Im bliżej szczytu w Madrycie, tym bardziej dają o sobie znać rozbieżne interesy państw i zewnętrzne ograniczenia.
Konferencja COP25 rozpocznie się w poniedziałek i potrwa do 13 grudnia. Decyzja o przeniesieniu jej do stolicy Hiszpanii zapadła w ostatnim momencie, w obliczu wielotygodniowych protestów w Chile, które zostało gospodarzem szczytu po tym, jak z jego organizacji wycofał się prezydent Brazylii Jair Bolsonaro. Efektem zamieszania będzie nietypowa sytuacja, w której szczytowi w Madrycie będzie przewodniczyć delegacja chilijska.
W obliczu dramatycznych raportów Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), które mówią o konieczności corocznego ograniczania globalnych emisji o 7 proc., aby zatrzymać wzrost temperatur, i coraz bardziej widocznych objawów kryzysu klimatycznego, rządy są pod większą presją niż kiedykolwiek. Jednocześnie sprzeczne interesy i ograniczenia związane z formułą negocjacji powodują, że na przełom nie ma co liczyć.
– Zadania na kolejne szczyty klimatyczne wyznaczają szczyty poprzednie. Kwestie bieżące wpływają na agendę w bardzo ograniczonym stopniu – podkreśla Lidia Wojtal, ekspertka ds. polityki klimatyczno-energetycznej. Najważniejsze zadanie szczytu to doprecyzowanie zasad wdrażania porozumienia paryskiego. W ocenie Wojtal zrealizowanie tego zadania będzie jednak trudne, a być może nawet na razie niewykonalne. – Wśród tematów, które będą omawiane podczas konferencji w Madrycie, znajdą się także kwestie kalendarza realizacji celów paryskich oraz ujednolicenia metod kalkulacji emisji – dodaje.
Z tą oceną zgadza się prof. Politechniki Warszawskiej Konrad Świrski. – Na COP25 miały zostać ustalone konkrety dotyczące wdrażania porozumienia paryskiego. Dziś trudno to sobie wyobrazić – mówi DGP. Teoretycznie można sobie wyobrazić, że znaczące deklaracje padną w Madrycie niezależnie od formalnych ustaleń szczytu, np. w formie jednostronnych wystąpień państw lub jakiejś ich grupy co do przyspieszenia ograniczania emisji na tyle, by utrzymać wzrost globalnych temperatur w granicach 1,5 st. Celsjusza względem epoki przedprzemysłowej.
Eksperci uważają to jednak za mało prawdopodobne. – Raczej nie dojdzie do ogłoszenia nowych wiążących zobowiązań dotyczących redukcji emisji. Tego rodzaju deklaracje były przedstawiane we wrześniowym szczycie zorganizowanym przez sekretarza generalnego ONZ. Trudno sobie wyobrazić, by w tym roku dotychczasowe zobowiązania zostały zaktualizowane – ocenia Wojtal. Według wielu komentatorów tegoroczny szczyt może rozpocząć rywalizację o zastąpienie Waszyngtonu w roli lidera wysiłków związanych z przeciwdziałaniem zmianom klimatycznym.
Głównymi pretendentami do tej roli są UE i Chiny. Te ostatnie odgrywają jednak ambiwalentną rolę. Z jednej strony, choć są największym światowym emitentem, opierają się przed podjęciem ambitnych zobowiązań. Deklarują, że zaczną redukować emisje dopiero po 2030 r. Mogą zarazem pochwalić się wielkimi inwestycjami w energię odnawialną i ograniczeniem udziału węgla w miksie z 68 proc. w 2012 r. do 59 proc. w 2018 r.
Bardziej jednoznaczny wydaje się przypadek UE. – Spodziewałbym się, że Unia zaprezentuje się na COP25 jako jastrząb, a Chiny powiedzą walce z klimatem bardzo ostrożne „tak”. W efekcie jako sukces zostanie ogłoszone, że ChRL też dostrzega konieczność ograniczenia emisji, choć nie sądzę, żeby przełożyło się to na konkretne zobowiązania – przewiduje Świrski.
Powszechnie oczekuje się, że nowa Komisja Europejska zaostrzy politykę klimatyczną. Za sprawy związane z klimatem odpowiadać ma wiceprzewodniczący Frans Timmermans. To jeden z sygnałów wskazujących, że KE kierowana przez Ursulę von der Leyen zamierza podnieść rangę tych kwestii. Wczoraj nowa szefowa Komisji zapowiedziała, że UE będzie wyznaczać globalne standardy w sprawie klimatu. Kolejnym sygnałem może być przyjęcie przez PE zaproponowanej przez lewicę i liberałów deklaracji o „klimatycznym stanie wyjątkowym”. Głosowanie w tej sprawie jest zaplanowane na dzisiaj.
12 grudnia – w przeddzień zakończenia konferencji – w Brukseli ma się odbyć szczyt UE, na którego agendzie znajdzie się prawdopodobnie kwestia neutralności klimatycznej do 2050 r. Jak zauważa Lidia Wojtal, termin szczytu, nawet jeśli tym razem doszłoby do przyjęcia postulatu neutralności klimatycznej, wskazuje, że UE nie będzie mogła wykorzystać jej jako argumentu na rzecz zwiększenia ambicji podczas rozmów w Madrycie i nastawia się raczej na przyszły rok.
Chiny chcą redukować emisje dopiero po 2030 r.