- W ostatnich latach zmiany klimatu kosztowały nas już ponad 100 mld zł, w przyszłości musimy się liczyć m.in. ze spadkiem wydajności rolnictwa nawet o kilkanaście procent - mówi w wywiadzie dla DGP dr inż. Krystian Szczepański, dyrektor Instytutu Ochrony Środowiska – Państwowego Instytutu Badawczego.
Jak zmiany klimatu wpłyną na Polskę i nasze najbliższe otoczenie?
Z naszych analiz opartych na modelach klimatycznych, a także z europejskich projektów badawczych wynika, że zmiany klimatu w naszym regionie mocno przyspieszą w drugiej połowie stulecia. Prognoza ta zakłada, że technologie bazujące na zużyciu paliw kopalnych na świecie nie zmienią się znacząco, a konsumpcja nadal będzie rosła. Średnie temperatury będą systematycznie rosnąć, w sezonie letnim coraz częstsze będą ekstremalne upały, a zimą coraz mniej będzie dni mroźnych. Opadów w skali rocznej będzie prawdopodobnie mniej więcej tyle samo ile obecnie, ale zmieni się ich struktura – musimy się liczyć z bardzo intensywnymi, ulewnymi deszczami, które nie wsiąkając w glebę, szybko spływają do rzek. Efektem mogą być trudności z odtwarzaniem wód podziemnych i nasilanie się problemów z suszą. Dlatego szczególnego znaczenia nabierają długofalowe działania z zakresu gospodarki wodnej, zwłaszcza polityka zwiększania retencji.
W dłuższej perspektywie będziemy musieli się pożegnać z porami roku, jakie znaliśmy dotąd?
Aż tak drastycznych zmian nie przewidujemy, choć rzeczywiście coraz bardziej widoczne będą „zatarcia” między porami roku, wydłużą się np. okresy wegetacji roślin.
To chyba akurat dobra zmiana?
Niekoniecznie. To wcale nie znaczy, że wzrośnie efektywność naszego rolnictwa. Zmiana warunków meteorologicznych i występowanie zjawisk ekstremalnych, a także zmiany w zasobach wodnych, glebie, występowanie szkodników i chorób, inwazje obcych gatunków – wszystkie te zmienne wpływają negatywnie na uprawy warzyw i sadownictwo.
Jakie jeszcze mogą być skutki zmian klimatu dla rolnictwa?
Te 3‒4 stopnie ocieplenia, jakie grożą ludzkości, mogą oznaczać spadki wydajności rolnictwa w niektórych częściach świata na poziomie nawet kilkunastu procent. Mówimy więc o zmianach bardzo daleko idących, które wymuszą zmianę metod upraw i produkcji żywności.
3‒4 stopnie to ponad dwa razy więcej niż postulowany przez klimatologów próg 1,5 stopnia…
To jest horyzont, który wyznaczają cele klimatyczne zgłoszone do tej pory przez państwa uczestniczące w porozumieniu paryskim. Scenariusz ocieplenia na tym poziomie wydaje się więc bardzo realny, choć są plany podnoszenia obecnych ambicji i należy mieć nadzieję, że wzrost temperatur uda się zahamować.
Perspektywa transformacji gospodarki i systemu energetycznego budzi spore emocje – szczególnie w Polsce, gdzie punktem wyjścia jest daleko idąca zależność od węgla. Konsekwencją kontrowersji w tej sprawie jest to, że nie przedstawiono dotąd polskiej strategii dojścia do neutralności klimatycznej. A raczej od celu tego nie uciekniemy.
Podstawowym wyzwaniem jest łączenie nauki i polityki: opracowanie i wdrożenie mechanizmów stymulujących redukcję emisji w taki sposób, aby nie ucierpiała na tym gospodarka. Transformacja jest konieczna, ale musi być oparta na zasadzie zrównoważonego rozwoju, a nie zatrzymania tego rozwoju. Skuteczna transformacja wymaga też zabezpieczenia odpowiedniego finansowania. I to się dzieje, zarówno na szczeblu europejskim, gdzie ustalono ostatnio, że co najmniej 30 proc. środków przyznanych w przyszłej perspektywie budżetowej będzie musiało być przeznaczone na cele związane z ochroną klimatu, jak i krajowym, gdzie na cele te zarezerwowana jest określona część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży uprawnień do emisji.
Nasza droga do neutralności musi rzeczywiście prędzej czy później być wytyczona. I z pewnością te prace na szczeblu rządowym trwają. Nie należy jednak lekceważyć działań, które już są podejmowane i transformują nasz system energetyczny od dołu – np. w ramach programów „Czyste powietrze” czy „Mój prąd” – a także zabiegów do ograniczenia emisji po stronie przemysłu.
Jak mogłoby wyglądać polskie „zielone minimum”, na które mogłyby się zgodzić wszystkie siły polityczne? IOŚ-PIB ma cenne doświadczenie współpracy z resortem środowiska i samorządami przy tworzeniu miejskich planów adaptacji do zmian klimatu, stanowiących do dziś fundament wielu polityk miejskich w tym zakresie. To dowód, że spokojne, zgodne i merytoryczne działanie w tej dziedzinie jest możliwe.
