Ocieplenie klimatu bywa całkiem miłe. Pod warunkiem, że akurat mieszka się na północy Europy.
Magazyn. Okładka. 11 października 2019 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Zanim wszyscy umrzemy z powodu globalnego ocieplenia, istnieje szansa, że zaznamy w Polsce paru miłych lat. Wzrost średniorocznej temperatury, który odnotowano w ciągu ostatnich dekad, sprawił, że stało się już tak ciepło, jak za Piastów.
Kiedy tysiąc lat temu pogodę w Europie kształtowała średniowieczna anomalia klimatyczna, na Północy narodziły się pierwsze państwa. Ich burzliwy rozwój zmienił układ sił na całym Starym Kontynencie.

Upały średniowiecza

Przez tysiąc lat historia Europy koncentrowała się wokół Morza Śródziemnego. Na jego wybrzeżach rodziły się kolejne państwa, aż wreszcie wszystkie znalazły się pod władzą Rzymu. Choć pierwsze stulecia po narodzinach Chrystusa były raczej chłodne i suche, Imperium swoją potęgą gwarantowało ład aż po Wyspy Brytyjskie oraz Ren i Dunaj. Dalej na północ rozciągały się puszcze, w których natrafić można było na nieliczne osady barbarzyńskich plemion.
Stan równowagi naruszyła wielka susza na azjatyckich stepach, która pchnęła zamieszkujących je Hunów do wędrówki na zachód. Ich najazd wprawił z kolei w popłoch plemiona germańskie, które znalazły dla siebie ciepłe siedziby nad Morzem Czarnym – przerażeni Germanie rozpoczęli marsz w stronę Europy. Tak zaczęła się wielka wędrówka ludów, która zniszczyła państwo Rzymian. Na jego gruzach powoli zaczęła kształtować się nowa Europa zdominowana przez germańskich Franków, budujących cesarstwo pod wodzą Karola Wielkiego.
Jednocześnie robiło się cieplej. „Okres ten zbiega się z norweską kolonizacją najpierw Islandii, a potem Grenlandii. Kroniki świadczące o rolniczym zagospodarowaniu i rybołówstwie w tych koloniach sugerują, że ok. 1000 r. temperatura wody północno-zachodniego Atlantyku była porównywalna z najwyższymi wartościami odnotowanymi w ciągu XX w. lub nawet nieco wyższymi” – opisuje w książce „Pogoda czy fatum. Wpływ zmian klimatycznych na życie społeczeństw” William James Burroughs. „Uprawianie ziemi na coraz wyżej położonych terenach w takich miejscach, jak Norwegia i Szkocja, jest oznaką wyższych temperatur w porze letniej. Również fakt, iż w Anglii z powodzeniem uprawiano winorośl, jest powszechnie uważany za świadectwo łagodniejszego klimatu. Ogólnie biorąc, ekspansja rolnictwa, handlu, działalności kulturalnej i wzrost zaludnienia narzuca taki sam wniosek” – dodaje.
XX-wieczny angielski klimatolog Hubert Lamb uznał to gwałtowne ocieplenie za „średniowieczne optimum klimatyczne”, uznając je za zwykły element cyklu spadków i wzrostów temperatury. Jednak późniejsi badacze traktowali je raczej jako anomalię. Jak dokładnie przebiegała, trudno określić z powodu deficytu źródeł. Dopiero od niedawna naukowcy znajdują sposoby na radzenie sobie z tą niedogodnością. Jedną z metod opracował dekadę temu zespół naukowców ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Szwajcarii i Austrii. Pod kierunkiem prof. Ulfa Büntgena z Uniwersytetu w Cambridge eksperci przebadali tysiące kawałków drewna z różnych wykopalisk archeologicznych. Potrafiąc określić wiek próbki i znając miejsce pochodzenia, analizowali roczny przyrost słojów – i na tej podstawie tworzyli modele zmian klimatycznych na przestrzeni kolejnych stuleci.
Wedle ustaleń zespołu prof. Büntgena po kilku stuleciach chłodu i niedoborów wody nagle od VIII w. drzewa w Europie zaczęły się rozkoszować ciepłem i obfitymi opadami. Przez ponad 300 lat roślinność bujnie rozkwitała nawet na północnych obszarach kontynentu. Poza rolnikami mogli się tym cieszyć także żeglarze. Dzięki regularnym deszczom wzrósł poziom wód w rzekach, a ich ujścia zmieniły się w głębokie zatoki. Dzięki temu wyładowane towarami statki wpływały nawet setki kilometrów w głąb lądu – wymiana handlowa rozkwitała. Niemal pół tysiąca lat po upadku Imperium Rzymskiego niegdyś wspaniałe miasta, jak Rzym, Paryż, Londyn, odzyskiwały świetność.
Ale ocieplenie klimatu sprawiło, że coraz więcej ludzi zamieszkiwało także rejony Europy położone o wiele dalej na północ.

