- Jestem umiarkowanym optymistą i myślę, że do dobrych uzgodnień w Katowicach raczej dojdzie - tłumaczy Marcin Korolec, były minister środowiska, prezydent COP19 w Warszawie, prezes Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych.
Po co nam już po raz trzeci – po Poznaniu i Warszawie – szczyt klimatyczny w Polsce?
Dobre pytanie, ale należałoby je zadać byłemu ministrowi środowiska Janowi Szyszce.
Bo chciał znowu poprowadzić COP?
Chodzi raczej o moment. W 2013 r. przygotowywaliśmy podwaliny globalnego porozumienia klimatycznego. Chodziło o to, aby wspomóc wysiłki 197 państw, by doszły do uniwersalnego kompromisu. Przed porozumieniem paryskim z 2015 r. prawny ustrój zobowiązań międzynarodowych dzielił kraje na zobowiązane do wysiłku walki z globalnym ociepleniem i na te, które tego wysiłku nie potrzebują. COP19 zmienił tę logikę prawną. Czyli wspólnie ustalamy cele, przy czym każde z państw samo przedstawia swój wkład w walkę ze zmianami klimatycznymi. To była niemal rewolucja.
Jesteśmy trzy lata po zawarciu umowy paryskiej…
…i dzisiaj COP24 stoi przed nadzwyczaj trudnym wyzwaniem – określeniem reguł implementacyjnych tej umowy. Czyli w jaki sposób wysiłki poszczególnych państw będą mierzone, w jaki sposób będą one mogły być porównywane i wreszcie weryfikowane. Wyzwaniem politycznym jest to, czy uda się utrzymać uniwersalny charakter porozumienia paryskiego, czy znowu będą podziały.
Jestem umiarkowanym optymistą i myślę, że do dobrych uzgodnień w Katowicach raczej dojdzie.
No właśnie, raczej. Przy okazji „naszego” szczytu sporo mówiło się o tym, że porozumienie może blokować Brazylia, która miała organizować przyszłoroczny szczyt u siebie, ale się z tego wycofała. To dobra wiadomość?
Tak, bo pamiętajmy, że prezydent Brazylii to osoba sceptyczna, jeśli chodzi o zrozumienie zmian klimatu i tego, że w dużej części są wywołane działalnością człowieka. Skoro nastawienie administracji jest sceptyczne, to dobrze, że nie chcą się podejmować roli gospodarza szczytu klimatycznego.
Są jeszcze inne dobre wieści?
Jestem zbudowany postawą delegacji chińskiej, która w ostatnich tygodniach zadeklarowała gotowość do tego, by system raportowania i weryfikacji zobowiązań redukcyjnych był co do zasady jednolity, z niewielkimi wyjątkami w stosunku do państw biedniejszych.
A co pan myśli o stanowisku delegacji niemieckiej? Spodziewano się, że przyjadą z raportem komisji węglowej, która miała dookreślić ich plan odejścia od węgla, tymczasem okazuje się, że komisja ma zielone światło od rządu na to, by popracować jeszcze do stycznia.
Niemcy czy inny kraj UE traktujemy jako jedno z państw, które musi wypełnić zobowiązania redukcyjne w ramach prawodawstwa europejskiego zgodnie z jednomyślnie przyjętym mandatem i regulacjami. Jak wewnętrznie przebiega dyskusja o wewnętrznych zobowiązaniach, to ich sprawa. Ich zobowiązania w perspektywie 2020 czy 2030 r. są wpisane, tak jak zobowiązania Polski, w odpowiednie dyrektywy europejskie. Przy czym pamiętajmy, że Unia na COP działa jako jedność, czyli ma jeden wspólny głos.
Co będzie naszym atutem na tym szczycie?
Po pierwsze, co trzeba tu podkreślić, mamy prezydenta COP24 najlepszego, jakiego dzisiaj w polskiej administracji można by znaleźć. To Michał Kurtyka. I jest to zauważane przez delegacje, które przyjeżdżają do Polski. Znakomitym urzędnikiem jest też Adam Guibourgé-Czetwertyński (główny negocjator Polski na COP24 – red.). To duet, który się sprawdzi. Obaj mają znakomite wykształcenie, obaj mają doświadczenie międzynarodowe i znakomite porozumienie z różnymi delegacjami, w tym Francją, która doprowadziła do uzgodnień w Paryżu. W ekipie na katowicki szczyt w ogóle jest wielu ekspertów, z częścią z nich pracowałem przy COP19.
Mam wrażenie, że polska strona za mało to dostrzega...
Z jakiegoś powodu pan premier Morawiecki wyznaczył akurat pana ministra Kurtykę na to stanowisko i to jest ważne. Te różne, nie do końca potrzebne deklaracje tego czy innego reprezentanta polskiej administracji, że będziemy rezygnować z wiatraków i nadal korzystać z węgla, to niepotrzebne szumidła. I to, w jaki sposób negocjatorzy będą pracowali nad kształtem porozumienia, nie jest tym szumem specjalnie zdeterminowane.
Stany Zjednoczone zapowiedziały wyjście z porozumienia paryskiego. Dokumenty w tej sprawie mogą złożyć najwcześniej za rok, kolejny rok potrwa umocowanie tej decyzji. Jest szansa na krok wstecz z ich strony? Mam na myśli wycofanie się z wycofania się z porozumienia paryskiego.
Ja myślę, że pan prezydent Donald Trump nie przeczytał porozumienia paryskiego i nie chciał, żeby urzędnicy wyjaśnili mu, o co w nim chodzi. Porozumienie paryskie zakłada bowiem, że mamy wspólny cel do osiągnięcia, ale to państwo członkowskie konwencji klimatycznej, w tym USA, decyduje o zakresie swojego zobowiązania. Nikt Stanom Zjednoczonym niczego tu nie narzuca. Zresztą nikomu, bo nie ma ani ochoty, ani instrumentów. To zobowiązanie mogłoby brzmieć równie dobrze: „USA zobowiązują się do niezrobienia niczego” i byłoby to zgodne ze strukturą prawną porozumienia paryskiego. Wypisując się z niego, sami sobie zabierają możliwość dyskusji na temat zobowiązań europejskich, chińskich, brazylijskich czy indyjskich. W tym kontekście ta decyzja jest dla mnie zupełnie niezrozumiała, dlatego to dobrze, że prezydent Trump ma jeszcze rok na takie refleksje.