O ile podobno sport nas łączy, o tyle próżno spodziewać się po nas zgodnej współpracy, gdy przychodzi do organizacji dużych imprez, szczególnie tych o charakterze międzynarodowym. A szkoda
Dziennik Gazeta Prawna
Co to znaczy, że nie przyjechała kanclerz Niemiec albo prezydent Rosji? Czy to wstyd, że w Katowicach nie pojawiła się hollywoodzka gwiazda propagująca wiedzę o zmianach klimatu? Można odnieść wrażenie, że tego typu zagadnienia zaprzątają głowy osób relacjonujących szczyt klimatyczny w Katowicach (COP24). Tymczasem prawdziwie istotne pytanie padnie pod koniec mającej trwać jeszcze tydzień konferencji. Zada je członkom 197 delegacji prezydent COP24 Michał Kurtyka, a będzie ono brzmiało: „Czy ktoś jest przeciw?”. Jeśli nikt się nie zgłosi, obrady zostaną zakończone. Wtedy też dowiemy się, jaki jest ostateczny kształt negocjowanego tam porozumienia.
Oczywiście, można dyskutować, czy organizacja tej imprezy po raz kolejny w Polsce ma jakiś sens (w poprzednich latach jej gospodarzami były Poznań i Warszawa). Koszty są olbrzymie, a perspektywy sukcesu nieoczywiste. 250 mln zł to spory wydatek, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że szczyt w Poznaniu kosztował nas 60 mln zł, a w Warszawie prawie 100 mln zł. Trudno przy tym mówić o budowaniu pozytywnego wizerunku Polski, skoro zewsząd słychać narzekania na jakość powietrza w stolicy Górnego Śląska (i Krakowa, w którym zatrzymało się wiele delegacji). W Katowicach, podobnie jak w większość polskich aglomeracji, faktycznie oddycha się z trudem. Nie umiemy walczyć ze smogiem.
Do tego sami skutecznie robimy sobie czarny PR. Już na otwarciu imprezy prezydent Andrzej Duda wywołał „międzynarodowy skandal”, mówiąc o tym, że nie będziemy za szybko odchodzić od węgla, którego „starczy nam jeszcze na 200 lat” (do liczb dotyczących wystarczalności zasobów węgla lepiej się nie przywiązywać, zwłaszcza że nie sztuka wydobywać w nieskończoność, gdy się do tego dokłada). Dzień później prezydent jeszcze podkręcił atmosferę – podczas gdy na COP24 rozmawiano o konieczności odchodzenia od paliw kopalnych, by ratować ludzkość, Andrzej Duda na barbórce w Brzeszczach zapewniał górników, że „nie da zamordować polskiego górnictwa”.
No dobrze. Może jednak warto przejść do porządku dziennego nad tymi niezręcznościami, skoro decyzja o zaproszeniu delegatów ONZ na konferencję klimatyczną właśnie do Katowic zapadła już kilkanaście miesięcy temu, a szczyt i tak trwa z powodzeniem. Zastanówmy się lepiej, jak wykorzystać tę okazję i pokazać na arenie międzynarodowej, że jednak Polak potrafi. Że – choć z natury kłótliwi – jesteśmy w stanie skutecznie prowadzić do porozumienia.
Podczas COP24 negocjowane są zasady wdrożenia Porozumienia paryskiego z 2015 r. Co to oznacza? Umowa z Paryża – pierwsza tego rodzaju w historii – mówi ogólnie o tym, co 197 krajów zrzeszonych w ONZ chce zrobić, by uniknąć negatywnych skutków zmian klimatu. Strony zobowiązały się nie dopuścić do wzrostu globalnej temperatury o więcej niż 2 st. C w perspektywie do 2100 r. względem temperatury w erze przedprzemysłowej. Negocjowany w Katowicach 300-stronicowy dokument, zwany roboczo „Katowice rulebook”, ma odpowiedzieć na pytanie, w jaki konkretnie sposób wcielić w życie cele zawarte w Porozumieniu paryskim. I jak podzielić te obowiązki pomiędzy interesariuszy, wśród których znajdziemy zarówno niewielkie Tuvalu czy Kiribati (wyspiarskie państwa na Oceanie Spokojnym, pierwsze zamieszkuje niespełna 11 tys., drugie – ok. 115 tys. osób), jak i giganty, takie jak Chiny, Indie czy Stany Zjednoczone. Nie warto przy tym bić piany, czy te ostatnie rzeczywiście wyjdą z Porozumienia paryskiego (stosowne dokumenty mogą złożyć najwcześniej w listopadzie 2019 r.), tylko starać się wypracować konkretne rozwiązania.