Normanowie nadpływają

„Oto mija niemal 350 lat, odkąd my i nasi przodkowie zamieszkujemy tę uroczą wyspę, i nigdy jeszcze nie było w Brytanii takiej grozy, jakiej teraz zaznaliśmy z rąk pogańskiej rasy, ani nie myślano nawet, że taka napaść z morza może nastąpić” – opisywał anglosaski mnich Alkuin to, co wydarzyło się w 793 r.
Ziemie królestwa Nortumbrii, leżące na pograniczu współczesnej północnej Anglii i Szkocji, najechali dzicy wojownicy. Ich napaść zaskoczyła mieszkańców, bo ci przybyli na wielkich łodziach, pustosząc nadbrzeżne miejscowości i nie oszczędzając klasztoru na wyspie Lindisfarne. „Spójrzcie na kościół Świętego Kutberta zbryzgany krwią kapłanów Boga, ograbiony do cna ze swych ozdób, miejsce najczcigodniejsze ze wszystkich w całej Brytanii wydane zostało na pastwę pogańskich ludów” – biadał Alkuin, który bezpieczną przystań znalazł dopiero na dworze Karola Wielkiego w Akwizgranie.
Ale nawet potężny cesarz okazał się bezradny wobec nadciągającej fali najazdów ludów Północy, nazwanych Normanami (w języku starofrankijskim „Nortmann” to „człowiek północy”). Uczestnicy wypraw nazywali siebie wikingami. „Ludzie z fiordów” (to znaczenie staronordyckiego słowa „wiking”), zamieszkujący osady w Skandynawii, nauczyli się budować langskipy – długie i smukłe łodzie o wąskich burtach, napędzane żaglem i wiosłami. Dzięki niewielkiemu zanurzeniu ślizgały się one po grzbietach fal, osiągając spore prędkości.
Gdy klimat na północy zaczął się ocieplać, dzięki czemu uprawy roślin i połowy były łatwiejsze, nastąpił szybki przyrost ludności – wkrótce uboga Skandynawia stała się dla wikingów za ciasna. Zaś łagodniejsza pogoda ułatwiała wyprawy morskie. Ludzie fiordów szybko odkryli, że warto łupić południowców. Po udanym najeździe na królestwo Nortumbrii w 793 r. zabrali się za to z wielkim zaangażowaniem.
„Flota normańska niespodziewanie napadła o świcie na Quentovic, złupiła je i zrównała z ziemią, niewoląc lub masakrując mieszkańców płci obojga” – zapisał w 842 r. biskup Prudencjusz z Troyes. Jeden z dwóch najważniejszych portów cesarstwa Franków już nie podniósł się z ruin. „Wszędzie ludzie Chrystusa padają ofiarą rzezi, ognia i grabieży. Wikingowie zalewają wszystko na swej drodze i nikt nie jest zdolny im się przeciwstawić” – notował z przerażeniem w kronice „De translationibus et miraculis sancti Filiberti” Ermentariusz z Noirmoutier. „Niezliczone okręty płyną w górę Sekwany, a w całym regionie zło rośnie w siłę. Rouen zostało spustoszone, splądrowane i spalone. Paryż, Beauvais i Meaux wzięte, twierdza w Melun zrównana z ziemią, Chartres okupowane, Evreux i Bayeux złupione, a każde miasto zamknięte w okrążeniu” – pisał Ermentariusz. Od połowy IX w. wikingowie regularnie łupili treny Anglii, Szkocji, Irlandii, Niemiec, Francji i Włoch. Dwa razy ograbili Paryż. Obronić zdołał się Londyn, tyle szczęścia nie miały m.in. Nantes i Hamburg.
Wnuk Karola Wielkiego, władca państwa zachodniofrankijskiego cesarz Karol II Łysy musiał porzucić próby zjednoczenia pod swym berłem imperium dziadka i skupić na walce z najeźdźcami. Co nie było łatwe, bo jak notował kronikarz Wilhelm z Poitiers: „Frankijskie miecze nie były w stanie sprostać normandzkim toporom”. Również rządzący państwem wschodniofrankijskim Ludwik Niemiecki i jego synowie z konieczności skupili się na odpieraniu normańskich wypraw, rezygnując z planów podboju ziem Słowian. Ci zaś wreszcie zaczęli łączyć swoje ziemie w większe struktury, tworząc pierwsze państwa.

