Kryzys powoduje, że koncerny nie chcą się podporządkować planowanym przez Brukselę restrykcjom związanym z emisjami dwutlenku węgla. Nad własnymi postulatami pracuje także polski sektor.
Jeszcze przed pandemią brytyjski PA Consulting twierdził, że podołanie planowanym w UE ograniczeniom będzie bardzo trudne i każdy duży koncern będzie musiał w związku z tym zapłacić swoją cenę. Najwięcej – nawet 4,5 mld euro – miał zapłacić Volkswagen. Chodziło o plany po 2021 r. obniżenia dopuszczalnej emisji dwutlenku węgla przez samochody osobowe ze 120 do 95 g/km. Za zignorowanie obostrzeń koncernom miałyby grozić miliardowe kary.
Jednak w obecnej sytuacji, gdy przemysł motoryzacyjny pozostaje zamrożony zarówno pod względem produkcyjnym, jak i sprzedażowym, jego przedstawiciele coraz głośniej mówią, że nie będzie on w stanie podołać tym regulacjom. Branża ponosi ogromne straty i twierdzi, że gdyby nałożyć planowane kary, skończyłoby się zmniejszeniem produkcji i zwolnieniami. Zwłaszcza że obecna sytuacja wstrzymuje też prace nad rozwojem nowych, czystszych technologii.
– Już teraz straty branży w Europie to miliardy euro. Nikt nie ma wątpliwości, że w ciągu najbliższych tygodni nie wrócimy do normalnego działania. Sektor straci co najmniej tyle, ile miałby zapłacić za niedotrzymanie ograniczeń emisyjnych – przekonuje prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM) Jakub Faryś. Jego przeświadczenie wzmaga fakt, że w obecnej sytuacji zabraknie pieniędzy na elektromobilność.
Producenci będą mieli skromniejsze środki na badania i rozwój, a państwa, dopłacające wcześniej do propagowania bezemisyjnych rozwiązań, będą szukały oszczędności, podobnie jak nabywcy, którzy mogą decydować się na tańsze napędy benzynowe czy hybrydowe. Jak mówią przedstawiciele branży, trudno dziś oczekiwać od polskiego rządu, by utrzymał plany dopłat do samochodów elektrycznych. W obliczu programów stymulujących gospodarkę najprawdopodobniej nie będzie na to pieniędzy. Nad własnymi postulatami do Komisji Europejskiej pracuje Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów (ACEA).
Zaangażowany jest w nie PZPM, który współdziała ze swoimi odpowiednikami z Grupy Wyszehradzkiej, Bułgarii i Chorwacji. – Oczywiście wciąż będziemy dążyć zwłaszcza do obniżenia emisji CO2. Ale w obecnej sytuacji należy poważnie zastanowić się nad przesunięciem nowych wymagań, być może np. o rok. Nie chcemy w tym ciężkim czasie przywilejów, lecz zawieszenia kar. To nie wymaga wydawania pieniędzy przez rządy, a da nam oddech i nadzieję na utrzymanie pracowników, skomplikowanych łańcuchów dostaw oraz środki na odbudowę branży i niezbędne inwestycje – przekonuje prezes PZPM.
Już w trakcie negocjacji w sprawie nowych limitów państwa V4 razem optowały za tym, by ograniczenia emisji były niższe, a redukcja między 2021 a 2030 r. w przypadku samochodów osobowych – mniejsza niż obowiązujące dziś 37,5 proc. Wówczas Wyszehrad przegrał jednak z zachodnimi zwolennikami redukcji. Dziś organizacje branżowe mają nadzieję, że w wyniku kryzysu również oni zmienią zdanie. W końcu to koncerny wywodzące się z Francji, Niemiec czy Włoch zapłacą za to najwięcej. ACEA szacuje, że narażonych na utratę pracy może być nawet 1,5 mln pracowników sektora.
Bruksela na razie nie zapowiada uelastycznienia stanowiska, co wróży trudną batalię. – Nacisk KE jest położony na walkę z pandemią, ale jednocześnie kontynuujemy prace nad priorytetami długoterminowymi, jak Europejski Zielony Ład. To nasza strategia wzrostu, która będzie centralnym filarem odbudowy gospodarczej Europy – zapewniała rzecznik KE Vivian Loonela.