Warto w tym miejscu rozdzielić kwestie wizerunkowe i polityczne od aspektów technicznych. Krytycy szczytu w Katowicach podnoszą brak na nim „wielkich tego świata” – nie przyjechała m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Rosji Władimir Putin czy prezydent Francji Emmanuel Macron. Mało tego! Na imprezę nie dojechał Leonardo di Caprio, który już wiele lat temu swoją sławę postanowił wykorzystać w dobrej sprawie i pełni funkcję wysłannika ONZ ds. klimatu (za swoją pracę został doceniony Kryształową Nagrodą na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos w 2017 r.). Pojawił się, owszem, Arnold Schwarzenegger. Jednak to nie Schwarzenegger, Merkel i Trump negocjują treść porozumienia. Rozmowom w ramach COP24 musi towarzyszyć pozytywny klimat, ale kluczową rolę odgrywają tu nieznani nikomu członkowie zespołów negocjacyjnych poszczególnych państw. To oni przygotowują dokumenty, pod którymi na koniec podpiszą się politycy.
Nawet lepiej, by przywódcy w rozmowach i samej treści porozumienia za dużo nie mieszali. Szczyt klimatyczny w Kopenhadze w 2009 r. pokazał, do czego może to prowadzić. Szefowie państw uzgadniali swoje, a zespoły negocjacyjne swoje, czego efektem była spektakularna porażka ówczesnych rokowań i w ogóle duńskiej prezydencji. Przy czym warto dodać, że wizyty najważniejszych przywódców świata to dla organizatorów takich imprez ogromne wyzwanie logistyczne. I bez nich ruch w Katowicach jest utrudniony, a na obszarze, na którym odbywa się konferencja, codziennie trzeba pokonywać bramki bezpieczeństwa. Poszczególne pawilony dzielą setki metrów. Gdyby przyjechało więcej „wielkich”, byłoby je jeszcze trudniej pokonywać.
Począwszy od grudnia 2018 r., Polska przez rok sprawować będzie prezydencję konferencji klimatycznej. Osłabianie jej od środka nie jest nam do niczego potrzebne. Już na otwarciu imprezy w Katowicach szefowie czterech poprzednich szczytów COP – bez udziału i wiedzy polskiej strony – zaapelowali w specjalnym liście wystosowanym do Polski o zwiększenie ambicji negocjacyjnych. Organizacje ekologiczne zwróciły uwagę, że to „żółta kartka dla COP24”. Może list ten będzie bodźcem do jeszcze większych wysiłków negocjacyjnych?
Polska jako pierwsza dostała od ekologów anty nagrodę Skamielina Dnia. Umówmy się, że zapracowaliśmy na nią solidnie. Wystawa z polskim węglem w pawilonie Katowic na szczycie COP24 to nie ten kierunek, który powinniśmy promować. W naszym interesie jest głośne i jasne komunikowanie, że co prawda jesteśmy wciąż gospodarką opartą na węglu, ale będziemy od niego odchodzić. Tego przekazu zdecydowanie zabrakło.
Na poziomie politycznym pada wiele deklaracji o gotowości do tego, by się dogadać, a i w kuluarach szczytu naprawdę panuje bardzo dobra atmosfera i ogólne przekonanie, że porozumienie katowickie zostanie wypracowane. Dziś nie można jednoznacznie przesądzić, że się uda. Doświadczenia ubiegłych lat jednoznacznie pokazują, że batalia o ostateczny kształt dokumentu – ba, o każde jego słowo czy literę – trwa do samego końca. Bardzo często finał przeciąga się z ostatniego planowanego dnia szczytu, czyli piątku, do soboty (w przypadku Polski niektórzy obawiają się ich przeciągnięcia nawet do niedzieli). A dziewięć lat temu w Kopenhadze doszło do spektakularnej porażki.