Słowiańskie ocieplenie

Normanom w końcu przejadły się grabieżcze wyprawy – coraz bardziej zaczęło im się opłacać zakładanie w Europie osad i faktorii handlowych oraz wykrajanie własnych księstw. Ruryka, wodza oddziału wikingów ze Szwecji, mieszkańcy Nowogrodu sami poprosili o to, by sprawował nad nimi władzę. Wyszli na tym lepiej, niż gdyby musieli bez wsparcia odpierać kolejne wyprawy wikingów, nazywanych tu Waregami. Rurykowiczowie przejęli język, religię oraz zwyczaje poddanych, władając Rusią aż do 1598 r. Proces asymilowania się z podbitą ludnością zachodził wszędzie tam, gdzie Normanowie podporządkowywali sobie większe obszary ziem. Od Anglii i Normandii we Francji aż po południową Italię i Sycylię.
Słowianie – druga grupa ludów, która wkroczyła na arenę dziejów dzięki ociepleniu klimatu, miała wiele wspólnego z wikingami. Mieszko I w dokumencie „Dagome iudex”, w którym oddaje swoje państwo pod opiekę papieża, nazywa siebie „sędzią Dagome” – co zainspirowało wielu historyków do obstawania przy teorii, że ród Piastów także przybył ze Skandynawii. Tezy, iż przyszłą Polskę stworzyli wikingowie, nie potwierdzają jednak mocne dowody.
Natomiast nie da się zaprzeczyć, iż Mieszko I utrzymywał serdeczne relacje z Normanami. Córkę Świętosławę ok. 983 r. wydał za króla Szwecji Eryka Zwycięskiego. Potem o królowej Sygrydzie (tak nazywali ją Normanowie) pieśni układali skaldowie. A było o czym śpiewać, bo gdy Polka owdowiała, pojawiło się mnóstwo zalotników konkurujących o jej rękę. Królowa niespecjalnie z tego zadowolona kazała ponoć dwóch najbardziej namolnych spalić żywcem. Sama kochała się we władcy Norwegii Olafie Tryggvasonie, lecz on wzgardził jej uczuciem. Uknuła więc intrygę, która doprowadziła do jego śmierci w bitwie morskiej u wybrzeży Rugii. W 995 r. Świętosława poślubiła króla Danii Swena Widłobrodego. Ich syn Kanut, nazwany przez potomków Wielkim, podbił Anglię oraz połączył Danię, Szwecję i Norwegię w jedno państwo. Pod jego rządami Normanowie znaleźli się u szczytu potęgi.
W tym czasie polskie państwo rozkwitało za sprawą Bolesława Chrobrego. W ciągu półwiecza rozrosło się ono z obszaru niewiele większego od Wielkopolski do regionalnego mocarstwa. Cesarz Niemiec Otton III w 1000 r. pofatygował się do Gniezna, by przy okazji odwiedzin grobu św. Wojciecha zaproponować Chrobremu współpracę przy tworzeniu europejskiego ładu. Gest Ottona III stanowił uznanie praw syna Mieszka I do królewskiej korony oraz legitymizował w oczach Zachodu istnienie polskiego, suwerennego państwa.