Rzeczywiście instytut wraz z konsorcjum wiodących podmiotów zajmujących się ochroną środowiska zrealizował projekty przygotowujące miasta na zmiany klimatu. W ramach jednego z nich powstały 44 plany adaptacji dla największych ośrodków. W każdym określiliśmy najważniejsze zagrożenia i – w duchu współpracy z mieszkańcami i samorządowcami – opracowaliśmy listy kluczowych inwestycji, które pomogą im najbardziej efektywnie przygotować się na wyzwania klimatyczne. Przed nami jeszcze wdrożenie znacznej części planów i realizacja inwestycji. Wypracowane wspólnie dokumenty mogą okazać się niezwykle przydatne w nowej perspektywie unijnej, przy opracowywaniu planów, które umożliwią dostęp do finansowania z funduszu odbudowy.
Jakie są koszty inwestycji, które powinny zrealizować miasta, by przygotować się na klimatyczne wyzwania?
Około 30 mld zł. Biorąc pod uwagę wielkość polskiej koperty w ramach funduszu odbudowy, jeśli samorządy będą skutecznie ubiegać się o pieniądze, przynajmniej część z tych celów mogłaby zostać zrealizowana już w ramach tej siedmioletniej perspektywy. Te inwestycje powinny zostać potraktowane priorytetowo, bo – jak wynika z naszych analiz – w innym razie zmiany klimatu będą wiązały się dla społeczności lokalnych z wielkimi obciążeniami, podobnie zresztą jak dla praktycznie wszystkich sektorów gospodarki, od rolnictwa po opiekę zdrowotną. Według naszych wyliczeń straty związane ze zmianami klimatu wynosiły w ostatnich latach ok. 0,4 proc. PKB rocznie. Ale średnio raz na pięć lat mamy do czynienia ze szczególnym nasileniem niekorzystnych zjawisk i wtedy pochłaniają one nawet 1 proc. PKB. W latach 2001–2016 szacujemy, że bezpośrednie koszty zmian klimatycznych – związane ze szkodami spowodowanymi przez ekstremalne zjawiska – wyniosły 78 mld zł. A koszty pośrednie – ponoszone przez gospodarkę np. w związku z zatrzymaniem pracy przedsiębiorstw dotkniętych kataklizmami – to kolejne prawie 50 mld zł. Na razie w ujęciu rocznym te kwoty może nie porażają, ale są na tyle wysokie, że nie może być wątpliwości, iż inwestowanie w adaptację się opłaca. Budowanie odporności wymaga jednak sporo czasu. Im wcześniej zaczniemy, tym lepiej.
Wracając do szans na wyciągnięcie spraw związanych z klimatem spod reguł politycznej rywalizacji…
Nie jest z tym u nas tak źle, bo projekt miejskich planów adaptacji to największa tego typu inicjatywa, o jakiej słyszałem, przynajmniej jeśli chodzi o UE. Nie wiem, czy to jest model, który nadaje się do upowszechniania na szerszą skalę. Z pewnością jakiś zielony konsensus na dłuższą metę musi się uformować. Mam nadzieję, że będzie solidnie podparty analizami i wyliczeniami, i że realizując cele związane z redukcją emisji CO2, nie będzie oderwany od rzeczywistości ekonomicznej. Myślę, że są obszary polityki klimatycznej, w których już dziś mamy szeroką zgodę polityczną. Jednym z nich są działania adaptacyjne, innym – choćby potrzeba rozwoju naszego sektora OZE.
Kryzys związany z pandemią COVID-19 jest dla nas szansą na wejście na tory „zielonej odbudowy” i przyspieszenie naszej transformacji?
Widzimy, że środki europejskie przeznaczone na ten cel będą bardzo znaczące. Teraz rzecz w tym, żebyśmy mądrze je wykorzystali – stawiając przede wszystkim na OZE, na innowacyjne technologie, inaczej mówiąc na rozwiązania docelowe, a nie tymczasowe. Jeżeli pójdziemy w tym kierunku, inwestycje się zwrócą i pomogą w osiągnięciu ambitnych celów klimatycznych. Ważne jest też, żeby oprócz pieniędzy unijnych wesprzeć transformację także środkami krajowymi.
Czy w Polsce kształtuje się podobny jak m.in. w USA zdecentralizowany model transformacji, w którym głównymi siłami napędowymi są miasta, regiony i biznes, a nie państwo?
To, co na pewno można zaobserwować, to rosnące zainteresowanie i świadomość społeczeństwa dotycząca kwestii klimatycznych. Przekłada się to również na coraz większą gotowość do akceptacji transformacji i jej kosztów. Myślę, że to właśnie w nastrojach społecznych i ich ewolucji należy szukać podstaw polityki prowadzonej na poszczególnych szczeblach i że to ich ewolucja stanie się najważniejszym kołem zamachowym zmian. Drugim kluczowym czynnikiem będzie coraz ambitniejsza polityka UE.
Na ile znaczącą sprawą jest transformacja dokonująca się w naszych domach, sposobie życia czy obyczajach konsumpcyjnych? Sami nie jesteśmy w stanie zatrzymać zmian klimatu…
Nasze codzienne decyzje są ważne, nie należy ich lekceważyć, biorąc pod uwagę np. gospodarkę wodną, w której liczy się każda kropla zaoszczędzonej czy zretencjonowanej wody. Powinno nam też stale przyświecać pytanie: „Czy na pewno jest nam to potrzebne?”.