Zagrożenia dotyczą nie tylko rolnictwa, ale i energetyki.
W ostatnim roku w przeważającej części województw wielkopolskiego, łódzkiego i kujawsko-pomorskiego, a także w Polsce wschodniej i północno-wschodniej roczne opady były nie większe niż 400 mm. W wielu powiatach suma opadów nie przekroczyła progu 300 mm. Tak wynika z danych Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, które udostępniło Centrum Koordynacji Projektów Środowiskowych Lasów Państwowych. Oficjalna prezentacja danych IMGW za 2019 rok planowana jest na ostatni tydzień stycznia.
Jak wskazują organizacje ekologiczne, problem dotyczy m.in. powiatu sieradzkiego czy sokólskiego, a także znacznej części Puszczy Białowieskiej. Jako przerażające dane te określili ekolodzy ze stowarzyszenia Dzika Polska. Wskazują, że jeszcze kilka dekad temu średnia roczna suma opadów w Puszczy wynosiła 641 mm.
Stosunkowo niskie średnie opady zanotowano też w 2018 r. W rejonie Zielonej Góry nie przekroczyły one 350 mm. W latach 1971–2010 średnia roczna suma opadów w całej Polsce wynosiła blisko 600 mm. Najniższa była w Polsce centralnej, ale nadal zbliżała się do 500 mm.
W przyjętej w ubiegłym roku „Polityce ekologicznej państwa 2030” wskazano m.in. ryzyko pustynnienia województwa łódzkiego, Kujaw, a także pojezierzy Dobrzyńskiego i Chełmińskiego. Przyczyniać się do tego mają opady niższe niż 400 mm rocznie.
Zgodnie z rządową strategią instrumentami przeciwdziałania tym procesom ma być m.in. polityka zrównoważonego gospodarowania wodami, w tym tworzenie mechanizmów prawno-finansowych sprzyjających racjonalnemu wykorzystaniu zasobów wodnych i wdrażaniu wodooszczędnych technologii oraz kształtowanie krajobrazów sprzyjających zatrzymywaniu wody.
Niski poziom całorocznych opadów w ostatnich latach, w szczególności zimą, jest zaskoczeniem, jeśli wziąć pod uwagę prognozy klimatologów sprzed zaledwie kilku lat. Wskazywały one, że nasz klimat będzie ewoluował w kierunku dwóch pór roku: ciepłej i suchej oraz zimnej i deszczowej, przy utrzymaniu lub lekkim wzroście sumarycznej ilości rocznych opadów.
Wyraźnego długofalowego trendu spadkowego w zakresie średniej opadów w kraju nie zaobserwowali także badacze klimatu uczestniczący w projekcie Klimada, którzy analizowali dane od XIX wieku do początku ubiegłej dekady. Odnotowali oni natomiast silniejsze zróżnicowanie opadów – w ostatnich dekadach coraz częściej występowały opady silne, które spływają do kanalizacji i rzek zamiast wsiąkać i uzupełniać zasoby wód gruntowych, a rzadziej ciągłe i małe. Jednocześnie wydłużyły się okresy bezopadowe.
Jak przyznaje hydrolog Janusz Żelaziński, dane dotyczące opadów i bilansu wodnego Polski w ostatnich latach świadczą o tym, że negatywne konsekwencje zmian klimatycznych dotykają nie tylko krajów położonych w strefie zwrotnikowej. – W Polsce ich efektem jest m.in. przyspieszone parowanie wody z gleby, ale także coraz niższy poziom opadów – wskazuje.
Do tej pory konsekwencje tych zjawisk przejawiały się przede wszystkim w rolnictwie, burzach piaskowych, pożarach czy ograniczeniach dostępu do wody, do jakich doszło w zeszłym roku w niektórych miastach. W przyszłości zjawiska te mogą się nasilać, a problemy hydrologiczne – jak wskazuje Żelaziński – mogą dotknąć energetyki, bo dalsze obniżenie poziomu wód gruntowych będzie miało wpływ na możliwości chłodzenia elektrowni.
Hydrolog uważa ponadto, że deficyt opadów jest na tyle znaczny, że do skutecznego przeciwdziałania nie wystarczy budowa zbiorników retencyjnych, o której od lat mówią politycy i samorządowcy. – Konieczna jest renaturyzacja terenów podmokłych. Tylko w ten sposób da się odbudować wyeksploatowane zasoby wód gruntowych – przekonuje.