Na kursie Ameryka

Kiedy formowało się państwo Polan, na północy wikingowie kolonizowali Islandię, na której chronili się najwięksi wichrzyciele spośród nich. Trafiali tam zwykle po tym, gdy przegrali walkę o władzę w Skandynawii. Jednego z nich, Eryka Rudowłosego, wygnano w 982 r. nawet z Islandii. Wówczas, wraz ze swoimi ludźmi, pożeglował dalej na zachód. Los mu sprzyjał, bo wyprawa natrafiła na wielką wyspę. Przez trzy lata Eryk i jego ludzie penetrowali wybrzeże nieznanego lądu. Aż w końcu zdecydowali się wrócić na Islandię i zwerbować osadników, by założyć własne państwo. Chcąc ich zachęcić do ryzykownego przedsięwzięcia, nowe ziemie Eryk nazwał Greenland (Zielony Kraj). Chwyt reklamowy zadziałał i ok. 500 śmiałków zdecydowało się osiąść na dziewiczym lądzie.
Im też została poświęcona ułożona przez skaldów, a następnie spisana „Saga grenlandzka”, którą odnaleziono w XIV-wiecznym islandzkim manuskrypcie. Jeden z rozdziałów eposu poświęcono Bjarnowi Herjólfssonowi, którego okręt, płynąc z Islandii na Grenlandię, wpadł w mgłę – wikingowie błądzili przez wiele dni, aż natrafili na nieznany ląd. Najprawdopodobniej był to dzisiejszy kanadyjski przylądek Labrador. Po Herjólfssonie północnym szlakiem za zachód popłynął wraz z 30 ochotnikami syn Eryka Rudowłosego – Leif. Udało mu się bezpiecznie dotrzeć do brzegów Ameryki i wrócić. Jak wyglądały dalsze próby kolonizacji nowego świata, nie wiadomo, bo saga urywa się na 1030 r. Do dziś archeolodzy odnaleźli w Ameryce pozostałości po dwóch wioskach wikingów – obie znaleziono na Nowej Fundlandii. Źródła milczą, czy regularnie kursowały między nimi a osadami na Grenlandii budowane wówczas przez Normanów pełnomorskie statki handlowe nazywane knörr, o wyporności nawet 80 ton, zdolne przewieść konie i bydło lub 40 ton towarów. Choć pogoda sprzyjała temu jeszcze przez prawie 200 lat.
Tymczasem po południowej stronie Bałtyku trwała zupełnie inna kolonizacja.

