 2060 r. osiągną neutralność klimatyczną. – To najważniejsze oświadczenie w dziedzinie globalnej polityki klimatycznej co najmniej od pięciu lat – uważa Niklas Höhne z NewClimate Institute. Deklaracja Xi może zarazem wywrzeć presję na inne kraje, przede wszystkim Indie.
Największy truciciel świata, emitujący w ostatnich latach więcej gazów cieplarnianych niż kolejne w rankingu Stany Zjednoczone i Unia Europejska razem wzięte, dołącza tym samym do rywalizacji o pozycję politycznego lidera wysiłków na rzecz ochrony klimatu. Stanowisko zaprezentowane przez chińskiego lidera kontrastuje z polityką Donalda Trumpa, decyzją którego Waszyngton opuści w listopadzie negocjacje klimatyczne. I stanowi ważny sygnał, że zielony przełom może dokonać się nawet bez USA na pokładzie. Jeśli nawet po listopadowych wyborach dojdzie do zmiany lokatora Białego Domu, to Joe Biden, który obiecał powrót do procesu paryskiego, będzie musiał doganiać Chiny, a nie na odwrót. Demokrata zapowiada m.in. neutralność klimatyczną do 2050 r. i bezemisyjne wytwarzanie prądu do 2035 r. Realizacja ambitnej polityki klimatycznej może jednak napotkać wiele wyzwań: od oporu lobby związanego z paliwami kopalnymi po ostatnie wzmocnienie konserwatywnej większości w Sądzie Najwyższym.
Nie brak jednak wątpliwości, na ile można ufać w deklaracje chińskiego przywódcy. Eksperci wskazują m.in. dość odległą perspektywę szczytu emisji oraz realizowane przez Pekin ogromne inwestycje w energetykę węglową. Magazyn Foreign Policy zauważa, że tylko w ostatnim półroczu zainicjowano projekty o łącznej mocy 58 gigawatów, prawie dwa razy większej niż wszystkie bloki węglowe w Polsce.
Przygotowana przez współpracujących z chińskim rządem ekspertów „mapa drogowa” zakłada eliminację węgla z wytwarzania prądu do 2050 r. W latach 2025–2050 udział gazu w miksie miałby zostać ograniczony o 75 proc., a ropy naftowej – o 65 proc. Rozwinąć mają się za to energetyka słoneczna (587 proc.), jądrowa (382 proc.) i wiatrowa (346 proc.). Koszt programu szacowany jest na 15 bln dol. w ciągu 30 lat. Jak ocenia agencja Reuters, zaangażowanie tak wielkiej gospodarki na rzecz zielonej transformacji mogłoby wydatnie pomóc w obniżeniu kosztów kluczowych dla niej technologii, takich jak produkcja zielonego wodoru czy magazynowanie energii. Potwierdzeniem nowego kursu może być uwzględnienie podniesionych celów klimatycznych w planie pięcioletnim, który ma zostać przedstawiony w najbliższym czasie.
Na niedawnym Zgromadzeniu Ogólnym ONZ o podnoszenie celów klimatycznych i zieloną odbudowę gospodarek apelował brytyjski premier Boris Johnson, który będzie gospodarzem przesuniętego na przyszły rok COP26 w Glasgow. W grudniu tego roku Brytyjczycy współorganizują konferencję z okazji piątej rocznicy podpisania umowy z Paryża. Wydarzenie to ma zmotywować kraje do składania nowych planów klimatycznych – co, zgodnie z porozumieniem paryskim, powinny uczynić do końca 2020 r. Dzień przed tym wydarzeniem planowany jest szczyt UE, który będzie ostatnią szansą na terminowe przyjęcie zobowiązań klimatycznych wspólnoty. KE chce podniesienia celu ograniczenia emisji na 2030 r. do 55 proc. (wobec poziomu z roku 1990). Sceptyczna wobec tej propozycji jest Warszawa. Nasz rząd obawia się, że koszty podniesionych ambicji będą większe dla państw o wyższej emisyjności. Do tej pory zaktualizowane plany klimatyczne złożyło formalnie zaledwie 10 państw. Siedem krajów składać nowych planów nie zamierza lub potwierdziło swoje wcześniejsze zobowiązania.
Część światowych przywódców chce też wzmocnienia wysiłków na rzecz ochrony środowiska naturalnego. Przed rozpoczynającym się dziś szczytem ONZ w tej sprawie ponad 60 szefów państw i rządów opowiedziało się za 10-punktową deklaracją, obejmującą m.in. walkę z wylesianiem, bardziej zrównoważoną produkcję żywności oraz wygaszenie subsydiów dla przedsięwzięć szkodzących przyrodzie.
„Jesteśmy w sytuacji planetarnego stanu wyjątkowego. Współzależne kryzysy związane z utratą bioróżnorodności, degradacją lądów i oceanów i zmianami klimatu – spowodowane po części niezrównoważoną produkcją i konsumpcją – wymagają pilnej, niezwłocznej reakcji” – podkreślają twórcy dokumentu. Kryteria ekologiczne mają być wprowadzane do pakietów antykryzysowych. Przywódcy chcą zachęcać do ich uwzględniania także rynki finansowe. Zamierzają również dążyć do przyjęcia w przyszłym roku „porozumienia na rzecz bioróżnorodności”, które – podobnie jak paryska umowa klimatyczna – wiązałoby się z wymiernymi, wiążącymi zobowiązaniami dla krajów w tej dziedzinie. Wśród sygnatariuszy oświadczenia jest 23 z 27 członków Unii Europejskiej. Są Czechy, Słowacja, Węgry. Nie ma Polski. O uzasadnienie tej decyzji zapytaliśmy Ministerstwo Środowiska, do momentu zamknięcia wydania nie otrzymaliśmy jednak odpowiedzi. Pod deklaracją nie podpisały się też m.in. USA, Rosja, Chiny, Australia czy Brazylia.