Krok od germańskiego lata

Mocarstwowe ambicje dynastii Piastów boleśnie zweryfikowało zderzenie z cesarstwem niemieckim. Choć Bolesław Chrobry potrafił toczyć zwycięskie boje z cesarzem Henrykiem II, jego potomkom ta sztuka przychodziła z coraz większym trudem.
Proces słabnięcia Polski przyśpieszyło rozbicie dzielnicowe. Jego ubocznym skutkiem stała się kolonizacja nazwana później niemiecką. Chcąc wzmocnić własne dzielnice, lokalni władcy z rodu Piastów zaczęli zapraszać emigrantów z Zachodu. Prekursorem był książę śląski Bolesław I Wysoki, który zaoferował osadnikom z Rzeszy liczne przywileje, w tym własny samorząd i sądownictwo. Jego syn Henryk Brodaty słał na zachód werbowników, za sprawą których na Śląsk przybyło ponad 10 tys. rodzin. Ściągano ludzi obeznanych z nowoczesnymi metodami uprawy ziemi, rzemieślników i górników.
Błyskawiczny rozwój Śląska sprawił, że Henryka Brodatego naśladowali władcy z innych dzielnic. Na prawie niemieckim założono w Polsce ok. 500 miast. Nawet Kraków przebudowali trzej niemieckojęzyczni zasadźcy (czyli sprowadzający osadników): Gedko Stilvoyt (Stilwójt), Dethmar Wolk i Jakub z Nysy. W tamtym czasie chętnych, by przenieść się z zachodniej Europy do Polski, nie brakowało. „Kraj o pięknej ziemi, urodzajny, obfitujący w źródła i w rzeki o ciągnących się bez przerwy prowincjach i dużych miastach, bogaty we wsie i domostwa” – reklamował ją mieszkańcom Zachodu ok. 1154 r. na kartach „Księgi Rogera” Muhammad al-Idrisi, będący sekretarzem normańskiego króla Sycylii Rogera II. Wedle opisu kronikarza sam Kraków był wówczas „miastem pięknym i wielkim, o wielu domach i mieszkańcach, targach, winnicach i ogrodach”. Łagodny, ciepły klimat sprzyjał rolnictwu i hodowli winorośli. Winnice ciągnęły się gęsto na południu kraju. Znakomicie udawały się także uprawy melonów i moreli. Co ciekawe, w staropolszczyźnie słowo „lato” nie oznaczało jednej z pór astronomicznych, lecz cały rok. Łaciński zwrot „Anno Domini” tłumaczono jako „Lata Pańskiego”.
Redukcja „lata” do najcieplejszej pory roku nastąpiła, gdy ok. 1300 r. zaczęło się robić dużo chłodniej – zaczął się wówczas okres małej aktywności słonecznej. Zjawisko, nazwane Minimum Wolfa, zapoczątkowało małą epokę lodowcową. Choć geolodzy twierdzą, iż odpowiada za nią cała seria wybuchów wulkanów na Islandii – wyrzucony przez nie pył długo wisiał w ziemskiej atmosferze, odbijając promienie słoneczne.
Tak czy inaczej nadeszły długie i mroźne zimy. W niemieckiej kronice „Annales Lubicenses” zapisano w 1324 r.: „Było bowiem między Danią, Słowiańskim Krajem i Jutlandią zamarznięte całe Morze Bałtyckie, tak że rozbójnicy przychodzący ze Słowiańskiego Kraju splądrowali niektóre okolice Danii, a pośrodku morza na lodzie były założone gospody dla przyjezdnych”. Wprawdzie po kilku latach drastycznego ochłodzenia nieco się ociepliło, to jednak temperatura nie powróciła do czasów średniowiecznej anomalii klimatycznej.
Ochłodzeniu towarzyszył wzrost opadów i liczne klęski żywiołowe. Nieurodzaje sprawiły, że zaczęło brakować żywności. Po stuleciach powrócił głód. „Istnieje wiele zapisów o kanibalizmie, matkach jedzących własne dzieci, o rozkopanych grobach i ciałach skazańców odcinanych z szubienic” – pisze William James Burroughs. Około 30 lat po rozpoczęciu gwałtownego ochłodzenia wybuchła pierwsza epidemia dżumy. Wedle szacunków demografów tuż przed małą epoką lodowcową Stary Kontynent zamieszkiwało 75 mln ludzi. Sto lat później już tylko 30 mln. Zima średniowiecza była dla Zachodu trudną do wyobrażenia apokalipsą.
Co ciekawe, w najmniejszym stopniu dotknęła ona Skandynawię oraz Polskę. Prawie nie dotarły w te rejony epidemie dżumy ani klęski głodu. Choć życie na Grenlandii stało się tak ciężkie, że potomkowie pierwszych osadników wymarli lub opuścili wyspę do XV w. Zapewne ten sam los spotkał ich pobratymców w Ameryce. Gwałtowne wyludnienie Europy niemal całkowicie zahamowało też niemieckie osadnictwo na wschód od Odry.
W odbudowywanym przez Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego państwie polskim w miastach niemal wszyscy ich mieszkańcy mówili po niemiecku. Brak napływu nowych imigrantów sprawił, iż zaczynał się proces ich polonizacji. Jednak jeszcze w XVI w. papieski nuncjusz Fulwiusz Ruggieri informował Rzym, że „Polacy w większości korzystają z pracy rzemieślników niemieckich, których tylu do nich napłynęło, że w wielu miejscach nie usłyszysz innego języka tylko niemiecki i wszystkie narzędzia mają nazwy niemieckie”. Dopiero w tamtym czasie nastąpiła szybka asymilacja potomków emigrantów, którzy zaczęli dodawać do swych nazwiskach końcówkę „-ski”, by nie odróżniać się od autochtonów.
Zważywszy, że Rzeczpospolita znajdowała się wówczas w gronie największych mocarstw Europy, z polskiego punktu widzenia ocieplenie klimatu miało same zalety. Ale i mała epoka lodowcowa nie była wcale taka zła.